Druga Strona

Czy to jest te miejsce? Czy tu Cię znajdę? Czy jesteś gdzieś blisko? Czy to możliwe, abyśmy znów byli razem?

Zapewne myślisz, że ja wciąż żyję. Zapewne sądzisz, że opłakuję.
Jednak jestem tu, po drugiej stronie. W piekle, które będzie teraz moim domem.

Wiem, że gdzieś tu jesteś. W końcu za zabicie człowieka nie można trafić do nieba, prawda?

Wiem, że podobało Ci się to. Podobało Ci się zabijanie. Jednak nie chciałeś mi przyznać racji. W końcu dobrze wiesz, że nic przede mną nie ukryjesz.

Przemierzam korytarze. Chociaż nie jestem pewien, jak nazwać te miejsce. Całe ono jest w kolorze czerwonym. Jest tu strasznie gorąco.

Zastanawiam się, jak to możliwe, że tu wytrzymujesz? Ten upał, ten metaliczny zapach krwi, który unosi się w powietrzu.

Chociaż krew to nic złego. Często obydwoje musieliśmy wdychać jej zapach, więc nie dbamy już o to.

Idę dalej. Widzę innych, którzy cierpią. I dobrze, niech cierpą. Nie zważam na to. Zależy mi tylko na tobie.

Nagle przypominam sobie. Przecież na Ziemii byłem cały we krwi. Patrzę na swoje ubranie, na którym nie ma nawet śladu noża, czy choćby kropli szkarłatnej cieczy.

Przemierzam Piekło. Moje myśli zajmujesz Ty. Rozglądam się za błękitną czupryną i oczami w tym samym kolorze.

Dochodzę do pewnego momentu i staję oniemiały. Widzę Szatana, którego uważałeś za moją "rodzinę".

A przed nim Ty. Osoba, której szukam. Odwracasz się i zerkasz na mnie. Strasznie się dziwisz, jednak zaczynasz biec. Ignorujesz samego władcę Piekieł tylko po to, aby przy mnie być.

Podbiegasz do mnie i rzucasz się na mnie. Bez słowa zaczynasz się we mnie wtulać. Ja oddaję uścisk. Wiem, co czujesz.

Odsuwam się, aby następnie namiętnie Cię pocałować. Oddajesz pocałunek.

Całemu zajściu przygląda się Szatan. Jednak obydwoje o to nie dbamy.

Dla nas liczy się ta chwila. To, że znowu możemy być razem.

Wiem, że potem zrobisz mi wykład o tym, że nie powinienem umierać, jednak ja, jak zwykle znajdę sposób, aby Cię uciszyć.

Odrywam się od Ciebie. Przez jakiś czas stoimy naprzeciw siebie wpatrując się sobie w oczy.

Nie jestem w stanie powiedzieć, ile czasu tak stoimy. Kilka sekund, minut, godzin, a może wieczność?

Wiem, że teraz będzie inaczej. W końcu nie będziemy cierpeć.

Sam Szatan bałby się dawać nam jakąkolwiek karę. W końcu, czyż nie mówiłeś, że jestem z nim równy?

Czy to możliwe, że ludzie aż tak bardzo się zmieniają? Że zaczynają szaleć tak, jak ja za Tobą?

W końcu świat jest dziwny. Jednak nie to się liczy. Liczy się to, że od teraz obydwoje możemy zawojować Piekłem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top