🐍 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟏 🐍
🐍
W dniu swoich jedenastych urodzin Madeline Smith dostała list z Hogwartu. Bardzo go wyczekiwała, była w stu procentach pewna, że dostanie go w swoje jedenaste urodziny, ponieważ jej najlepszy przyjaciel od najmłodszych lat – Nicky Harper – wraz z rodzeństwem również dostali podobne listy w swoje urodziny. Była bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać, aż powie o tym swojemu przyjacielowi.
Wstała z łóżka z jasnoróżową pościelą, podchodząc do okna, ponieważ usłyszała stukanie w szybę. Odsunęła również różowe zasłony, otwierając okno. Jej pokój był urządzony na dwa kolory: pastelowy różowy i biały. Dziewczyna kochała te kolory. W prawym kącie pokoju stało wielkie łóżko, a po jego prawej stronie szafka nocna, na której stały świeczki pachnące różami, ruszające się zdjęcie w złotej ramce jej i Nicky'ego, jej pamiętnik oraz jej najnowszy telefon podpięty do ładowarki. Po lewej stronie łóżka stała obszerna, biała szafa z toną ubrań, naprzeciwko znajdowała się komoda oraz podświetlana toaletka. Na samym środku pokoju stał duży, różowy, puszysty dywan, a pokój przyozdobiony był masą zdjęć jej i Nicky'ego.
— O, cześć, maleńki.— powiedziała, a delikatny uśmiech wkradł się na jej usta. Lekko pogłaskała sowę, a ta zrzuciła list, który zleciał na podłogę. Brązowa sowa zahuczała, a Madeline pokiwała tylko głową. Ze swojej szafki nocnej wzięła kilka drobnych, wrzucając je do małego woreczka. Sowa znów zahuczała, odlatując.
— Dzień dobry, słońce. Już nie śpisz?— spytała Aurelie, matka Madeline, wchodząc do jej pokoju z praniem. Rodzina dziewczyny tak samo, jak rodzina Harperów, była bardzo szanowana w świecie magii, ponieważ byli czystokrwistymi, bardzo wpływowymi czarodziejami.
— Cześć, mamo. Już nie, ale zobacz, co dostałam.— powiedziała z szerokim uśmiechem, podając jej pożółkłą kopertę, zaklejoną czerwoną pieczęcią woskową z literką „H”.
— To było oczywiste, że go dostaniesz. Gratuluję, kochanie.— odpowiedziała, również się uśmiechając, nachylając się i całując jej czoło.
— Dzięki.— powiedziała, siadając na łóżku, zaciekawiona szybko otwierając kopertę. Kiedy w końcu ją otworzyła, wyciągnęła również pożółkłą kartkę.
HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
Szanowna Panno Smith,
mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora.
— Cudownie.— powiedziała Madeline z uśmiechem, kiedy przeczytała na głos cały list.— Już nie mogę się doczekać. Idziemy dzisiaj na Pokątną, prawda?
— Tak. Twoje ulubione czworaczki Harperów idą z nami, bo Anne i Tom jak zwykle mają coś do załatwienia w Ministerstwie.— odparła Aurelie, za pomocą różdżki odkładając jej pranie do szafy.
— Przestań. Lubię Nicky'ego. Ricky, Dicky i Dawn są mi obojętni, bo średnio mnie lubią.— odpowiedziała, wzruszając ramionami, kładąc się z powrotem do łóżka.
— Jasne, nie przesadzaj. A może ty się zakochałaś, co?— spytała, chichocząc cicho, a Madeline otworzyła usta ze zdumienia.
— Ja? Że niby w Nickym? Proszę cię.— prychnęła, wkładając twarz w poduszkę, zakrywając się kołdrą.
— No dobra, jak tam sobie chcesz, ale chodź już na śniadanie. I pokaż tacie list.— oznajmiła, a Madeline pokazała jej kciuka w górę. Aurelie wyszła z pomieszczenia, a Madeline wstała z łóżka.
— Co tam, Michael?— spytała Madeline, widząc swojego kilkumiesięcznego, raczkującego brata w jej stronę.
— Uważaj, bo ci odpowie.— powiedział jej ojciec, chichocząc, wchodząc za nim do pokoju.— Słyszałem, że dostałaś list.
— Tak, zobacz.— odpowiedziała z uśmiechem, podając mu kopertę oraz kartkę. Albert szybko to przeczytał, uśmiechając się.
— Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd nie chodzę z mamą do Hogwartu, a listy ciągle takie same.— oznajmił, chichocząc.
— Skąd oni w ogóle wiedzą, że mam jedenaście lat?— spytała zaintrygowana, przekrzywiając głowę w bok, bawiąc się z bratem.
— To proste. W Hogwarcie jest magiczna księga. Jeżeli urodzi się dziecko, przyszły czarodziej i wykaże on zdolności magiczne, to zostaje automatycznie zapisany w tej księdze. I w ten sposób jesteś zapisana w Hogwarcie od urodzenia.— wyjaśnił z uśmiechem, a Madeline pokiwała głową.
— Super. Już nie mogę się doczekać!— powiedziała podekscytowana, rozkładając ramiona.— Jak myślisz, w jakim będę domu?
— Na pewno będziesz w Slytherinie. Nasi przodkowie od wieków tam trafiają.— oznajmił, klepiąc ją po ramieniu, a Madeline uśmiechnęła się pod nosem.
— Cieszę się. A co, gdybym była w innym domu?— spytała zaciekawiona, a Albert usiadł na podłodze naprzeciwko jej i Michaela.
— No cóż. Byłbym trochę zawiedziony, ale ciągle jesteś moją córcią.— odpowiedział, wzdychając, a Madeline pokiwała głową, odwracając wzrok.— Dobra, chodź już na śniadanie. Za niedługo zjawią się czworaczki.
— Jasne.— odpowiedziała, a kiedy Albert wyszedł, zabierając Michaela, ta przebrała się w krótkie, białe spodenki z wysokim stanem oraz różową koszulkę na cienkich ramiączkach. Swoje długie do pasa, platynowe włosy rozczesała i zostawiła rozpuszczone, spinając je od przodu dwoma dużymi spinkami z białymi perłami. Wzięła swój telefon z pięknym, różowym etui (a było to jedyne mugolskie urządzenie, jakiekolwiek używała), i zeszła na dół.
— Ale się wystroiłaś.— stwierdziła jej matka z uśmiechem, a Madeline wywróciła oczami, siadając do stołu.
— Dostanę nową miotłę?— spytała, unosząc brwi do góry.— Ostatnio wszedł nowy Nimbus Dwa Tysiące.
— Jasne, dostaniesz.— odpowiedział Albert po kilku minutach namawiania go, a Madeline uśmiechnęła się triumfalnie.
— Dziękuję.— powiedziała, zaczynając jeść swoje kanapki, a Albert skinął tylko głową. Po około dziesięciu minutach usłyszeli dziwny szelest, dlatego odwrócili się w stronę dużego kominka w salonie.
— O, dzień dobry.— powiedział Nicky z uśmiechem, otrzepując kurz ze swojej czarnej peleryny oraz brązowych włosów.
— Dzień do–
— Nicky!— pisnęła podekscytowana Madeline, podbiegając do chłopaka i niemal się na niego rzucając. Mocno go przytuliła, wtulając głowę w jego klatkę piersiową, a Nicky oddał uścisk, całując jej czubek głowy.
— Też tęskniłem, Różowy Kucyku.— odpowiedział z uśmiechem, chichocząc cicho, a Madeline podniosła głowę, zerkając na niego gniewnie. Był od niej wyższy od jakieś pięć centymetrów.
— Tylko nie Różowy Kucyku. Dobrze wiesz, że tego nie cierpię.— jęknęła niezadowolona, a Nicky pokazał jej język, dlatego Madeline powtórzyła jego gest.
— Uwaga!— powiedziała głośno matka Madeline, kiedy zobaczyła ogień w kominku, a po chwili do pomieszczenia wleciała Dawn, potrącając i Nicky'ego, i Madeline, przez co oboje polecieli na podłogę.
— Złaź ze mnie, tłuściochu.— powiedziała żartem Madeline, próbując go odepchnąć, a Nicky zachichotał.
— Odezwała się.— odpowiedział, wywracając oczami, a Madeline pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Hej, co to za słownictwo?— spytała mama Madeline, stając nad nastolatkami, którzy zaczęli podnosić się z podłogi.
— Nieważne, chodźmy już na Pokątną.— odpowiedziała podekscytowana Madeline, wstając z podłogi i się otrzepując.
Już piętnaście minut później cała siódemka była na ulicy Pokątnej. Albert i Aurelie poszli coś załatwić, Dawn i jej koleżanki poszły w swoją stronę, natomiast chłopacy poszli sami tak samo, jak Nicky i Madeline.
— Więc, mamy dużo kasy... Pójdziemy najpierw na lody?— zaproponował Nicky, a Madeline pokiwała głową. Poszli do pierwszej lepszej kawiarni, gdzie zamówili sobie po trzy gałki lodów miętowych.
— Usiądziemy gdzieś?— spytała, liżąc swojego loda.
— Tak, chodźmy tutaj.— odpowiedział, siadając na huśtawce, którą przeplatały różowe róże. O dziwo, udało im się znaleźć miejsce z daleka od innych. Byli przy jeziorze z piękną, czystą wodą, dlatego na dnie było widać kamienie.
— Jak usiądę, to się załamie.— stwierdziła, ale Nicky tylko prychnął, sadzając ją obok siebie. Objął ją ramieniem, zaczynając poruszać się w przód i w tył, aby ich rozhuśtać.— Jak spędziłeś wakacje?
— Raczej dobrze. Tylko przyjeżdżała jakaś dziewczyna i ciągle się do mnie kleiła... To było okropne.— odpowiedział, krzywiąc się na to wspomnienie.
— Bidulek. Ale kleiła się, bo jesteś taki przystojny.— powiedziała żartem, poruszając zabawnie brwiami, a Nicky wybuchnął śmiechem na ten widok.
— Ty też jesteś śliczna.— odpowiedział, całując szybko jej policzek, a Madeline czuła, jak szkarłatny rumieniec zalewa jej blade policzki.— A ty? Jak spędziłaś wakacje?
— Przeważnie spędziłam ten czas w łóżku, oglądając seriale, dlatego zgrubłam.— stwierdziła, chichocząc.
— E tam, wcale nie. Ciągle jesteś koścista. Ale chyba cycki ci rosną.— odparł, również się śmiejąc, a Madeline pacnęła go w ramię, otwierając usta ze zdumienia.
— I gdzie się gapisz, karaluchu?— spytała zdziwiona, a Nicky podniósł ręce w geście obronnym. Madeline zamrugała, odwracając głowę.
— No cóż.— odpowiedział, chichocząc, a Madeline zbliżyła się po chwili jeszcze bardziej, kładąc głowę na jego ramieniu.
— Cieszę się, że cię mam.— wymamrotała w jego ramię, obejmując jego pas swoimi ramionami.
— Też się cieszę.— odpowiedział, całując czubek jej głowy, pocierając jej plecy swoją ręką. Zawsze starał się ją chronić przed złem tego świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top