Rozdział 96
Następnego dnia Syriusz nigdzie się nie wybierał. Miał dzień wolny i chciał spędzić go z Brielle. Zdziwił się, gdy rano otworzył oczy, a dziewczyny nie było u jego boku. Wstała wcześniej niż on, co nie zdarzało się często. Właściwie, to w ogóle się nie zdarzało.
Zszedł po schodach i skierował się w stronę kuchni. Zastał tam Brielle, która mieszała substancję w kubku. Syriusz po zapachu zorientował się, że była to kawa.
— Dzień dobry, ranny ptaszku, co to się dzisiaj stało? — zapytał sennie, podchodząc do dziewczyny.
— Chciałam dokończyć eliksiry dla Stelli. Zrobiłam ci przy okazji kawę oraz... — Rozejrzała się wokół siebie, a następnie chwyciła małą fiolkę, w której pływała złotawa substancja. — To.
— Co to takiego?
— Eliksir na obolałe mięśnie, narzekałeś wczoraj, nie pamiętasz? Ale niestety działa po jakimś czasie. Przynajmniej skutecznie.
Syriusz pokiwał głową, faktycznie, bolały go mięśnie po ostatniej walce. Chwycił fiolkę i wypił zawartość, a następnie zajął się kawą.
Ten dzień spędzili na wspominkach, adekwatnych do wczorajszych Syriusza. Oboje powspominali swoje czasy w Hogwarcie, pośmiali się ze swojej początkowej relacji. Odpowiedzieli na swoje pytania, które zawsze ich ciekawiły. Syriusz bliżej opowiedział Brielle o zakładzie. Na początku, gdy zaczął o tym mówić, obawiał się, że się zdenerwuje, lecz dziewczyna, ku jego uldze i zdziwieniu, jedynie się śmiała. Sama wyjawiła, że na początku pragnęła jedynie zemsty za przyjaciółkę, ale wkrótce zorientowała się, że nie potrafiła.
Słuchał z zapartym tchem niektórych historii z życia Brielle, których dziewczyna jeszcze mu nie opowiedziała oraz sam również się zwierzał z niektórych zabawnych sytuacji, które przeżył wraz z Huncwotami oraz tych mniej zabawnych, spędzonych na szlabanach. Okazało się, że przepracował kilkaset godzin, co Brielle nie mieściło się w głowie.
Nie pamiętał, kiedy wspólnie aż tak wiele się śmiali w ciągu jednego dnia.
Wieczorem jednak wszystko się zmieniło. Brielle nie wyglądała już na taką radosną jak z rana. Chodziła raczej przybita. Starała się uśmiechać, lecz nieudolnie. Syriusz zauważył, że coś było nie w porządku, lecz nie chciała odpowiadać na tego typu pytania, tłumacząc, że to przez zmęczenie. Nie naciskał. Wiedział, że gdy zechce, to powie.
Starał się jednak ją rozweselać i ciągle być obok, żeby czuła jego obecność i to, że się troszczył. Nie lubił, gdy była smutna. Wolał ją roześmianą, albo chociażby złą, tylko nie smutną i przybitą.
Gdy zapadł zmierzch usłyszał pierwszy grzmot. Nadchodziła burza. Niedługo potem ulewa rozpętała się na dobre, a na niebie pojawiały się błyskawice. Syriusz siedział w salonie, popijał gorącą herbatę i wpatrywał się w krople deszczu spływające po szybie okna stopniowo, bez pośpiechu. Wolno i spokojnie, pomimo szalejącej burzy.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, drzwi stanęły otworem. Syriusz zmarszczył brwi i wyjrzał przez salon. Wtedy serce stanęło mu w piersi, a kubek z herbatą z głośnym trzaskiem wylądował na podłodze, rozbity.
W drzwiach stał Lord Voldemort we własnej osobie.
Chwycił różdżkę i bez namysłu uniósł, nakierowując w stronę czarnoksiężnika. Cały drżał, nie mógł stać na własnych nogach, które zdawały się być zupełnie jak z waty i uginać się pod ciężarem jego ciała.
— Ani kroku dalej! — wrzasnął. — Nie oddam ci jej, słyszysz?! Nie oddam!
Voldemort na te słowa jedynie uśmiechnął się przerażająco i przestąpił próg domu. Wraz z nim do środka wdarł się porywający wiatr, rozrzucając włosy Syriusza. Miał szeroko otwarte oczy, z których kąsała do żywca nienawiść oraz... strach. Strach tak piekielny, że miał ochotę skulić się w sobie i rozpłakać. Ale nie zrobił tego. Nie mógł.
— Zabiję cię! — krzyknął z nienawiścią tak ogromną, jakiej nie czuł nigdy w swoim życiu
Voldemort zrobił kolejne kilka kroków, wchodząc tym samym do salonu. Syriusz cofnął się.
— Nie raduje mnie przelana krew czarodziejów — oznajmił, przejeżdżając długim palcem po różdżce. — Zwłaszcza o tak czystej krwi, jak twoja. Niemniej, jeśli nie zejdziesz mi natychmiast z drogi, będę zmuszony cię zabić.
— Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! — oznajmił z zawziętością. Otworzył usta do wypowiedzenia zaklęcia, gdy zupełnie niespodziewanie coś go odrzuciło.
Wpadł na szafkę z książkami, które pod wpływem uderzenia wypadły z półek. Chciał już wstać, gdy zorientował się, że nie może. Całe ciało miał sparaliżowane.
Wtedy zobaczył Brielle, której różdżka była wycelowana w jego stronę. Zeszła powoli po schodach, a Voldemort śledził każdy jej krok, uśmiechając się podle. Radował się. Radował tym, że zabije w końcu zdrajczynię. Syriusz to wiedział.
Spróbował drugi raz jakimś cudem przebić się przez rzucone paraliżujące zaklęcie, lecz na nic zdały się te marne próby. Nie mógł ani drgnąć. Nie panował nad własnym ciałem. Był wściekły na Brielle. Wściekły za to, że go sparaliżowała. Wściekły za to, że nie pozwoliła mu zginąć. Wściekły za to, że teraz tak po prostu stała przed Voldemortem, tyłem do niego. Mogła uciec! Syriusz mógł go przecież zatrzymać!
Teraz jedyne co mógł, to przypatrywanie się rozwojowi wydarzeń.
— Masz to, czego tak bardzo chciałeś — powiedziała spokojnie, podchodząc bliżej Voldemorta. — Ale ja nie poddam się bez walki.
Uniosła w mgnieniu oka różdżkę i rzuciła pierwsze lepsze zaklęcie. Voldemort był na to przygotowany - zrobił unik. Wściekłość zaiskrzyła w jego bezwzględnych oczach. Zaklęcie przeleciało tuż nad głową Brielle, trafiając w obraz, który z hałasem upadł na podłogę.
Rzuciła się w bok, o włos odskakując od zaklęcia. Lord Voldemort bez trudu omijał każde jej pociski, śmiejąc się gorzko i rycząc ze złości w tym samym czasie.
Walka była beznadziejnie przesądzona od pierwszej chwili. W pewnym momencie różdżką wypadła z dłoni dziewczyny. Pozostała bezbronna.
— Każdego, kto zdradzi Lorda Voldemorta, czeka śmierć — powiedział cicho. — Żegnaj, Brielle Black.
Brielle odwróciła się, wyszukała wzrokiem oczu Syriusza.
— Kocham cię, Syriusz. Zawsze cię kochałam i zawsze będę cię kochać — powiedziała zaskakująco spokojnie, ale z oczami, które zaczęły napełniać się słonymi łzami, uśmiechając się przy tym lekko.
Milczał. Milczał, pomimo że miał ochotę krzyczeć. Milczał, pomimo że miał ochotę odpowiedzieć, że on również ją kochał. Milczał, pomimo że pragnął zerwać się i zabić gołymi rękami Voldemorta.
Patrzyła na niego do samego końca. Patrzyła na niego do momentu, gdy ostatnie iskierki życia uleciały z jej oczu. Patrzyła na niego do momentu, gdy zielone światło w nią ugodziło, a ona upadła na podłogę jak szmaciana lalka. Bez życia.
Voldemort zniknął.
Po chwili Syriusz odzyskał panowanie nad swoim ciałem. Zaklęcie wraz ze śmiercią Brielle przestało działać.
Zerwał się i podbiegł do nieruchomego ciała. Ręce mu drżały. Upadł na kolana. Z gardła wydobył się krzyk. Krzyk tak przerażający, że mogłoby się pomyśleć, iż nie należał do ludzkiego. Z oczu poleciały kaskady łez. Chwycił w ramiona bezwładne ciało dziewczyny. Przycisnął do piersi, mówił niezrozumiałe dla niego samego słowa. Prosił, aby wstała. Błagał, aby to wszystko okazało się koszmarem.
Niestety, tak nie było.
Każdemu wrzaskowi, który wydobywał się z jego gardła, towarzyszył potężny grzmot - ryk nieba oraz błyskawica.
Nie potrafił nad sobą zapanować. Nad swoim ciałem, nad swoimi myślami. Pogubił się we wszystkim. Wbił palce w swoje włosy, skulił się w sobie i wrzasnął. Nie, nie wrzasnął. Ryknął. Tak głośno, że był niemalże pewien, że kolejny grzmot, który nastąpił, był znacznie cichszy.
Wstał na chwiejnych nogach, złapał się ściany. Nie mógł chodzić. Dłonią wodził po ścianie, kierując się w stronę otwartych drzwi. Wypadł za nie i rzucił się w szaleńczym biegu. Bez żadnego płaszcza, bez żadnej czapki. Deszcz po zaledwie kilku sekundach przemoczył go do suchej nitki, lecz nie przejmował się tym w ogóle. Gnał przed siebie, nie wiedząc, dokąd zmierzał.
Nogi same zaniosły go pod dom Potterów. Zaczął walić w drzwi całymi pięściami, ale po chwili po prostu otworzył je z rozmachem. Odbiły się z hałasem od ściany. Ze schodów zbiegła Lily.
— Boże! — krzyknęła. — Syriusz?! Syriusz, co się... — urwała.
Obok niej przemknął James, prawie sprawiając przy tym, że spadła ze schodów. Rzucił się w stronę Syriusza, złapał za ramiona i coś mówił. Syriusz nie wiedział, co. Nie potrafił wyłapać żadnego słowa.
— Brielle... — wyłkał, wpadając w objęcia Jamesa. — Ona... Ona... Ona nie żyje!
Potem nie pamiętał już nic. Kolejny wrzask wydobył się z jego gardła, a on upadł, nie mogąc więcej ustać na równych nogach. Ciemno zrobiło się przed oczami. Zobaczył jeszcze raz błysk zielonego światła, upadek Brielle, nicość w oczach, a potem nie widział nic.
•
JESTEM CAŁA W EMOCJACH, JA NIE MOGĘ!
Płakałam nad tym rozdziałem cały czas i przysięgam, na Merlina, że jeszcze nigdy aż tak ciężko niczego mi się nie pisało! Pół dnia nad tym spędziłam, bo po prostu na jeden rzut nie potrafiłam tego napisać. Ja nie wiem... Ja nie wiem...
Ja nie wiem, jak ja będę dzisiaj w nocy spać...
I jeszcze jedno, będą z tego wyjaśnienia. Z tego, co tu się stało. Jeszcze z dwa/trzy ostatnie rozdziały, epilog, podziękowania i wyjaśnienia. Epilog, podziękowania, wyjaśnienia będą jednego dnia...
Chciałam super napisać ten rozdział i w ogóle, ale tak trudno mi się pisało, tak trudno było mi to opisać przez pryzma tego, że ja po prostu wyobrażałam sobie to wszystko i jestem tak związana z bohaterami, że... Mam nadzieję, że wyszło. Nic nie jest chaotyczne i pisarsko jest dobrze.
Trzymajcie się ciepło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top