ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Powoli zbliżamy się do końca. Zrobiłam sobie dzisiaj oficjalną rozpiskę, wyszło mi, że będzie trzydzieści rozdziałów Śmiertelnego Zagrania, plus jeszcze prolog i epilog. Tak, nie mylicie się - razem z tym zostało więc osiem rozdziałów ;) Z jednej strony mam sentyment do tego fanfiction, z drugiej zaś - nie mogę się doczekać, żeby go skończyć, ponieważ chciałam zacząć nowe opowiadania.
Właśnie, tak zmieniając temat, czy ktoś z Was lubi Drarry? Bo, oprócz pairringu SasuNaru, do niego też mam słabość i w moich planach jest takie jedno ff.
Oczywiście możecie się też spodziewać drugiego tomu "Instynktu Zabójcy" ;)
A teraz zapraszam na rozdział :D
Krople deszczu, spadające na ziemię, dało się słyszeć zza otwartego okna. Nie padało mocno, ale i tak czuć było świeże powietrze i wiatr, który dął od wschodu. Firana przez to od czasu do czasu drgała, niczym zaczarowana.
Blondwłosy mężczyzna, pogrążony w zadumie, nie zwracał na to uwagi. Jego wzrok błądził po obrzeżach, malującego się za szybą, miasta. Niemniej nikt nie potrafiłby dostrzec, co oznaczało to nieprzytomne spojrzenie. Było bowiem nieprzeniknione, acz lekko zimne, jakby nawet teraz musiał się kontrolować przed zdradzeniem swoich prawdziwych emocji.
Nagłe kroki nie wyrwały go z tego dziwnego letargu; trwał tak samo, gdy Orochimaru przystanął tuż obok, również kierując oczy w stronę szarej, nieprzyjemnej Konohy.
— Niedługo zapadnie zmierzch. — Słowa maga pomknęły do Namikaze ze zdwojoną siłą, choć były tylko wrogim szeptem.
— I co wtedy? — zapytał, ledwo poruszywszy ustami. Dłoń zacisnęła się mocniej na obręczy fotela.
— Wiesz, co wtedy — oświadczył pewnie, mrużąc w smutku wężowe oczy. — Niektórzy po porostu muszą kiedyś, pewnego dnia, odejść. Nic na to nie można poradzić...
— Nie — zaprzeczył gwałtownie. Błękitne tęczówki przybrały chłodniejszy, niż zwykle odcień. — Nie pozwalam jej umrzeć. Nie pozwalam śmierci jej zabrać. I Karin będzie żyła, ponieważ ja tak mówię.
Pewność i siła. Tak właśnie osądził Orochimaru, spoglądając kątem oka na swojego siostrzeńca. Nie było wahania, dlatego prawie sam w te słowa uwierzył, ale Śmierć nie miała przecież zwyczaju pytać Łowcę o zdanie. Robiła to, co chciała i zabierała, kogo chciała. Nie było wyjątku od reguły, przynajmniej jak na razie. Mimo wszystko jednak wiara Naruto w Karin mogła naprawdę przytrzymać ją na tym świecie.
— Musimy więc czekać — osądził z nikłym, szorstkim uśmiechem.
I faktycznie obaj patrzyli na niebo, które zabarwiało się wolno na odcienie czerni i granatu. Na chmury, które przykryły widoki migotających w oddali gwiazd. Noc nadeszła, a życie zostało odebrane.
Nie, jeszcze nie, poprawił siebie czarodziej, myśląc o Karin. Energia kobiety pulsowała nadal w jego żyłach.
Cień Mitarashi przemknął koło nich. Obaj nie poruszyli się, gdy ta wylądowała tuż za nimi. Orochimaru natychmiast zauważył, że jego siostrzeniec drgnął i napiął mięśnie, przygotowując się na słowa, które miały paść.
— Ona... obudziła się.
Orochimaru zmarszczył brwi, po czym zdumiony stanął twarzą w twarz ze swoją uczennicą. Jej zmęczone oczy, błyszczały teraz z podekscytowania. Mężczyzna przyglądał się im, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. Przecież nie tego się spodziewał.
— Żyje? — To nie jego głos usłyszeli, acz Łowcy, który nagle poderwał się do góry i z nadzieją spojrzał na Mitarashi.
Skinęła potwierdzająco głową.
Namikaze nie czekał na nic więcej. Ruszył z uśmiechem w stronę schodów, ale już po chwili opanował się i na twarzy znowu przybrał maskę pozbawioną czegokolwiek. Orochimaru niemniej nie dał się oszukać, wiedział, że siostrzeniec odzyskał jakiś brakujący element samego siebie.
Naruto wtenczas szybko przemierzył odcinek dzielący go od celu, po czym usiadł na miękkim łożu, chwytając w dłonie kruchą, zabandażowaną rękę Karin. Łowczyni zerknęła na niego lekko nieprzytomnie, ale Naruto wiedział, że rozumie, iż to on.
— Kuzynie — wychrypiała i nic więcej nie trzeba było mówić. Namikaze pogłaskał jej lico uspakajająco, jakby była jego małą, delikatną siostrzyczką. Poddała się temu, mrużąc powieki.
Blondyn patrzył jak ponowie zasypia, jak jej klatka piersiowa unosi się regularnie i opada. Jak oszpecona twarz nabiera ufnego, odprężonego wyrazu.
W tym momencie w istocie Karin była całym jego światem i nie wiedział, co by zrobił, gdyby stracił ostatniego członka rodziny. Gdyby musiał ją pochować...
Złożył pocałunek na jej czole i odszedł, czując ponownie, że wszystko zaczyna nabierać sensu.
— Panie. — Koło niego przystanęła Hinata, uprzednio się skłoniwszy. — Ktoś puka do drzwi.
Naruto natychmiastowo mocniej wyprostował się i nieufnie wyjął z kieszeni sztylet matki, którego struktura była tak bardzo znajoma. Ostrze ciążyło w dłoni niemal pocieszająco.
— Ja otworzę — zdecydował, tak jak Hinata zakładała. Następnie zniknęła niepostrzeżenie w cieniu, choć Naruto wiedział, że dalej jest blisko i w razie czego będzie gotowa, by walczyć.
W salonie w dalszym ciągu przebywali magowie. Oboje skinęli na niego, gdy wszedł do pomieszczenia. Naruto wyczuwał w powietrzu nieprzyjemną, gotową do zabicia magię. Zresztą czasami pulsowała ona szkarłatnym, a niekiedy metalicznym odcieniem nad nimi.
Długo nie zastanawiał się, a sprawnie stanął przed drzwiami do rezydencji. Gdy je otwierał, za plecami lśnił wrogo sztylet.
— Tak? — zapytał uprzejmie. Potem zaś zauważył, kogo ma przed sobą.
— Sakura? — zdumiał się, widząc przystającą w progu różowowłosą niewiastę.
***
Była ciemna, nieprzyjemna noc, gdy wyszli z jaskini, kierując się na pobliską polanę. Sowa w tle głośno huczała, gdy ich cienie majaczyły pośród drzew.
Sasuke nieufnie spoglądał na łowczynię, która płynnie szła tuż przed nim. W pewnej chwili, bez jakiegokolwiek zastanowienia, zbliżył się i wysunął kły.
Atak był szybki — nie więcej niż ty sekundy zajęło mu zamachnięcie się na kobietę. Potem ostrze przeszyło mu twarz, a silna ręka naparła na szyję. Uchiha jedną sekundę później leżał przerażony na ziemi, gdy Kusihna z rozbawieniem położyła nogę na jego klacie.
— Nadal bardzo, bardzo wolny... — osądziła z westchnieniem, gdy krztusił się krwią. Nie mógł uwierzyć, że ta kobieta posiadała taką siłę, że jej pchnięcie pozbawiło go tchu, na dobrą chwilę przyprawiając o niepojęty ból.
Łowczyni zabrała nogę, po czym nie czekając na niego, ruszyła dalej w głąb mroku. Sasuke z grymasem na twarzy powstał i klnąc podążył jej śladem.
— Jakim cudem jesteś szybsza, niż wampir? — zadał pytanie, które, odkąd ujrzał Naruto zabijającego Lorda Hyuugę, nie dawało mu spokoju.
Uśmiechnęła się kpiąco.
— Podobno człowiek nie wykorzystuje całego swojego potencjału. Gdyby uświadomił sobie, że tak naprawdę może wszystko, tak w istocie by się stało — odparła, a potem dodała:
— Ja nie jestem jednak człowiekiem a Łowcą. Potrafię być szybsza niż ktokolwiek, nie dlatego, że szkoliłam ciało, lecz dlatego, że szkoliłam umysł. I to właśnie jest odpowiedź na twoje pytanie, Sasuke.
— Więc zamierzasz mnie nauczyć, jak mam opanować swoje myśli? — zakpił.
— Nauczę cię, jak nimi zawładnąć. Ponieważ każda walka to taniec ciała i duszy. Gdybyś oddzielił jedno od drugiego, wiesz, co się dzieje?
— Nie jestem całością?
— Umierasz — odparła, a wtedy jej dłoń znowu przybiła go do ziemi.
Sasuke spostrzegł, iż znaleźli się już na polanie, a pod sobą ma miękką trawę, choć nawet ona nie złagodziła upadku.
— Co teraz?
— Teraz — zaczęła — będziesz musiał siłą woli unieść ten kamień.
Brunet zauważył w jej dłoni niewielki kamyczek, który niedbale podrzuciła do góry. Następnie położyła go niewiele centymetrów od niego.
— Nie odejdziemy stąd, póki tego nie uczynisz.
***
— Co tutaj robisz?
— Przysłał mnie Sasuke... Uciekł z rezydencji, a mi nakazał tutaj się udać... Podobno nie jestem bezpieczna w jego domu.
Naruto obserwował kobietę spod zmrużonych powiek, mając dziwne wrażenie, że w jakieś kwestii go okłamywała. W każdym razie nie miało to znaczenia. Sakura bowiem znalazła się pod jego dachem i mógł łatwo dowiedzieć się, co takiego sprowadziło na nią zagrożenie. Poza tym...
— Sasuke zniknął? — usłyszał swój własny, wypruty z emocji głos. Ręka, trzymająca sztylet, zadrżała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top