1. Pansy Parkinson

— Cholera jasna — klnie pod nosem Pansy Parkinson w pewien grudniowy wieczór, uginając się pod ciężarem stosu paczek. W ostatniej chwili łapie równowagę i unika potknięcia się na oblodzonym chodniku. Marszczy nos, jakby zdegustowana swoją niezdarnością, po czym rusza dalej, błagając Merlina, by uchronił ją przed złamaniem którejkolwiek kończyny.

Prawdę mówiąc, to nie przepada za świętami. Nie lubi marznąć, uśmiechać się bezustannie przez kilka godzin i udawać, że ulubione ciasto jej matki jest smaczne. Wolałaby przez ten czas leżeć w wannie. Albo ewentualnie spać.

Próbuje sobie tłumaczyć, że te święta będą inne — spędzi je w końcu ze znajomymi i przyjaciółmi i będzie się niesamowicie dobrze bawić. Przynajmniej tak mówi Dafne. To ona wymyśliła to wszystko. Wspólna kolacja, czas wspomnień i wzruszeń, prezenty od serca.... Och, do diabła z Dafne!

Pociąga nosem, wymijając niespotykanie głośną rodzinę (Pansy zaczyna się zastanawiać, czy bycie aż tak głośnym jest w ogóle legalne i możliwe). Kolejny raz dzisiejszego dnia usiłuje obudzić w sobie ducha świąt, ale kończy się tak samo jak wcześniej w sklepowych kolejkach i zatłoczonych barach. Czyli fiaskiem.

Parska śmiechem sama do siebie, ubolewając nad własnym, pełnym trudów losem, lecz w tej samej chwili wyrywa jej się zduszony okrzyk, bo jedna z paczek spada na ziemię.

Na brodę Merlina, mam już dość świąt.

a/n Wiem, wiem, wiem! Powinnam właśnie pracować nad Spacerem, ponieważ lada chwila w tamtym uniwersum będzie jedno z najważniejszych wydarzeń tego marnego fika, ale nagle poczułam jakąś świąteczną wenę, a przecież wenie się nie odmawia. Oto przed Wami pierwsza część niezwykle krótkiego fika o ślizgońskich świętach, gdzie ponownie spotkacie bohaterów z Dużych dzieci (prawdopodobnie nie wszystkich). Just enjoy! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top