🐍 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟐𝟒 🐍
🐍
Nicky zasnął pod drzwiami, zalewając się łzami. Zasnął na siedząco, na twardej podłodze, dlatego kiedy się obudził, wszystko okropnie go bolało. Wstał z podłogi, zerkając na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko łóżka. Wiedział, że spóźnił się na lekcje, ale tak naprawdę miał je gdzieś. Mimo wszystko jednak przygotował się, zerknął na swój plan lekcji i z burczącym z głodu brzuchem poszedł na pierwszą lekcję, która odbywała się w cieplarni numer trzy.
— Pan Harper?— spytała profesor Sprout, wyglądając na bardzo niezadowoloną.— Spóźniać się na pierwszą lekcję w tym roku szkolnym? Nonsens!
— Przepraszam, zaspałem.— odpowiedział cicho Nicky, poprawiając swoją torbę. Madeline zerknęła na niego zmartwiona, a kiedy obok niej przeszedł, chciała złapać go za rękę, jednak ten szybko ją wyminął.
— Co się dzieje?— szepnęła bezgłośnie w jego stronę.— Martwię się...
Jednak Nicky odpowiedział jej tylko zimnym spojrzeniem i nieznanym jej ruchem ust. Nie mogła odczytać, co chłopak właśnie jej powiedział.
— Dzisiaj będziemy przesadzać mandragory. Kto potrafi wymienić właściwości mandragory?— spytała profesor Sprout, stojąca za długim stołem, na którym leżało wiele par nauszników.
— Mandragora to silny środek pobudzający.— odezwała się od razu Hermiona, zanim Madeline zdążyła wydobyć z siebie choć jedno słowo. Bardzo obawiała się o stan Nicky'ego – nie potrafiła się skupić.— Używa się jej, aby przywrócić pierwotną postać ludziom, którzy ulegli transmutacji albo zostali poddani złemu urokowi.
— Znakomicie. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.— oznajmiła profesor Sprout.— Mandragora jest podstawowym składnikiem wielu antidotów. Jest jednak również bardzo niebezpieczna. Kto potrafi powiedzieć dlaczego?
— Krzyk mandragory jest zgubny dla każdego, kto go usłyszy.— odezwała się od razu Hermiona.
— Doskonale. Te mandragory, które tutaj mamy, są jeszcze bardzo młode.— wskazała na kilka skrzynek na stole, w których rosły małe rośliny o czerwonych listkach. Wszyscy przysunęli się, aby lepiej widzieć, jednak Nicky na skrawku pergaminu wypisywał listę gości na jutrzejszą imprezę urodzinową Madeline.— Czym się pan znów zajmuje, panie Harper?
— Ja...— zaczął Nicky, unosząc wzrok i zerkając na profesor Sprout. Od razu schował pergamin i pióro do kieszeni swojej szaty.
— Minus dziesięć punktów dla Slytherinu.— warknęła profesor Sprout, a wszyscy zebrani tutaj Ślizgoni westchnęli ciężko, morderczym wzrokiem patrząc na Nicky'ego, który nie spuszczał jednak głowy.— Dobrze, niech każdy weźmie parę nauszników. Kiedy wam powiem, żebyście je założyli, upewnijcie się, że macie całe zakryte uszy. Na znak, że możecie je bezpiecznie zdjąć, podniosę oba kciuki do góry. No to... nauszniki na uszy! Nasze mandragory to dopiero sadzonki, więc ich krzyki jeszcze nie zabijają. Gdybyście je jednak usłyszeli, stracilibyście przytomność na kilka godzin, a jestem pewna, że nie chcielibyście stracić pierwszego dnia w szkole. Cztery osoby przy jednej skrzynce. Pod spodem jest mnóstwo doniczek, a tam stoją worki z kompostem...
— Idziesz do nas, Madeline?— spytała z szerokim uśmiechem Hermiona, a blondynka zerknęła w jej stronę.
— Próbuję zagadać do Nicky'ego. Może kiedy indziej...— odparła cicho Madeline, a szatynka tylko skinęła głową. Dziewczyna podeszła do Nicky'ego, który wciąż stał sam.— Mogę być z tobą w parze?
— Jak chcesz.— wymamrotał Nicky, poprawiając nauszniki i rękawice.
— Słuchaj, może jutro chciałbyś porobić coś razem, z okazji moich urodzin?— zaproponowała z uśmiechem Madeline.
— Mam już plany na jutro.— skłamał idealnie, a Madeline zasmuciła się – od zawsze spędzali razem jej urodziny, a teraz musiała zająć się czymś innym. Pokręciła jednak głową, skupiając się na mandragorach, które nie chciały wyjść z ziemi.
Po zielarstwie Madeline i Nicky pobiegli do swoich komnat, aby szybko się ogarnąć, ponieważ byli cali ubrudzeni błotem. Ich następną lekcją była transmutancja z profesor McGonagall. Były to szczególnie trudne i wymagające lekcje, jednak Nicky i Madeline całkiem nieźle sobie radzili.
Madeline udało się zamienić żuka w guzik, a Nicky'emu wyszedł guzik z nóżkami owada, jednak oboje dostali po dwa punkty dla swojego domu.
— To nic w porównaniu z tym, ile punktów zdążyłeś już stracić.— odezwał się prefekt Ślizgonów, kiedy spotkał Nicky'ego na korytarzu.
Nicky jednak to totalnie zignorował i ruszył na lunch, gdzie porozmawiał ze wszystkimi Ślizgonami, aby zaprosić ich na imprezę urodzinową Madeline. Większość z nich nie miała nic do roboty, dlatego zgodzili się przyjść. Mieli być tam także przyjaciele Nicky'ego – Blaise, Theodor, Crabbe, Goyle, Daphne oraz Pansy. Może i dziewczyny nie lubiły Madeline, jednak zgodziły się tylko ze względu na bruneta.
Potem Nicky poszedł na szkolny dziedziniec, który był nadzwyczaj zatłoczony. Do niego po chwili dosiadł się Blaise.
— Jak z Madeline?— spytał chłopak, a Nicky wzruszył ramionami.
— Sam nie wiem. Ciągle mnie przeprasza, ale udaję, że nie chcę z nią rozmawiać, żeby jej jutro zrobić niespodziankę.— odparł brunet, a Blaise skinął głową.
— Trochę mi jej żal... Bo w końcu myśli, że nie chcesz jej znać. Widziałeś, jak wyglądała na zielarstwie? Była totalnie w innym świecie. Prawdopodobnie przez waszą sytuację.— wymamrotał Blaise, patrząc znacząco na Nicky'ego.
— Ona jest silna, da sobie radę. Chcę, żeby jutrzejszy dzień był dla niej miłą niespodzianką.— powiedział Nicky.
— Na pewno da.— potwierdził Blaise i lekko skinął głową. Nicky zaczął przysłuchiwać się rozmowie Pottera i jakiegoś pierwszoroczniaka. Colin chciał zdjęcie Pottera wraz z podpisem – był to idealny moment dla Nicky'ego, aby zaczepić Pottera.— Twoja mina mówi wszystko, Nicky... Chcesz nabroić...
— Zdjęcia z autografem? Rozdajesz swoje zdjęcia z autografem?— donośny i lekko piszczący głos Nicky'ego odbił się echem po całym dziedzińcu, a ten stanął za pierwszorocznym. Crabbe i Goyle stanęli po obu stronach Nicky'ego.— Wszyscy ustawić się w kolejce! Harry Potter rozdaje swoje zdjęcia z autografem!
— Nie, nie rozdaję.— warknął Potter w jego stronę ze złością, zaciskając ręce w pięści.— Zamknij się, Harper.
— Jesteś po prostu zazdrosny.— odezwał się Colin, a Madeline przesiadła się bliżej, aby w najgorszym przypadku ogarnąć Nicky'ego.
— Zazdrosny?— powtórzył ze śmiechem Nicky.— O co? O tę okropną bliznę na czole? Może myślisz, że sam chciałbym coś takiego mieć? Nie, dzięki. A jakby tak sobie rozwalić głowę, też nie stałbyś się kimś niezwykłym.
— Udław się ślimakami, Harper.— warknął Ron w jego stronę.
— Przestań.— Madeline szturchnęła go ramieniem, aby jak najszybciej się zamknął. Wiedziała bowiem, że Nicky'ego nie powstrzyma.
— Uważaj, Weasley.— powiedział Nicky ze śmiechem.— Lepiej nie zaczynaj, bo przyjedzie twoja mamuśka i zabierze cię ze szkoły. Jeśli jeszcze raz zrobisz coś nie tak... wrócisz do domu!
Wszyscy Ślizgoni zebrani na dziedzińcu wybuchnęli głośnym śmiechem, a tym sposobem Nicky zyskał w ich oczach.
— Potter, no daj jedno zdjęcie z autografem Weasleyowi, będzie więcej warte niż cały dom jego rodziny!— pisnął ze śmiechem Nicky, a Ron wyciągnął różdżkę. Madeline zauważyła, że zaraz jej przyjaciel może mieć niezłe kłopoty, dlatego wzięła Nicky'ego za rękę i bez słowa pociągnęła w stronę zamku.
— Naprawdę nie wiesz, kiedy przestać.— westchnęła Madeline, patrząc na niego i kręcąc głową, odchodząc powoli.
Oboje poszli później na lekcję obrony przed czarną magią, której nauczał Gilderoy Lockhart. Kiedy wszyscy usiedli, Lockhart odchrząknął i zapadła cisza. Rozejrzał się, wziął z ławki Neville'a Longbottoma egzemplarz „Wędrówek z trollami” i podniósł go, ukazując wszystkim swoje własne, mrugające zdjęcie.
— To ja.— powiedział dumnie.— Gilderoy Lockhart, kawaler Orderu Merlina Trzeciej Klasy, honorowy członek Ligi Obrony przed Czarną Magią i pięciokrotny laureat Nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”. Ale nie o tym chcę mówić. Nie pozbyłem się szyszymory z Bandon, uśmiechając się do niej! Widzę, że wszyscy kupiliście komplet moich książek. Znakomicie. Zaczniemy od małego quizu. Nie ma powodu do niepokoju... Chcę po prostu sprawdzić, co wam zostało z lektury.
Chodząc po klasie, rozdał wszystkim arkusze testowe. Nicky naprawdę nie miał ochoty tego rozwiązywać, bo i tak nie przeczytał żadnej z jego książek, jednak wolał się nie odzywać.
— Macie trzydzieści minut. Zaczynamy!
Nicky pochylił się i zerknął na swój arkusz. Pytania według niego były beznadziejne, na żadne nie znał odpowiedzi, a było tych pytań aż pięćdziesiąt cztery. Coś tam udało mu się napisać, jednak i tak wyszedł praktycznie najgorzej z całej grupy. Najlepiej wyszło oczywiście Hermionie, a zaraz po niej Madeline.
— No, a teraz coś innego.— oznajmił Lockhart, pokazując wielką klatkę okrytą materiałem.— Muszę was jednak ostrzec! Moim zadaniem jest uzbrojenie was w oręż przeciwko najbardziej odrażającym potworom znanym w świecie czarodziejów! W tym pomieszczeniu możecie przeżyć strach, jakiego dotąd nie zaznaliście. Wiedzcie jednak, że nie grozi wam nic, dopóki ja tu jestem. I proszę o zachowanie spokoju. Nie wrzeszczeć. To mogłoby je sprowokować.
Lockhart jednym ruchem ręki ściągnął z klatki materiał.
— Oto świeżo schwytane chochliki kornwalijskie.— oznajmił Lockhart. Owe chochliki jarzyły się niebieskawym blaskiem i miały około ośmiu cali wzrostu, a ich głosy były bardzo ostre. Natychmiast zaczęły szamotać się po klatce i wykrzywiać małe twarze do tych najbliżej siedzących.
— No dobrze. Zobaczymy, jak sobie z nimi poradzicie!— krzyknął i otworzył klatkę.
Wybuchło okropne zamieszanie. Chochliki rozleciały się we wszystkie strony. Dwa złapały Neville'a Longbottoma za uszy i uniosły go w powietrze. Kilkanaście wystrzeliło przez okno, obsypując ostatni rząd ławek odłamkami rozbitej szyby. Reszta latała po klasie, robiąc naprawdę wiele szkód. Porywały kałamarze i obryzgały całą klasę atramentem, darły na strzępy książki. Po kilku chwilach połowa klasy siedziała pod ławkami, a Neville kołysał się na żyrandolu pod sufitem. W końcu zabrzmiał dzwonek i wszyscy rzucili się w stronę drzwi, oczywiście oprócz Pottera, Weasleya, Granger, Madeline i Nicky'ego.
— Moi drodzy, mam prośbę, zapędźcie te chochliki do klatki, dobrze?— spytał Lockhart, a po chwili również uciekł.
— On jest niemożliwy!— ryknął Nicky, odganiając chochliki od siebie.
— Po prostu chce, żebyśmy trochę poćwiczyli.— powiedziała w jego stronę Hermiona, a ten wywrócił oczami.
— Przecież on nie ma najmniejszego pojęcia, co robi!— dodał Nicky, a chłopcy tylko skinęli głowami.
— Immobulus!— usłyszeli krzyk Madeline, która uniosła swoją różdżkę i zamroziła wszystkie chochliki, sprowadzając z powrotem do klatki. Kiedy jej się udało, wyprostowała się, poprawiła włosy oraz swoją szatę i powiedziała zadowolona z siebie:
— I po sprawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top