🐍 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟐𝟔 🐍
🐍
Nicky i Madeline zasnęli razem na łóżku, objadając się słodyczami do późnej nocy. Była sobota rano, jednak nawet to nie zniechęciło kapitana drużyny Ślizgonów – Marcusa Flinta – do treningów. Zaczął walić w drzwi od komnaty Madeline oraz Nicky'ego.
— Co się...?— wymamrotała Madeline, unosząc lekko głowę znad papierków po cukierkach.
— Jakim cudem tyle żresz, a nie tyjesz?— spytał szeptem zaspany Nicky, również unosząc głowę.
— Spadaj...— odparła tylko, wstając z łóżka i się ogarniając. Znów usłyszeli walenie w drzwi.— Co znowu?!
— Trening!— wrzasnął Flint.— Wstawaj!
— Flint! Przecież jest sobota rano, czego ty chcesz?!— wrzasnął Nicky.
— Nie wiedziałem, że masz towarzystwo, Madeline!— krzyknął perfidnie Flint.— To część naszego nowego programu szkoleniowego. Wstawajcie, łapcie miotły i idziemy.
— Dobra, dobra...— westchnął Nicky, bo Madeline od razu pobiegła do łazienki, aby się ogarnąć. Ubrała zwykłą koszulę i spodnie, dokładnie tak samo, jak Nicky, na to szaty do quidditcha, a później ruszyli na boisko.
— Moje zuchy.— powiedział ze śmiechem Flint, kiedy szli już na boisko, jednak najpierw zahaczyli o szatnię. Większość z graczy zasypiała na ławkach, jedyną osobą, która nie spała, był Flint.— Dobra, słuchajcie. Całe lato pracowałem nad tą taktyką.
Wskazał na tablicę z wielkim wykresem boiska do quidditcha, na którym aż roiło się od różnokolorowych linii, strzałek i krzyżyków. Wyjął swoją różdżkę i stuknął nią w tablicę, a strzałki zaczęły wić się po wykresie niczym węże. Kiedy zaczął im wyjaśniać podstawy swojej nowej taktyki, głowa Nicky'ego opadła na ramię Madeline, objął ją w talii, a w pomieszczeniu rozległo się ciche chrapanie.
— To byłoby na tyle.— oznajmił z uśmiechem Flint.— Wszystko jasne? Macie jakieś pytania?
— Tak, ja mam.— odezwała się Madeline.— Dlaczego nie powiedziałeś nam tego wszystkiego na przykład wczoraj, kiedy nie spaliśmy?
— Posłuchajcie mnie, parszywe lenie.— wymamrotał Flint.— Zdobyliśmy puchar w zeszłym roku, jednak Gryfoni byli tuż za nami, więc nie możemy pozwolić, aby nam ten puchar odebrali. Jasne? Więc w tym roku będziemy trenować do upadłego, tak jak jeszcze nigdy nie trenowaliśmy. No dobra, idziemy przełożyć teorię na praktykę!
Krzyknął, chwycił swoją miotłę, a następnie wyszedł z szatni. Cała drużyna ruszyła za nim, okropnie ziewając.
— Jeszcze nie skończyliście?!— zawołał z niedowierzaniem Blaise, siedzący wraz z resztą na trybunach.
— Nawet nie zaczęliśmy!— odkrzyknął Nicky, przecierając twarz.— Uczyliśmy się nowej taktyki!
— I tak nic nie słyszę!— wrzasnął Blaise, a Madeline pokazała im tylko kciuka w górę. Nikt nie zdążył dosiąść swojej miotły, ponieważ na boisku byli Gryfoni.
— To chyba jakiś głupi żart!— krzyknął rozwścieczony Flint, ale chwilę później przypomniał sobie o pozwoleniu od Snape'a.
— Flint! To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd!— krzyknął Wood, kapitan drużyny Gryfonów.
— Tu jest dużo miejsca, Wood.— odpowiedział Flint z chytrym uśmiechem.— Pomieścimy się.
— Ale to ja wynająłem boisko!— krzyknął Wood, zaciskając ręce w pięści.— Zamówiłem je!
— Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko, podpisane przez profesora Snape'a. Proszę:
Ja, profesor S. Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenia na trenowanie w dni dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu na konieczność przećwiczenia nowych mioteł.
— Macie nowe miotły?— spytał zdumiony Wood.— Jakie?
Cała siódemka wyciągnęła swoje nowe miotły. Siedem wypolerowanych, nowiutkich rączek, każda z rzędem złotych liter układających się w słowa: Nimbus Dwa Tysiące Jeden, zabłysło w porannym słońcu przed oczami oniemiałych Gryfonów.
— Najnowszy model.— wyjaśnił Flint, strzepując niewidoczny pyłek ze swojej miotły.— Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. Podarował nam je ojciec Madeline. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki, to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
Gryfonów zatkało i było to po nich widać. Przez chwilę nikomu nie przychodziła do głowy żadna godna odpowiedź.
— O, popatrzcie.— powiedział nagle Flint.— Jakaś inwazja, czy co?
Ron i Hermiona właśnie zmierzali w ich stronę, aby przekonać się, co się dzieje.
— Co się stało?— spytał Ron Madeline, a Nicky zerknął na nich ukradkiem, jednak siedział cicho.— Dlaczego Gryfoni nie ćwiczą? I dlaczego tutaj jesteście?
— A dlaczego się wcinasz? My mamy zgodę, to ty ogarnij koleżków.— wymamrotała Madeline, wywracając oczami.
— Testujemy nowe miotły, Weasley.— powiedział zgryźliwie Nicky.— Wszyscy się nimi zachwycają. Ojciec Madeline nam je kupił.
— Madeline...?— spytał zszokowany Ron, patrząc na blondynkę, która wzruszyła tylko ramionami.
— Niezłe, co?— rzucił Nicky.— Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło.
Wszyscy Ślizgoni, łącznie z Madeline, która na ogół pozostawała poważna, ryknęli śmiechem.
— Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wykupywać.— warknęła Granger, stając naprzeciwko Nicky'ego, który był od niej o wiele wyższy.— Każdy po prostu miał talent.
— Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo.— warknął Nicky, mierząc ją wzrokiem. Wtem wszyscy z drużyny Gryfonów zaczęli obrażać Nicky'ego, Flint i Madeline rzucili się na Nicky'ego, aby go ochronić przed atakiem Wesleya, który wyciągnął swoją różdżkę, celując prosto w twarz Nicky'ego. Donośny huk odbił się echem po stadionie, z niewłaściwego końca różdżki Rona wystrzelił strumień zielonego światła, ugodził go w żołądek i przewrócił na trawę.
Ron otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak zamiast tego wypadło mu z ust kilka ślimaków. Drużyna Ślizgonów od razu ryknęła śmiechem, Nicky podpierał się swojej miotły, aby się nie przewrócić, a Madeline mimo wszystko również się śmiała.
— Myślałam, że jesteś inna.— wymamrotała Hermiona w jej stronę, a blondynka tylko zerknęła na nią, jednak po chwili odwróciła się i poszli na trening.
Po treningu Madeline pociągnęła Nicky'ego za rękę, ciągnąc aż do ich komnat, mimo iż w środku Nicky umierał z głodu.
— Nicky, rozumiem, że nie cierpisz Gryfonów, ale nie możesz być taki niemiły...— wymamrotała Madeline, zamykając drzwi od swojej komnaty, opierając się o nie.
— Daj spokój. Ślizgoni zawsze byli wredni wobec Gryfonów. To ty jesteś jakoś dziwnie nastawiona.— stwierdził, wzruszając ramionami, biorąc jakieś resztki słodyczy z jej szafki.
— Bo to moi przyjaciele.— westchnęła, podchodząc bliżej niego, zabierając mu słodycze.— Nie je się słodyczy na śniadanie. Brzuch cię będzie bolał.
— Dobra, dobra.— przerwał jej od razu.— Twoi przyjaciele? To już nie pamiętasz, co powiedziała ci ta szlama?
— Nie nazywaj jej szlamą, Nicholasie.— warknęła, patrząc mu prosto w oczy.
— Bo co?— spytał, rozkładając ramiona, również patrząc na nią.
— Bo jej się podobasz.— westchnęła Madeline, odwracając wzrok, bojąc się jego reakcji.
— To są chyba jakieś żarty.— stwierdził ze śmiechem.— Dobra, wychodzę. Nawet nie wiem, po co mi to powiedziałaś.
— Żebyś wiedział. Ona także ma uczucia.— powiedziała z pretensjami w głosie, otwierając mu drzwi. Nicky bez słowa wyszedł, trzaskając drzwiami.
Madeline natychmiast ruszyła w stronę dormitorium Gryffindoru, aby porozmawiać z Hermioną.
— A ty gdzie?— zapytała Gruba Dama, która pilnowała wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru.
— Jest Hermiona Granger?— spytała Madeline, jednak po chwili usłyszała głosy za swoimi plecami.
— Słyszałem jakieś szepty... ale Lockhart nie.— usłyszała głos Harry'ego, dlatego odwróciła się.
— Co ty tu robisz?— warknął Ron, który dalej był blady na twarzy, ale nie pluł już ślimakami.
— Chciałam z wami porozmawiać.— westchnęła.— A przede wszystkim przeprosić za Nicky'ego. No i za mnie również. Powinnam być lepszą przyjaciółką.
— No, powinnaś.— potwierdziła Hermiona, podchodząc bliżej niej.— Ale każdy popełnia błędy. Nie obwiniaj się za to. Nicky okręcił sobie ciebie wokół palca.
— Wcale nie. Umiem mu się postawić.— wymamrotała Madeline, patrząc na dziewczynę. Blondynka wtedy sama zaczęła się zastanawiać, czy Nicky faktycznie okręcił ją sobie wokół palca... Z rozmyślań wyrwał ją głos Rona.
— Wszystko w porządku?— spytał zmartwiony, kładąc rękę na jej ramieniu.
— Tak, tak.— odparła niemal od razu, wyrwana z transu.— Harry, mówiłeś coś o jakichś głosach?
— Tak, słyszałem jakieś szepty.— oznajmił Potter, a później wszyscy ruszyli na błonia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top