🐍 Rozdział 46 🐍
🐍
Madeline od razu po zakończeniu się lekcji obrony przed czarną magią z profesorem Snapem wzięła swoje rzeczy i wyszła z sali. Za nią poszedł oczywiście Nicky wraz z Blaisem oraz Pansy, którzy zbulwersowani byli zachowaniem jednego ucznia Gryffindoru, który wprost mówiąc, zarzucił Madeline, że sypia z chłopakami, co było bardzo niedorzeczne ze względu na wiele rzeczy.
— Nie wiedziałam, że czternastolatkowie potrafią być tacy okrutni.— mruknęła zniesmaczona Madeline, siadając na jednym z większych parapetów na korytarzu. Po jej prawej usiadł Nicky, który objął ją ramieniem, a po prawej Pansy wraz z Blaisem.
— Powiedział to jakiś głupi dureń, który chciał cię upokorzyć.— stwierdziła Pansy, wzruszając ramionami.— Nie wiem, może zazdrości.
— Czego ma zazdrościć?— spytała cicho Madeline, odwracając głowę w stronę dziewczyny.
— Załóżmy, że jest gejem. Może zazdrości ci, że ty pobudzasz atuty chłopaków, a on nie może.— odparła ze śmiechem Pansy.— Możliwości jest wiele.
— Dlaczego mówicie o chłopakach, jakby wcale nas tutaj nie było?— spytał Blaise, zerkając na Nicky'ego, który skinął głową.
— Dajcie spokój.— westchnęła Pansy, klepiąc Madeline po plecach.— Nie możemy się tak dawać.
— Pan, to trochę moja wina. Niepotrzebnie odzywałam się w stronę Hermiony. Mogłam najzwyczajniej w świecie siedzieć cicho... Ona doskonale wie, że to było dla żartów, ale inni tego nie rozumieją.— wymamrotała Madeline, pocierając skronie palcem.— Po prostu o tym zapomnijmy. Pomyślmy o meczu, który za chwilę będą grać Gryfoni.
— Mam nadzieję, że przegrają.— mruknął Blaise pod nosem.
— Ja też.— poparł go Nicky, zbijając z Blaisem żółwika.
— U Puchonów gra Cedrik Diggory.— zauważyła Pansy, rumieniąc się, zerkając na Madeline, która zachichotała.
— Jest taki przystojny. I wysportowany.— dodała zachwycona, wraz z przyjaciółką wzdychając z zadowoleniem.
— I but by go przegadał.— zauważył Nicky, wywracając oczami.
— A co? Zazdrosny?— zapytał ze śmiechem Blaise, zerkając na bruneta, który tylko prychnął.
— Zachwycacie się jakimś idiotą, a ja to co? Mam na sobie pelerynę niewidkę i mnie nie ma? Jestem lepszy od niego.— stwierdził oburzony Nicky, zakładając ręce na krzyż.
— Oj, już nie obrażaj się...— westchnęła Madeline ze śmiechem, obejmując Nicky'ego ramionami i kładąc głowę na jego ramieniu.— Jesteś wspaniały.
— Będę rzygać.— usłyszeli głos Blaise'a, przez co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Po długiej rozmowie Madeline stwierdziła, że musi iść przygotować się na mecz. Opuściła więc swoich towarzyszy, idąc przez korytarz do lochów, gdzie znajdowała się jej komnata.
— O, Hermiona.— powiedziała zdziwiona, gdy zobaczyła dziewczynę nadchodzącą z naprzeciwko.— Słuchaj, skoro już się spotkałyśmy, chciałam się upewnić, czy nie sprawiłam ci przykrości...
— Daj spokój, Madeline.— mruknęła Hermiona i machnęła lekceważąco dłonią.— Obie dobrze wiemy, że to były żarty. Mnie jest bardziej przykro z powodu, że jakiś uczeń zarzucił ci... no wiesz.
— Wiem, wiem, ale szczerze mówiąc, mam to gdzieś.— odparła Madeline, wywracając oczami.— Nie myślę o tym.
— I prawidłowo.— odrzekła Hermiona, po czym posłała jej szeroki uśmiech, odchodząc i idąc w swoją stronę. Madeline ruszyła do swojej komnaty.
Kiedy znalazła się już w środku, otworzyła szafę, przeglądając wszystkie ubrania w niej zawarte. W końcu wygrzebała odpowiedni strój na mecz quidditcha. Mianowicie była to przykrótka, zielona spódnica w czarną, białą i żółtą kratkę. Pod spód założyła oczywiście czarne, ciepłe rajstopy, by nie było jej aż tak zimno, a na górę złożyła tego samego koloru koszulkę na ramiączkach. Na to założyła zieloną marynarkę z herbem Slytherinu na piersi.
Później udała się do swojego tajemnego pokoju, do którego drzwi znajdowały się w kącie jej komnaty. Wszedłszy do środka, zapaliła światło, podchodząc do toaletki. Usiadła na różowej pufie, biorąc odpowiedni pędzel i poprawiając puder. Użyła delikatnego różu na policzkach, a rzęsy i usta miała zrobione wcześniej. Swoje platynowe do pasa włosy pozostawiła rozpuszczone, a wróciwszy do komnaty, założyła czarne, wysokie kozaki, chwytając tego samego koloru płaszcz. Przyodziała także szal w kolorach jej domu, ubierając także czarne nauszniki, by nie było jej zimno. Swoją różdżkę wsadziła do kozaków, po czym wyszła z komnaty, pukając do drzwi pokoju Nicky'ego.
— No nareszcie jesteś gotowa.— powiedział Nicky, wychodząc ze swojej komnaty, nawet nie unosząc wzroku na przyjaciółkę.
— Dobra, dobra, nie narzekaj.— odparła ze śmiechem Madeline, klepiąc Nicky'ego po ramieniu. Po krótkiej rozmowie, oboje udali się w stronę głównego wyjścia z zamku, by udać się na stadion, na którym rozgrywał się mecz quidditcha. Chcieli być trochę wcześniej, by zająć jak najlepsze miejsca tuż przy barierce.
Qudditch cieszył się taką popularnością, że na mecz jak zwykle przyszła cała szkoła. Madeline i Nicky, wraz z Pansy i Blaisem obok siedzieli już na najlepszych miejscach, trzymając w rękach czarne parasole, ponieważ pogoda na dworze była naprawdę okropna. Nie był to tylko deszczyk. Uczniowie spieszący tłumnie po rozmokłej łące w stronę boiska pochylali czoła, pokonując wściekłą wichurę, która wyrywała im z rąk parasole.
Członkowie drużyny Gryffindoru przebrali się już w szkarłatne szaty i czekali na zwykłą przemowę Wooda, ale jednak się nie doczekali. Chłopak zbierał się do niej kilka razy, wydawał z siebie dziwne dźwięki, jakby przełykał coś wielkiego, aż w końcu potrząsnął głową i machnął ręką, wskazując im drzwi.
Wiatr był tak silny, że Gryfoni chwiali się i potykali, wychodząc na boisko. Nawet nie słyszeli, czy widzowie witają ich okrzykami, bo grzmoty nieustannie waliły nad ich głowami. Puchoni zbliżali się z drugiego końca boiska przyodziani w żółte szaty. Kapitanowie podeszli do siebie i uścisnęli dłonie. Diggory się uśmiechnął.
— O matko.— Madeline usłyszała westchnienie Pansy, która siedziała po jej lewej stronie. Nicky siedział po jej prawej, obejmując ją ramieniem.
Wood natomiast wyglądał tak, jakby dostał szczękościsku i ledwo skinął głową w stronę przeciwnika. Zawodnicy tylko z ruchu warg pani Hooch wyczytali komendę „wsiadać na miotły”. Pani Hooch przyłożyła gwizdek do warg i już z chwilą później rozległ się świst. Wszyscy wystartowali.
Nie minęło pięć minut, a każdy z zawodników, bez żadnego wyjątku, był przemoczony do suchej nitki. Próbowali grać jak najlepiej, ale podczas takiej wichury nie bardzo im to wychodziło. Znowu błysnęło, a zaraz po tym rozległ się ogłuszający grzmot. Robiło się coraz groźniej, a Madeline mocno wtulała się w Nicky'ego, dziękując w myślach, że pani Pomfrey nie dopuściła bruneta do grania.
— Widzisz Harry'ego?— spytała zdenerwowana Madeline, wychylając się i szukając wzrokiem okularnika.
— Spierniczył.— stwierdził Nicky, jednak niedługo później po prostu zobaczyli, jak Potter spada ze swojej miotły z ogromnej wysokości.
Wszyscy na trybunach patrzyli na to w przerażeniu jakby zastygnięci ze strachu. Wszystkiemu zażegnał Dumbledore, który uratował Harry'ego przed tym paskudnym upadkiem.
— Miał szczęście, że boisko tak rozmokło.
— Myślałem, że rozwalił się na śmierć.
— Ale nawet sobie nie potłukł okularów!
Takie szepty towarzyszyły przy łóżku szpitalnym Harry'ego, gdy Madeline przyszła do Pottera wraz z Hermioną, Ronem i resztą drużyny Gryffindoru, podczas gdy Nicky czekał na nią za drzwiami.
— W życiu nie widziałam czegoś tak strasznego.— wyszeptała Hermiona, która była tulona przez Madeline. I dopiero wtedy Harry się obudził, obserwując swoich mokrych znajomych.
— Harry! Jak się czujesz?— zawołał Fred Weasley, a chłopak poczuł, jak powoli wraca mu pamięć.
— Co się stało?— zapytał Harry, siadając tak gwałtownie, aż wszyscy się wzdrygnęli.
— Spadłeś.— oznajmił Fred.— Musiało być... z pięćdziesiąt stóp...
— Myśleliśmy, że już po tobie.— powiedział Ron, trzęsąc się z zimna, a Madeline tuląca Hermionę czuła jej drżenie i usłyszała, jak zapłakała. Mocniej ją ściskała, głaszcząc po włosach.
— Ale co z meczem?— spytał przestraszony Harry.— Co się stało? Będzie powtórka? Nie przegraliśmy, prawda?
— Diggory złapał znicza.— wyjaśnił George.— Zaraz po tym, jak spadłeś. W ogóle nie wiedział, co się stało. Kiedy się obejrzał i cię zobaczył, próbował to odwołać. Domagał się powtórzenia meczu. Ale wygrali. Zgodnie z przepisami. Nawet Wood musiał to przyznać.
— Gdzie jest Wood?— spytał Harry, który zdał sobie sprawę z tego, że kapitana tutaj nie ma.
— Wciąż pod prysznicem. Chyba chce się utopić.— odparł Fred. Harry po tym przyciągnął głowę do kolan, wsuwając dłonie we włosy. Drużyna niedługo później postanowiła, że pójdą, by ten mógł odpocząć. W środku został Ron, Hermiona oraz Madeline.
— Dumbledore naprawdę się wściekł.— rzekła Hermiona roztrzęsionym głosem, gdy Madeline wciąż głaskała ją po włosach.— Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jak spadłeś z miotły, wbiegł na boisko, machnął różdżką, a ciebie jakby coś przyhamowało, zanim uderzyłeś w ziemię. Potem machnął nią w kierunku dementorów, wystrzelił w nich czymś srebrnym. Natychmiast opuścili stadion...
— Potem przeniósł cię zaklęciem na niewidzialne nosze.— wtrącił się Ron.— I szedł przy tobie, a ty unosiłeś się w powietrzu. Wszyscy myśleli, że...
— Czy ktoś zabrał mojego Nimbusa?— spytał od razu Harry, przerywając Ronowi.
— Kiedy spadłeś, to go zdmuchnęło.— wydusiła z siebie Hermiona.
— I rąbnął w wierzbę bijącą.— dokończyła Madeline, podchodząc do kąta pokoju i podnosząc jakiś pakunek.— Profesor Flitwick przyniósł to niedawno.
Podeszła z powrotem do łóżka, rozwijając pakunek i wysypując na łóżko z tuzin kawałków drewna i witek — wszystko, co pozostało z miotły Harry'ego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top