Rozdział 98
Syriusz leżał przez kilka dni w łóżku w domu Potterów. Nie wychodził z pokoju nawet na jedzenie. Patrzył tępo w ścianę, nie potrafiąc pogodzić się ze śmiercią ukochanej. James spędzał z nim niemal całe dnie, pomimo tego, że miał pod opieką własne dziecko. Leżał obok, bez słowa, wręcz wpychał jedzenie do ust przyjaciela i w kółko powtarzał, że jest przy nim i razem sobie poradzą.
Lily przychodziła wieczorami. Starała się nawiązywać jakikolwiek kontakt z Syriuszem, lecz zazwyczaj odpowiadała jej cisza.
Sprawa unormowała się niespodziewanie po tygodniu, gdy Syriusz nareszcie wyszedł z pokoju. James na ten widok upuścił na podłogę szklankę z wodą. Black bez słowa zabrał się za robienie śniadania i wraz z Lily i Jamesem usiadł przy stole. Jedli w ciszy. Małżonkowie wymieniali przerażone, zaskoczone i jednocześnie szczęśliwe spojrzenie.
Z każdym kolejnym dniem było coraz lepiej. Syriusz zaczął rozmawiać, a nawet się uśmiechać, choć to wciąż był smutny uśmiech. Przychodził do małego Harry'ego i tak po prostu z nim rozmawiał. Opowiadał mu o czasach Hogwartu, dowcipach Huncwotów, nie przejmując się tym, że Harry najprawdopodobniej go nawet nie rozumie.
Gdy Brielle została pochowana, niemal codziennie odwiedzał grób. Siedział przed nim i wpatrywał się w wyrzeźbione imię Brielle Black. Płakał w samotności, aby nie niepokoić znowu Potterów. Mieli dużo więcej zmartwień na głowie, a on przecież czuł się już lepiej.
Pewnego dnia, gdy był na cmentarzu, wyczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się gwałtownie z wyciągniętą różdżką, lecz za sobą ujrzał jedynie niską rudowłosą dziewczynę z dwoma, małymi warkoczykami oraz w nieco za dużym płaszczu. Ellie North. Rozpoznał od razu.
Stanęła obok niego. Była niższa o dwie głowy. Wyciągnęła różdżkę, kucnęła i wyczarowała piękny bukiet kwiatów.
— Jak sobie radzisz? — zapytała cicho po wstaniu, wpatrując się w grób.
— Z dnia na dzień jest lepiej, ale... — załamał mu się głos. — Boję się, że nigdy nie będę potrafił żyć jak dawniej...
— Ona nie chciałaby, abyś cierpiał. Dobrze o tym wiesz.
Pokiwał powoli głową. To dla niej, dla Brielle, starał sobie z tym wszystkim radzić.
— Syriusz... — powiedziała Ellie, unosząc głowę i patrząc mu w oczy. — Jest coś, co Brielle chciała, abym ci doręczyła.
Patrzył z szeroko otwartymi oczami, jak wyjmuje z kieszeni płaszcza pergamin, chwilę się na niego patrzy i wciska mu w dłoń.
— Nie wiem, co zawiera zawartość — przyznała — ale możesz nie być na to gotowy. Możesz poczekać jeszcze kilka dni, a może nawet tygodni...
— Jestem gotowy — przerwał.
Kucnął i z drżącymi rękami otworzył poskładany pergamin.
Drogi Syriuszu...
Czy taki zwrot jest odpowiedni? Nie mam bladego pojęcia, ale musiałam jakoś zacząć... Długo zastanawiałam się nad tym, jak dobrać słowa, ale w końcu się zorientowałam, że to nie ma sensu.
Moje życie w ciągu ostatnich lat zmieniło się nie do poznania. Nigdy nie sądziłam, że dzięki jednej osobie wszystko będzie w stanie się odmienić, a ja zacznę być szczęśliwa. Tak naprawdę szczęśliwa. Dałeś mi to, czego nie dostałam nigdy, nawet od rodziców... miłość. Dałeś mi więcej, niż na to zasłużyłam, Syriusz. Podjęłam wiele złych decyzji. Wiele. Pomimo tego zaakceptowałeś mnie. Pokochałeś. Nie masz bladego pojęcia, ile to dla mnie znaczyło. Więcej, niż po sobie pokazywałam. Zawsze miałam trudność z pokazywaniem wdzięczności, ale wiedz, że cokolwiek z nami dzieje się po śmierci, będę mieć cię w pamięci. Zawsze. To ty pokazałeś mi właściwą stronę. Ślepo podążałam wydeptaną drogą przez rodziców. Sądziłam, że to również moja ścieżka. Wmawiałam sama sobie, że jest odpowiednia, że tak musi już być. Zapomniałam, że to ja decyduję o własnym losie, o tym, co jest dla mnie odpowiednie, a co nie. To my musimy działać zgodnie z sobą. Nikt inny za nas tego nie uczyni. Rodzina i otoczenie nakazało mi być taką, jaką byłam. Wmawiali, że to odpowiednie. Ja tego nie czułam, nigdy, ale jako dziecko nie miałam głosu. Przystosowywałam się do reguł. Zanikałam we własnym wnętrzu, we własnych wiązankach labiryntu, który tworzyłam ja, a nie ktoś inny. Ja. Wtedy nagle zjawiłeś się ty. Nabuzowany wiecznie energią, arogancki Gryfon. Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie kogokolwiek pokochać, a zwłaszcza Syriusza Blacka. Nie znałam cię wtedy wystarczająco dobrze, aby dostrzec to, że oprócz arogancji masz w sobie piękne, złote serce. Przez ostatnie lata, pomimo naszych większych czy mniejszych sprzeczek, czułam się bardzo szczęśliwa. Byłeś przy mnie, dawałeś mi troskę, zaufanie, miłość... Wszystko, czego w danej chwili potrzebowałam. Zrozumiałam, że to wielkie szczęście, że wybrałeś akurat mnie. Chyba sama siebie bym nigdy nie wybrała... Dziękuję ci, Syriusz. Dziękuję ci za to wszystko, co mi ofiarowałeś, a za co nigdy nie byłam w stanie ci się odwdzięczyć. Dziękuję za to, że byłeś ze mną na dobre i na złe. Dziękuję za to, że wiedziałeś, kiedy cię potrzebowałam. Dziękuję za to, że pokazałeś właściwą ścieżkę, w końcu mnie uświadamiając, że jestem w środku kimś innym, niż jedynie arogancką i podłą Ślizgonką bez cienia wyrozumiałość i miłości. Dziękuje za wszystko, bo dałeś mi wszystko. Dałeś mi więcej, niż wszystko.
Nigdy tego nie zapomnę, nawet w cieniu śmierci. Pamiętaj, że zawsze cię kochałam i będę kochać. Zawsze pozostanę Brielle Black. Zawsze. Ale... ale ty możesz być jeszcze szczęśliwy u boku kogoś równie wspaniałego. Proszę, Syriusz. Nie zamykaj się na przyjaciół. Nie zamykaj się na nowe kobiety. Nie bądź samotny i... Ufaj Ellie. Pamiętaj, Syriusz.
Ślizgoni też potrafią kochać...
Twoja Brielle
List wypadł mu z rąk. Serce biło jak szalone, a po policzkach spłynęły łzy. Sam widok pisma Brielle sprawił, że ból ponownie powrócił, a ostatnie słowa... Ostatnie słowa były bez sensu. Nie chciał nikogo innego. Nie chciał. Nie chciał i tyle.
Ślizgoni też potrafią kochać.
Czuł, że te słowa pozostaną z nim do końca życia.
Obok niego ukucnęła Ellie. Pokrzepiająco złapała go za dłoń. Przez chwilę oboje milczeli, wpatrując się w grób.
— Była najwspanialszą osobą, jaką poznałam w całym swoim życiu — wyznała Ellie.
— Ja... Ja nie wiem, jak ja sobie poradzę... — wyszeptał.
Przed Potterami udawał, że było w porządku. Tak, było lepiej, ale wciąż czuł niewyobrażalny ból, a teraz, po tym liście... Nie chciał jednak zaprzątać im głowy. Mieli na utrzymaniu dziecko, wystarczyło im jedno... A Ellie... Była obok, przyjaźniła się z Brielle. Czuł, że zrozumie.
— Ja też nie wiem — powiedziała cicho. — Ale chyba po prostu zaczynam rozumieć, że jej śmierć nie zmienia tego, kim dla mnie była i ile znaczyła. To wszystko pozostaje w sercu.
Milczał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Te słowa były po prostu inteligentne i adekwatne.
— Pomogę ci — wyszeptała niepewnie, jakby nie wiedziała, czy te słowa są aby na pewno odpowiednie. — Wiesz, możesz na mnie liczyć. Nie jesteś z tym sam. Wiem, że nie chcesz się narzucać Potterom. Możesz zawsze ze mną porozmawiać.
Pokiwał głową, wstając. Ellie uczyniła to samo. Schował list do kieszeni. Rzucił ostatnie, długie spojrzenie na grób i przy boku Ellie opuścił cmentarz. Później oboje się deportowali do własnych domów.
•
Wiał nieprzyjemnie chłodny wiatr, targający jej krótkie, czarne włosy. Nie przejmowała się chłodem i kroplami deszczu spadającymi z zachmurzonego nieba. To nie było istotne.
Przeszła pomiędzy licznymi grobami. Za nią powiewała czarna szata, walcząca z uporczywym wiatrem. Błądziła wzrokiem po imionach wyrytych w kamieniu. Szybko po nich przeskakiwała, rozglądając się dookoła.
Nagle przystanęła. Znalazła. Znalazła grób.
Brielle Black
Stanęła przed nim. Przed długą chwilę tak po prostu stała, wsłuchując się w szum liści, pisk wiatru oraz wczuwając się w krople, spływające jej po włosach, kapiące na twarz.
W końcu spojrzała na grób. Różdżką wyczarowała kwiaty, uprzednio rozglądając się dookoła, aby upewnić się, że nikt jej nie widzi. Wiedziała jednak, że to przesadne. Wyczułaby czyjąś obecność.
Wyprostowała się, wpatrując w wyryte imię. Przypomniała sobie nagle swoje słowa, wypowiedziane kilka lat temu w stronę Brielle: „Zobaczymy, do czego cię ta miłość doprowadzi".
Wtedy po policzku Jayli spłynęła pojedyncza łza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top