🐍 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟏𝟏 🐍
🐍
— Nie zgadniesz, z kim przed chwilą gadałam.— powiedziała Madeline, przysiadając na miejscu naprzeciwko Nicky'ego podczas śniadania.
— No, pochwal się.— odpowiedział ze śmiechem, jedząc tosty.
— Z Granger.— oznajmiła, ewidentnie zadowolona z siebie, również jedząc tosta i pijąc sok dyniowy.
— Z tą szlamą? Po co?— spytał, marszcząc brwi, jednocześnie prychając.
— Byli tam gdzie my. Widzieli tego psa. Granger jest naiwna i szybko przekonać ją do gadania, serio. Więc mają podejrzenia, że ten trójgłowy pies...— tutaj zniżyła głos do szeptu i nachyliła się w stronę Nicky'ego.— Strzeże czegoś cennego lub niebezpiecznego.
— Albo jedno i drugie.— zauważył Nicky, a Madeline pokiwała głową na znak zgody.
— Trzeba coś poszukać. Pójdziemy do biblioteki.— odparła Madeline, odsuwając się od Nicky'ego. Po chwili do sali jak zwykle wleciały sowy. Jednak to, co przykuło największą uwagę wszystkich zebranych, to trzy wąskie i długie pakunki. Dwa takie pakunki sowy upuściły na stół, gdzie siedzieli Nicky i Madeline, a trzeci na stół, gdzie siedział Potter.
— No nieźle.— wymamrotał Nicky, a Madeline pokiwała głową z uśmiechem, odczepiła załączony list, rozwinęła i zaczęła czytać.
„Cześć, córciu.
Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej, że przyjęli Cię i Nicky'ego do drużyny quidditcha?! Jesteśmy z Was bardzo dumni! Stwierdziliśmy, że sprawimy Wam prezenty i kupiliśmy Wam Nimbusy Dwa Tysiące. Nie otwierajcie ich przy stole ani nie mów Nicky'emu, że jego rodzice się nie przejęli...
Kochamy Cię, pozdrów Nicky'ego.
Rodzice : )”
— Masz super rodziców.— powiedział Nicky z uśmiechem, kiedy skończył czytać swój liścik.— Podziękuj im ode mnie.
— Jasne.— odpowiedziała, uśmiechając się czule w jego stronę, zastanawiając się, dlaczego jego rodzice się nie przejęli.— Dzień dobry, profesorze Snape.
— Dzień dobry, panno Smith. Dzień dobry, Nicholasie.— powiedział przechodzący Snape. Jego zakrwawiona noga oczywiście nie umknęła Madeline, która zaczęła wszystko analizować w głowie.
— Dzień dobry, profesorze Snape.— odpowiedział Nicky, również skupiając swój wzrok na jego nodze.
Po rozpakowaniu swoich mioteł w komnatach Nicky i Madeline od razu po wszystkich lekcjach ruszyli w stronę wyjścia z zamku, idąc na boisko do quidditcha, gdzie miał zjawić się Marcus Flint, kapitan drużyny Slytherinu. Po obu stronach boiska tkwiły trzy złote tyczki zakończone pętlami, a miały one z pięćdziesiąt stóp wysokości.
Nicky i Madeline byli tak podekscytowani, że od razu wsiedli na swoje miotły i zaczęli krążyć wokół bramek, a ich Nimbusy Dwa Tysiące reagowały na każdy najlżejszy ruch i dotyk.
— Nicky Harper! Madeline Smith! Na dół!— usłyszeli po chwili głos Flinta, dlatego Nicky i Madeline od razu wylądowali obok niego. Pod pachą miał jakąś drewnianą skrzynię.— Świetnie, że mamy was w drużynie.
— Również się cieszymy.— odpowiedziała Madeline z uśmiechem.
— Więc dzisiaj zapoznam was z zasadami gry, a potem będziecie trzy razy w tygodniu ćwiczyć z drużyną.— po tych słowach otworzył skrzynię, w której znajdowały się cztery kule różnej wielkości.— No dobra. Quidditch dość łatwo zrozumieć, nawet jeśli nie tak łatwo w niego grać. Po każdej stronie jest siedmiu graczy. Trzech z nich to ścigający, a jednym z nich jest Madeline, ja oraz Adrian Pucey.
— Wiemy to.— wtrącił Nicky, a Flint posłał mu tylko sarkastyczny uśmiech. Podniósł jasnoczerwoną piłkę wielkości piłki futbolowej.
— Ta kula nazywa się kaflem. Ścigający podają sobie kafla i starają się przerzucić go przez jedną z pętli, żeby zdobyć gola. Za każde przerzucenie kafla przez jedną z pętli zdobywa się dziesięć punktów. Wszystko jasne?— spytał Flint.
— Jak słońce.— odpowiedziała od razu znudzona Madeline.
— W każdej drużynie jest jeden gracz, który nazywa się obrońcą. Obrońcą Slytherinu jest Miles Bletchley. Lata wokół słupków bramkowych i powstrzymuje przeciwników, żeby nie strzelili nam gola.— wytłumaczył, a Nicky i Madeline pokiwali głowami.
— Wszystko rozumiemy. A te kule, do czego służą?— spytała Madeline, wskazując na pozostałe trzy kule.
— Zaraz wam pokażę.— odpowiedział Flint.— Weź to.— dodał, podając Nicky'emu pałkę, trochę krótszą od kija do bejsbolu.
Po chwili pokazał im, jak jeden z tłuczków wzniósł się w górę, a kiedy zaczęła spadać, Nicky ją odbił, przerzucając przez jedną z obręczy.
— Tłuczki latają nad boiskiem, starając się zwalić graczy z mioteł. Dlatego każda drużyna ma po dwóch pałkarzy. Ich zadaniem jest obrona reszty swoich graczy przed tłuczkami i odbicie ich w stronę przeciwników. Wszystko jasne?— spytał, a Nicky i Madeline znów pokiwali głowami, wyraźnie znudzeni.— Teraz twoja kolej, Nicky. Najważniejszy gracz, szukający.
Dodał, pokazując mu kulkę, zdecydowanie mniejszą od kafla i tłuczka, wielkości orzecha włoskiego. Była złota, z maleńkimi srebrnymi skrzydełkami.
— To jest złoty znicz.— oznajmił Flint, a Nicky uśmiechnął się pod nosem.— Najważniejsza kula ze wszystkich czterech. Bardzo trudno ją złapać, bo jest szybka i trudna do zauważenia. Musisz ją wyłowić spośród ścigających, pałkarzy, tłuczków oraz kafla i złapać przed szukającym przeciwników, bo za złapanie jej zyskuje się dla swojej drużyny aż sto pięćdziesiąt punktów, co zwykle przesądza o wyniku meczu.
— Wszystko jasne. Czytało się „Quidditch na wieki”.— powiedział Nicky, a Madeline mu przytaknęła. Później zaczęli ćwiczyć grę.
W dzień poprzedzający Noc Duchów Nicky'ego obudził cudowny zapach pieczonej dynii rozchodzący się po wszystkich korytarzach w zamku. Najpierw jednak musieli udać się na lekcję zaklęć do profesora Flitwicka, który stwierdził, że są już gotowi do tego, żeby na ich rozkaz latały różne przedmioty. Flitwick podzielił wszystkich w pary, Nicky'ego oczywiście połączył z Madeline, a później zaczęli ćwiczyć.
— Proszę nie zapominać o lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy!— krzyknął Flitwick, jak zwykle stojąc na stercie książek.— Smagnąć i poderwać, pamiętajcie! Smagnąć i poderwać! I wypowiadajcie zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne. Nie zapominajcie o czarodzieju Baruffio, który źle wypowiedział spółgłoskę i znalazł się na podłodze, przygnieciony bawołem.
— Źle to wypowiadasz, Nicky.— powiedziała spokojnie Madeline, obserwując Hermionę, która pomagała Ronowi, który bardzo się przez to denerwował.— Wing–gar–dium Levi–o–sa. „Gar” musi być melodyjne.
— Jasne.— odpowiedział Nicky, próbując po raz kolejny. Madeline w końcu wypowiedziała zaklęcie, aż jej piórko uniosło się na mniej więcej cztery stopy. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że po raz kolejny wygrała z Granger.
— Wspaniale!— krzyknął uradowany Flitwick, klaszcząc w dłonie.— Niech wszyscy popatrzą, pannie Smith się udało! Jako pierwszej! O, i pannie Granger!
Madeline tylko z dumą wymalowaną na twarzy trzymała swoje piórko w powietrzu, a Hermiona fuknęła na nią, kłócąc się z Ronem.
Następnego dnia z samego wieczora Nicky i Madeline udali się do Wielkiej Sali, aby świętować Noc Duchów. Ze ścian sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a drugie tysiąc śmigało ciemnymi chmarami nad stołami, powodując migotanie płomieni świec, osadzonych w dyniach. Tym razem potrawy pojawiły się na złotych półmiskach tak jak podczas bankietu powitalnego.
Madeline właśnie nakładała sobie wielkiego pieczonego kurczaka, kiedy na salę wpadł biegiem profesor Quirrel w przekrzywionym turbanie i z przerażoną twarzą. Wszyscy zamilkli, wytrzeszczając oczy, a Madeline przysunęła się bardziej Nicky'ego, marszcząc brwi. Quirrell dobiegł do krzesła profesora Dumbledore'a, oparł się o stół i wysapał:
— Troll... W lochach... Uznałem, że powinien pan wiedzieć.
Wybuchło natychmiastowe zamieszanie. Profesor Dumbledore musiał kilka razy wystrzelić purpurowe rakiety ze swojej różdżki, żeby uciszyć salę.
— Prefekci!— zagrzmiał.— Natychmiast zaprowadzić swoje domy do dormitorium!
— A czy my przypadkiem nie mamy dormitorium w lochach?— zauważył Nicky, stając w miejscu i marszcząc brwi, a Madeline pokiwała, ściskając jego rękę, ale nie okazywała, że się boi.
— Za mną!— krzyknął prefekt Slytherinu.— Pierwszoroczni, trzymać się razem! Nie musicie bać się trolli, jeśli będziecie wykonywać moje polecenia! Teraz trzymać się tuż za mną. Przejście, najpierw wychodzą pierwszoroczni! Przepraszam, jestem prefektem!— krzyczał prefekt Slytherinu, który miał taką samą obsesję jak Percy Weasley.
Wszyscy wyszli z wielkiej sali, a Madeline ciągle ściskała rękę Nicky'ego, wbijając się w jego bok. Ten tylko objął ją ramieniem, uspokajająco głaszcząc po włosach.
— Nie bój się. Jestem przy tobie, nic ci nie będzie.— pocieszył ją z uśmiechem Nicky, a Madeline pokiwała głową.
— Jak troll w ogóle się tutaj dostał?— spytała Madeline, wzdychając cicho, kiedy szli już po schodach.
— Mnie nie pytaj, trolle to naprawdę głupie stwory. Ktoś na pewno go tutaj wpuścił.— stwierdził Nicky.— Może Irytek wpuścił go dla draki. Zawsze ma głupie pomysły.
Po drodze mijali różne grupy, spieszące się w różnych kierunkach. Kiedy przepychali się przez tłum przerażonych Puchonów, Madeline nagle mocniej złapała Nicky'ego za rękę.
— Hm?— spytał Nicky, patrząc na nią, poprawiając brązową grzywkę.
— A ci gdzie się wybierają? I gdzie mają tę swoją mugolkę?— spytała Madeline, wskazując głową na Pottera i Weasleya, idących w stronę łazienki dziewczyn.
— Nie mam zielonego pojęcia, ale chcę to sprawdzić.— odpowiedział, a po chwili przemknęli przez tłum i poszli za nimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top