ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kochani przybywam z kolejnym rozdziałem ;) Wklejam na szybkiego, mam nadzieję, że Wam się spodoba po tym drobnym zastoju ^^
— Byłeś na przyjęciu.
Naruto spokojnie rozebrał się z płaszcza, a następnie podał go Hinacie. Dziewczyna ukłoniła się lekko z beznamiętnym wyrazem twarzy i sprawnie powiesiła odzienie na wieszaku.
— Owszem — odparł, w końcu przenosząc spojrzenie na opierającą się o ścianę Karin. Czerwonowłosa prychnęła lekko, widać było, że nie jest zbyt zadowolona.
Namikaze mimo tego nie przejmował się kuzynką. Bezczelnie zlekceważył jej istnienie i ruszył w stronę schodów.
Głos Karin jednakże mu na to nie pozwolił:
— Jak możesz tak się zachowywać? — warknęła, kiedy ją już wyminął. — Byłeś tak blisko Uchihy... jesteś tak głupi, kuzynie, czy tylko udajesz?
Przystanął. Błękitne oczy zalśniły wrogo. Stał do kobiety plecami, a jednak i tak wyczuła tę złowrogą aurę. Przegięła, wiedziała o tym.
Odwrócił się powoli, a potem w ułamku sekundy stał tuż przed nią. Dłoń zacisnął na gardle Karin, na co ta jedynie zdążyła stęknąć.
— Nie mogę go jeszcze zabić — szepnął, dalej dziwnie opanowany. — Jeżeli to zrobię, cała rodzina Uchiha wykończy mnie szybciej, niż zdążyłbym powiedzieć swoje imię. A co do przyjęcia...
— To ty jesteś głupia, że się tam pojawiłaś. Myślisz, że lord Hyuuga cię nie widział? Nie bądź naiwna i nie daj się zabić, Karin. — Z każdym kolejnym słowem uścisk robił się luźniejszy, aż całkowicie ręce mężczyzny puściły. Naruto z westchnieniem posłał jej ostatnie zrezygnowane spojrzenie, po czym ruszył ponownie do swojej sypialni.
Czerwonowłosa patrzyła za nim, masując obolałą szyję.
— Twój pan mnie czasem przeraża — osądziła z lekkim uśmieszkiem. Hinata jedynie drgnęła, dalej skrywa w cieniu korytarza. — Mam wrażenie, że zanim śmierć go dopadnie, mnie dopadnie on...
— Śmierć nie dopadnie mojego pana.
Karin drgnęła zdziwiona. Nie posądzała tę kruchą dziewczynę o taką siłę zawartą w głosie.
— Nigdy — dodała sucho.
***
Naruto zmęczony opadł na łóżko. Słowa Karin, wcześniejsza walka i jeszcze spotkanie ze starą wiedźmą doprawdy doprowadziły go do zmęczenia, ale równocześnie do niewyjaśnionej irytacji. Najchętniej wyżyłby się teraz. Znalazł jakieś przystojne, umięśnione ciało i uprawiał dziki seks.
Tyle, że przed oczami miał tylko jedną osobę, która mogła zapewnić mu upojną noc...
Pomimo zmęczenia wstał i udał się w kierunku otwartego okna. Sprawnie wdrapał się na parapet i już po chwili zeskoczył z rynny na ziemię.
Dalej było chłodno i deszcz lekko siąpił. Naruto zacisnął zęby, czując dreszcze na ciele. Zbytnio się tym nie przejął. Już po chwili zmierzał do jednego z pobliskich hoteli.
Dobrze, że po bankiecie, który odbył się w mieścicie, Sasuke zdecydował się pozostać na noc w Konosze.
***
Pukając do drzwi, wiedział, że jest to ryzykowne zagranie. Rzec można — głupota. Niemniej czuł, iż musi to zrobić. Pierzyć się z nim do szaleństwa, bez obaw, bez niepokojących myśli. To dziwne, bo przecież to był jego wróg... jego nemezis.
Drzwi otwarły się z lekkim zgrzytem, przywracając Naruto do rzeczywistości. Przed nim stał Sasuke Uchiha we własnej osobie, w samym ręczniku zaplątanym na biodrach. Krople wody spływały po umięśnionej klacie, aż do podbrzusza i dalej... co znaczyło, że brunet musiał właśnie zażywać gorącej kąpieli.
— Tak? — zapytał swobodnie, ze lśniącymi, czarnymi tęczówkami, jakby wcale nie dziwiło go jego przybycie.
— Zapomniałem płaszcza, paniczu — oświadczył Naruto swoim oficjalnym tonem. Tonem, którego tak nienawidził Uchiha.
— Nie wydaję mi się. — Brunet uśmiechnął się szelmowsko, jednym kącikiem ust. Było to niemalże wyzwanie. — Wejdź, pewnie zmarzłeś.
Pomimo wcześniejszych słów, w istocie przesunął się o krok, by zrobić przejście. Lecz miejsca w drzwiach nie było aż tak dużo.
Naruto otarł się ciałem o mokrą skórę Sasuke i zatrzymał tuż przy kotarze.
— Kochaj się ze mną, Naruto. Kochaj się n a p r a w d ę — wyszeptał Uchiha, mrużąc powieki. Namikaze drgnął, jego serce zabiło mocniej. Wargi bruneta dalej muskały płatek ucha.
W tych słowach kryła się moc. Znaczenie większe, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. To, o co prosił Sasuke powinno być zakazane, nie — było zakazane. Uchiha właśnie ujawnił, że pragnie go nie jako sługę a łowcę. Ujawnił to, kim obaj byli. Zaprzepaścił nieme porozumienie niewiedzy. Kłamstwo, które wokół siebie rozsiewali.
Dlaczego więc Namikaze odparł "Dobrze, Uchiha."?
Tego on sam nie wiedział.
Drzwi zatrzasnęły się, gdy przekroczyli próg. Ręce Naruto tym razem nie ograniczały się — z całych sił popchnął Sasuke na przeciwległą ścianę. Gdyby ten nie był wampirem, zapewne poczułby ból głowy, gdy zetknęła się z twardą powierzchnią.
Blondyn już po chwili sam był przy Sasuke. Jeden, sprawny ruch i ręcznik leżał tuż obok. Uchiha z niesamowitym podnieceniem patrzył na ostrą, niebezpieczną twarz Namikaze. Na jego błękitne, teraz szaleńczo płonące tęczówki. Na szramy zdobiące poliki. Na sztylet, który nagle trzymał w dłoni...
Stęknął głośno, po raz pierwszy odczuwając strach, strach będący na pograniczu przyjemności. Czyżby właśnie Naruto zamierzał go zabić?
Srebrne ostrze zetknęło się z szyją, po czym powoli podążało w dół po nagiej skórze.
— Tym zabijasz moich pobratymców? — wycharczał Sasuke, patrząc na klęczącego Naruto, który właśnie trzymał sztylet tuż przy jego udzie.
— Czyste srebro, idealne na wampiry... — musnął ustami delikatne nacięcie na nodze, które wykonał — jeżeli byś wbił go w serce brata, już nigdy by nie powstał... — przygryzł ranę, na co Uchiha wygiął się jeszcze bardziej, penis drgnął — o czym zresztą dobrze wiesz.
Powstał, nie dotykając członka Sasuke. Ten zresztą pulsował tak mocno, że brunetowi zdawało się, że może dojść nawet bez niczyjej pomocy.
Naruto oderwał się od niego. Sasuke zacisnął pięści, widząc jak ubrania opadają na podłogę, a łowca stoi przed nim nagi, jedynie ostrze w dalszym ciągu dzierżąc w dłoni. A konkretniej trzymając przy swojej krtani, jak gdyby chciał sam naciąć skórę, by uleciała krew...
Oczy Sasuke na tą myśl zapłonęły czerwienią. Kły delikatnie wysunęły się. Penis znowu poderwał się do przodu, co wydawało się jeszcze niedawno niemożliwe.
Sasuke miał ochotę...
— Nie dotykaj się — rozkazał ostro Naruto. Sasuke, o dziwo, dostosował się do polecenia. Zresztą jak mniemał nie posiadał wyjścia, o to przecież miał przed sobą prawdziwego, cholernego łowcę, a dodatkowo z rodu Namikaze...
— Błagaj mnie bym cię wziął, teraz, bez przygotowania... brutalnie... — Naruto sprawił, że przy każdym kolejnym słowie Uchiha stękał. Jeszcze w życiu..
— Błagam...
Trzy sekundy później Uzumaki znowu do niego przywarł. Owrócił go twarzą do ściany. Sasuke wypiął się. Naruto bardziej rozwarł jego nogi i natychmiast wbił się cały w bruneta. Sztylet zaś rzucił z głośnym trzaskiem gdzieś w pobliżu.
Uderzenia były ostre, gwałtownie, tak jak obiecał — brutalne. Wbijał się w niego po całości, z mocą palce zaciskając na nadgarstkach Uchihy. Pchał, tak że nawet ściana lekko się poruszała, a tynk spadał.
Oddawali się sobie w całości, tak jak nigdy. Bez kłamstw, bez masek. Prawdziwi, cholernie, kurewsko prawdziwi. Naruto lekko sapał, gdy Uchiha wręcz krzyczał.
Byli tacy nadzy...
— Uchiha... pokaż mi... — mówił, gdy biodra wciąż rytmicznie się poruszały. — Pokaż mi prawdziwego... wampira.
Sasuke zastygł na jedną sekundę, w drugiej z niesamowitą prędkością obu ich sprowadził na łóżko.
Leżał na Uzumakim, biodrami na jego biodrach, wciąż się poruszając. Teraz jednak to on nadawał rytm... Ale dalej to Namikaze był górą, oczy, niemal z rozbawieniem spod wpół zmrużonych powiek, patrzyły na niego.
— Pokaż mi prawdziwego... wampira — ponowił Naruto cicho, ale pewnie. I Sasuke, choć wiedział, co to znaczyło, pochylił się i musnął szyję Uzumakiego, a potem wbił w nią kłami, wysysając czerwoną ciecz.
Krew łowcy sprawiła, że w pomieszczeniu rozbrzmiały głosy. Krzyki, oznaczające nieziemski orgazm.
A mimo to kły nadal się nie wysunęły...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top