Rozdział 2 "Wow, góra"
Od ostatnich wydarzeń minęły dwa tygodnie, ale atmosfera wciąż pozostawała taka sama.
Masa rodzin, opłakujących swoich zmarłych bliskich, sprawiła, że świat czarodziei dosłownie pogrążył się w żałobie. Zrozpaczone osoby szukające jakiegoś rozwiązania, które pomogłoby im w zapomnieniu o tragedii, która ich spotkała, najczęściej rzucały się w wir pracy, co sprawiało, że mimo braku lekcji i tak wszyscy byli zajęci, a całe magiczne społeczeństwo bardzo powoli podnosiło się na nogi. Najprężniej, oczywiście, szła odbudowa Hogwartu, by już we wrześniu wszyscy uczniowie mogli tam wrócić. Nic więc dziwnego, że Harry, Ginny, Hermiona, Ron oraz reszta ich przyjaciół praktycznie całe dnie spędzali na pomaganiu przy odbudowie. Cieszył ich fakt, że mogli pomóc, akurat w tym miejscu, które tyle dla nich znaczyło, które stało się dla nich drugim domem. Oni również korzystali z okazji, by odciąć się od tragedii, które dopiero teraz zaczęły odciskać na nich piętno.
Codziennością były dla niektórych ataki paniki lub nocne koszmary. Zapasy pani Pomfrey na leki uspokajające powoli się wyczerpywały. Najgorsze były jednak wieczory - moment, w którym ich zmęczone umysły nie umiały się odprężyć i ciągle, bez wytchnienia, przedstawiały im dramatyczne obrazy z pola bitwy.
Praca naprawdę była wybawieniem. Nie tylko pozwalała im się czymś zająć, ale też męczyła ich na tyle, że zazwyczaj pokonywali dręczące ich myśli i usypiali, wykończeni.
- Bardziej na lewo! - wykrzyknął jeden z Krukonów, ręką wskazując na kolumnę, którą stawiało trzech osiłków z Gryffindoru. - Uwaga! I stop!
Krzyki i odgłosy narzędzi mieszały się w jeden gwar, głośniejszy niż dręczące ich myśli. Był nawet przyjemny.
Tylko jeden głos rozbrzmiał głośniej niż reszta. To McGonagall pojawiła się wśród, częściowo już naprawionych, ruin, korzystając z zaklęcia, by jej głos był bardziej donośny.
- Kochani! - rozpoczęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Te dwa tygodnie były dla każdego naprawdę pracowite. Jestem wam naprawdę wdzięczna za tę bezinteresowną pomoc i właśnie dlatego nakazuję wam, aby jutrzejszy dzień był dniem wolnym! Każdy z was powinien skorzystać z tej wolnej soboty i odpocząć. Pracujecie naprawdę ciężko! - różnego rodzaju pomruki rozniosły się po korytarzu, kiedy kobieta skończyła mówić. Nikt jednak nie odważył się podważyć słów szanowanej dyrektorki.
McGonagall podeszła do Harry'ego.
- Dzień dobry, pani Profesor - przywitał się, ocierając dłonią pot z czoła. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niego w niemalże matczynym geście. - Potrzebuje pani mojej pomocy?
- Pomocy? Skądże - odparła na tyle wesoło, na ile pozwalały okoliczności. - Już wystarczająco pomagasz, Harry. Chciałam ci po prostu powiedzieć, że swoje słowa kieruję też do ciebie. Zwłaszcza do ciebie. Odpocznij, proszę cię.
- Ale tylko jeden dzień - zgodził się. - Nie mogę siedzieć bezczynnie.
Dyrektorka pokiwała głową, jakby dobrze go rozumiała, po czym pożegnała się z nim szybko, ruszając w dalszą drogę po Hogwarcie, który cały był w odbudowie. Potter natomiast wrócił do pracy, choć w uszach wciąż brzmiały mu słowa kobiety. Odpocznij. Odpoczynek był równoznaczny z myślami o wojnie, jednak jego ciało faktycznie dawało mu znaki, że potrzebuje wytchnienia. Może to nie był taki zły pomysł. Mógłby przejść się z przyjaciółmi do Hogsmeade. Dawno nie mieli takiej rozrywki, która kiedyś była dla nich czymś normalnym. Ostatnio ich wspólne chwile polegały na ucieczce, a obecnie na odbudowie Hogwartu. Skorzystałby z okazji i wziął Ginny na spacer.
Ginny. Odkąd dwa tygodnie temu znów zostali parą nie mieli zbyt dużo czasu dla siebie. Właściwie, widzieli się tylko podczas posiłków, bo każde z nich zostało oddelegowane do pomocy w innej części zamku. Skarcił się w duchu, że nie próbował poświęcić jej więcej czasu. Nie zapytał nawet, jak sobie radzi. Chyba zapomniał już, jak powinien zachowywać się dobry chłopak. Albo po prostu człowiek, któremu na kimś zależy. A jemu naprawdę zależało na tej rudowłosej dziewczynie. W pewnym momencie stała się mu bliska na tyle, że pragnął powierzyć jej wszystkie swoje sekrety. Podobało mu się, jak stanowcza potrafiła być. Lubił, gdy przejmowała inicjatywę, ale on sam również uwielbiał to robić. Cieszył się, kiedy widział uśmiech na jej twarzy. Ginny była wyjątkowa i chyba dlatego tak mu się podobała.
Wyjście do Hogsmeade niewątpliwie było dobrym pomysłem.
*****
Sobotni poranek okazał się naprawdę ładny.
Było ciepło, jedynie wiatr delikatnie powiewał, ale nikt nie zwracał na to uwagi. A już na pewno nie młody Potter, trzymający za rękę Weasley'ównę. Prowadził ją w przeciwnym kierunku do większości osób spacerujących po Hogsmeade, jednak dziewczyna zupełnie się tym nie przejmowała.
- Powiesz mi w końcu, dokąd idziemy? - spytała, rozglądając się i próbując sama wywnioskować, gdzie chłopak może ją prowadzić.
- Niespodzianka to niespodzianka - puścił jej oczko, uśmiechając się. Czuł się dziwnie wypoczęty, choć tej nocy koszmary też go dręczyły. Może była to zasługa świeżego powietrza, a może po prostu Ginny tak na niego oddziaływała. - Ale powinno ci się spodobać. A jeśli nie, jestem w stanie ci to zrekompensować.
- Niby jak?
- Jeszcze nie wymyśliłem, ale liczę, że nie będzie takiej potrzeby - przyspieszył kroku, kiedy wchodzili pod górkę. - No i jesteśmy.
Było to małe wzgórze położone na samym końcu Hogsmeade. Z jego szczytu widać było prawie całą wioskę, jednak ludzie nie byli w stanie ich dostrzec. Czyniło to więc z tego miejsca dość prywatną przestrzeń.
- Wow, góra - Ginny pokiwała z uznaniem głową. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, co Harry zinterpretował jako aprobatę.
- Nie byle jaka góra - żachnął się, po czym wyczarował im koc, na którym mogliby usiąść. - To góra...yy, szczerych rozmów - wymyślił na poczekaniu.
- Góra szczerych rozmów? - parsknęła rudowłosa, zajmując miejsce na kocu obok swojego chłopaka. - Ale ty jesteś melodramatyczny.
- Po prostu tak sobie myślałem - zaczął już nieco poważniej. - Nie pytałem cię nawet, jak się czujesz. A chyba powinienem. Na pewno powinienem.
Oparła mu głowę na ramieniu, wzdychając przeciągle. Nie zamierzała zaprzeczać. Dręczyły ją myśli o Fredzie i ciężko jej było samej się z tym uporać.
- Jest dziwnie - przyznała. - Nie widywałam Freda na co dzień, ale odkąd go zabrakło boleśnie uświadomiłam sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Nie usłyszę jego żartów. Ale najbardziej w tym wszystkim martwię się chyba o resztę. Mama jest w rozsypce. Nie wiem, jak to jest stracić dziecko, nigdy nie miałam dzieci. Podejrzewam jednak, że okropnie. Chyba nawet gorzej niż stracić brata. W sumie braci też straciła. Nieważne. Ron też jest przygnębiony. Udaje, że się trzyma, ale Hermiona powiedziała mi, że słyszała jak płakał. Percy obwinia się o to, że go rozproszył. A George? George nie jest sobą, Harry. Wygląda jak cień człowieka, którym był. Zamknął sklep do odwołania i zaszył się w jakimś magicznym hotelu, nie będąc nawet w stanie wrócić do mieszkania, które dzielił z Fredem.
- Wiem, że zwykłe przykro mi nie wystarczy, ale naprawdę mi przykro, Ginny - westchnął, obejmując ją ramieniem. Dłonią gładził ją po plecach, chcąc dodać jej otuchy, choć chyba mało to pomagało. - Chciałbym powiedzieć, że kiedyś będzie lepiej, ale nie wiem tego. Jak inaczej mogę ci pomóc?
- Po prostu bądź.
- Będę - zapewnił. - Cały czas jestem.
Pocałował ją krótko, a potem gładko zmienił temat na nieco przyjemniejszy. Zapamiętał jednak, by od tej pory częściej pytać Ginny o samopoczucie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top