🐍 Rozdział 35 🐍

🐍

Nicky i Harry jakby na czas rozwiązania sprawy, dlaczego tak wiele uczniów podchodzących z mugolskich rodzin jest petryfikowanych, zdjęli topór wojenny i zachowywali się przyzwoicie w swoim towarzystwie. Tom Harper, Korneliusz Knot i Rubeus Hagrid wyszli z chaty, pozostawiając Nicky'ego, Madeline, Harry'ego i Rona pod peleryną niewidką.

— Teraz to naprawdę wpadliśmy.— powiedział zdenerwowanym głosem, mierząc pogardliwym wzrokiem Nicky'ego.

— Przysięgam wam, że nie wiedziałem kompletnie nic o wizycie ojca.— wymamrotał szybko Nicky, pocierając kciukiem rękę Madeline.

— To prawda, Nicky nie ma kontaktu z ojcem od zeszłego roku.— dodała od razu Madeline, wyczuwając pod palcami pierścień Nicky'ego.

— Powiedzmy, że ci wierzymy.— odpowiedział cicho Harry.— Po co ci ten pierścień?

— To pierścień rodowy. Mama wysłała mi go ostatnio na urodziny i od tamtego czasu jest mój.— oznajmił Nicky i westchnął cicho.

— Lepiej chodźmy za pająkami.— odezwała się Madeline, która trzymała bruneta za rękę, widząc idące wzdłuż ściany w stronę okna pająki.

— Wyglądają, jakby szły w stronę Zakazanego Lasu... Ale kto wie, czy tam dotrą?— spytał Ron, wzruszając ramionami.

— Oczywiście trzeba przyjąć taką możliwość.— odpowiedziała Madeline, poprawiając dwa kucyki.

— No dobra, Kieł, idziemy na spacer.— powiedział Harry, klepiąc się po udzie, a uradowany brytan wybiegł z chaty, biegnąc na skraj lasu.

— Nie bój się, wszystko będzie dobrze.— powiedział z uśmiechem Nicky, splatając palce dziewczyny ze swoimi. Idealnie do siebie pasowały.

— Mam taką nadzieję.— odszepnęła dziewczyna, wychodząc z nim z chatki. Wszyscy, oprócz Rona, którego różdżka była uszkodzona, wyjęli swoje różdżki i wypowiedzieli zaklęcie „Lumos”, oświetlając sobie drogę.

Harry trącił Rona w ramię, wskazując na trawę. To samo zobaczyli Nicky z Madeline. Dwa samotne pająki uciekały przed światłem w cień drzew.

— W porządku.— westchnął Ron, który okropnie bał się pająków.— Jestem gotowy. Chyba. Możemy iść.

Tak więc weszli do lasu, a Kieł biegał wokół nich, obwąchując korzenie drzew i zaschnięte liście. W świetle ich różdżek widzieli sznurek pająków posuwających się po ścieżce. Szli za nimi jakieś dwadzieścia minut, nasłuchując w milczeniu jakichkolwiek innych odgłosów poza trzaskiem łamanych gałązek i szelestem liści. A potem, kiedy drzewa zgęstniały tak, że nad głowami nie było już widać gwiazd, a ich różdżki rzucały krąg bladego światła w ciemności, zobaczyli, że pająki schodzą ze ścieżki.

Zatrzymali się, aby zobaczyć, dokąd one zmierzają, ale poza kręgiem światła roztaczała się ciemność. Poprzednim razem nie zawędrowali tak daleko.

— Co robimy?— spytał szeptem Ron, patrząc na każdego ze swoich towarzyszy. Madeline starała się ukrywać strach, wtulając się w swoją różową, skórzaną kurtkę, oraz delikatnie wyższego od niej bruneta.

— Zaszliśmy tak daleko...— wymamrotał Harry. Weszli więc między drzewa za szybko poruszającymi się pająkami. Teraz musieli zwolnić kroku, bo drogę zagradzały im korzenie drzew i spróchniałe pnie, ledwo widoczne w ciemności.

Przedzierali się tak przez las z pół godziny, ale nagle Kieł zaszczekał głośno, tak że podskoczyli ze strachu, a szczekanie odbiło się dalekim echem.

— Co się stało?— spytała Madeline cicho, patrząc na Nicky'ego.

— Tam coś się rusza.— odpowiedział Nicky, rozglądając się nerwowo.— Chyba coś dużego.

Zaczęli nasłuchiwać. Gdzieś na prawo coś wielkiego łamało gałęzie, przedzierając się przez las.

— O nie...— jęknął niezadowolony Ron.— O nie, nie, nie...

— Zamknij się.— warknął Nicky.— Usłyszy cię.

— Usłyszy mnie?— zapytał Ron wysokim głosem.— Już usłyszało Kła!

Ciemność zdawała się naprawdę okropna, kiedy stali pośrodku lasu, całkiem przerażeni. Nicky starał się jednak być spokojny, mocno tuląc Madeline. Coś dziwnego zadudniło i zrobiło się cicho.

— Jak myślicie, co ono teraz robi?— spytał Harry.

— Myślę, że przygotowuje się do skoku.— oznajmił Ron. Znów nasłuchiwali, nie śmiejąc się poruszyć.

— Myślisz, że sobie poszło?— spytała cicho Madeline, patrząc na Nicky'ego.

— Nie wiem...— szepnął Nicky, kręcąc głową.

— Harry! Harry to nasz samochód!— krzyknął podekscytowany Ron.— Chodźcie!

Wszyscy poszli za nim w stronę światła, a chwilę później wyszli z lasu na polanę. Samochód pana Weasleya stało pośrodku polanki, tak małej, że gęste gałęzie drzew tworzyły nad nim dach. Reflektory tryskały światłem, a w środku nie było nikogo, lecz nagle samochód ruszył sam w stronę nastolatków.

— Było tutaj przez cały czas!— zawołał uradowany Ron, okrążając samochód.— Popatrzcie. Zupełnie zdziczało w tym lesie...

— No dobra, ale straciliśmy ślad.— zauważył Nicky.— Musimy odnaleźć pająki.

Inni nie zdążyli nawet odwrócić w jego stronę. Rozległ się dziwny klekot i nagle poczuł, że coś długiego i włochatego chwyta go za pas i unosi, tak że zawisł głową w dół. Zaczął się wyrywać i wierzgać, ogarnięty śmiertelnym strachem, ale po chwili i reszta nastolatków zwisała głową w dół.

Wkrótce gwiazdy oświetliły najstraszniejszą scenę, jaką kiedykolwiek widział w swoim życiu. Ogromne pająki, z ośmioma ślepiami, ośmioma nogami, czarne, włochate, gigantyczne.

Pająki puściły go, dlatego wszyscy wylądowali na ziemi.

— Aragog!— zawołał któryś z pająków, tym samym szokując wszystkich.— Aragog! Ludzie!

— Czy to Hagrid?— spytał Aragog, zbliżając się w ich stronę.

— Obcy.— odpowiedział drugi pająk.

— Zabijcie ich.— rozkazał zdenerwowany Aragog.— Spałem.

— Jesteśmy przyjaciółmi Hagrida!— zawołał Harry.

— Hagrid nigdy nie przysyłał nam tu ludzi.— powiedział powoli Aragog.

— Hagrid ma kłopoty.— oznajmił natychmiast Harry.— Właśnie dlatego tutaj przyszliśmy.

— Kłopoty?— powtórzył pająk.— Ale dlaczego przysłał akurat was?

— Tam, w szkole, myślą, że Hagrid wypuścił... Coś na uczniów. Zabrali go do Azkabanu.— oznajmiła Madeline, strzepując liście ze swojej kurtki.

— Ale to było przed wieloma laty.— powiedział Aragog.— Wiele lat temu. Dobrze to pamiętam. Dlatego wyrzucili go ze szkoły. Myśleli, że to ja jestem potworem mieszkającym w lochu, który nazywają Komnatą Tajemnic. Myśleli, że Hagrid otworzył Komnatę i uwolnił mnie.

— A ty... Ty nie wyszedłeś z Komnaty Tajemnic?— spytał zszokowany Harry.

— Ja?!— krzyknął ze złością Aragog.— Ja nie urodziłem się w zamku. Pochodzę z dalekiego kraju. Pewien podróżnik dał mnie Hagridowi, kiedy byłem jajkiem. Hagrid był jeszcze chłopcem, ale dbał o mnie, ukrył mnie w komórce w zamku, żywił resztkami ze stołu. Kiedy dowiedziano się o moim istnieniu i oskarżono o zabicie tej dziewczynki, Hagrid mnie ocalił. Znalazł mi nawet żonę, Mosag, i sam widzisz, jak rozrosła się nasza rodzina.

— Więc nigdy nikogo nie zaatakowałeś?— spytał Ron.

— Nigdy. Ciało tej dziewczynki znaleziono w łazience, a ja nigdy nie opuściłem komórki, w której wyrosłem.— oznajmił Aragog.

— Wiesz, kto zabił tę dziewczynkę?— spytał Harry.— Bo cokolwiek to było, wróciło i znowu napada na ludzi.

— My o tym nie mówimy!— krzyknął Aragog.— Nie nazywamy tego! Nawet Hagridowi nigdy nie wyjawiłem imienia tej strasznej istoty.

— No to my sobie już pójdziemy.— powiedziała natychmiast Madeline, odwracając się.

— Pójdziemy? Nie sądzę.— odpowiedział Aragog.

— Ale...— zaczął Ron, kiedy Madeline wpadła na pomysł.

— Do samochodu twojego ojca, natychmiast!— krzyknęła, po czym wszyscy zaczęli zwiewać. Samochód zatrzymał się tuż przed nimi. Natychmiast do niego wsiedli, silnik zawarczał, a następnie ruszyli w górę, rozjeżdżając masę pająków.

— Nic ci nie jest?— spytał Nicky w stronę Madeline, kiedy byli już bezpieczni przed chatą Hagrida.

— Wszystko dobrze.— odpowiedziała, posyłając mu uspokajający uśmiech.— Słuchajcie. Ta dziewczyna, która zginęła. Aragog powiedział, że znaleziono ją w łazience. A jeśli ona nigdy nie opuściła łazienki. Może nadal tam jest?

— Jesteś genialna!— pochwalił ją z uśmiechem Nicky, przytulając.— Myślisz, że to Jęcząca Marta?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top