Rozdział 95

Maraton - start!
Rozdziały będę codziennie po 9 rano.

    Mieszkanie było w jasnych kolorach, pełnych intensywności, budzących pozytywne odczucia. Było małe, schludne, choć miejscami walały się po pomieszczeniu rozrzucone zabawki, a na stoliku w salonie leżały rysunki, przedstawiające głównie jakieś wyimaginowane pojazdy czy stwory.

    Niska, pulchna kobieta o krótko przystrzyżonych włosach zgarnęła jednym ruchem różdżki rysunki, okładając je na parapet okna, znajdującego się za nimi. Z westchnieniem usiadła na fotelu, a ruchem dłoni wskazała przybyłym gościom sofę, pozwalając usiąść.

    Syriusz z ociąganiem usiadł, zacisnął usta w linię i nadstawił uszu, jakby za chwilę przez okno mało rzucić się całe grono śmierciożerców z Voldemortem na czele. Nie było co ukrywać, wolał tu się nie zjawiać z Brielle u boku, po tym, co miało miejsce parę dni temu. Brakowało tak niewiele! Właściwie to tylko i wyłącznie przy odrobinie szczęścia udało im się uciec. Tylko przy odrobinie szczęścia teraz obok niego siedziała Brielle. Cała i zdrowa. Zdrowa i cała.

    Nakłonił Brielle, żeby od razu nie zawitali u żony poszkodowanego. Wolał nie wystawiać swojej żony na potencjalny atak. W ogóle nie podobał mu się pomysł, aby gdziekolwiek wychodzić poza mury domu. Próbował dziewczynę do tego przekonać, lecz Brielle, jak to Ślizgonka, była uparta. Nie miał pojęcia nawet, co tu robili. Czego ona oczekiwała po tej wizycie?

    Spojrzał z ukosa na Brielle. Widać, że cała pewność i typowa dla niej arogancja nagle zbladła, a zastąpiona została niepewnością i zdenerwowaniem. Zdawała się jeszcze mniejsza niż zazwyczaj, jakby się skurczyła.

    Pani Pittman odchrząknęła.

    — Jaki jest cel waszej wizyty, moi drodzy? Zazwyczaj nikt nas nie odwiedza.

    Syriusz spojrzał na Brielle, unosząc brwi. „Doskonałe pytanie, pani Pittman. Doskonałe pytanie".

    Brielle wytarła dłonie o mierzącą kolan jasną sukienkę.

    — Ja... Przepraszam za tę niezręczność, ale chciałam tylko powiedzieć, że... Że jest mi przykro przez to, co się stało.

    Pulchna kobieta spuściła wzrok i nic na to nie odpowiedziała. Syriusz zaczynał sądzić, że na tym etapie cała wizyta zaraz ulegnie końcowi i rozejdą się w niezręcznym milczeniu.

    — Ren taki już był — podjęła ze smutnym uśmiechem. — Sam mi wielokrotnie mówił, że wolałby umrzeć w czasie wojny niż na łożu ze zwykłej starości. Nie rozumiałam tego nigdy i wciąż nie rozumiem, ale zaczęłam to z czasem szanować i... I cieszę się, że umarł tak, jak zawsze chciał... — urwała, spuszczając ponownie wzrok, a oczy jej się zaszkliły..

    Syriusz nie sądził, że się z tego cieszyła. Możliwe, że chciała, ale ewidentnie nie potrafiła. Cóż, nie dziwota. Była jego żoną.

    — Gorzej jest wytłumaczyć naszemu synkowi, że tata już nie wróci — westchnęła, przecierając oczy.

    Te słowa uderzyły w serce Syriusza i zrobiło mu się po prostu przykro. Pocieszał się z faktu, że przynajmniej kobieta nie wyglądała na tak przejętą, jaką oboje z Brielle obawiali się zastać. Radziła sobie ze śmiercią męża, w końcu jednak musiała. Miała na wychowaniu syna.

    Rozmawiali jeszcze przez kilka minut. Kobieta przyznała, że to ona głównie zarabiała w tej rodzinie, więc z pieniędzmi nie było problemu. Na pożegnanie wręczyła im ciasto domowej roboty i z uśmiechem pożegnała.

    Syriusz widział, że Brielle to spotkanie pomogło. Dostrzegł cień ulgi w oczach, lecz i tak, gdy wyszli, objął ją i spytał:

    — Lepiej?

    — Lepiej — odpowiedziała, biorąc męża za rękę i się deportując.

    Wszystko w przeciągu dni zaczynało wracać do normy. Syriusz znowu od czasu do czasu zaczął wychodzić na patrole, akcje i spotkania Zakonu. Ostatnio jednak znacznie mniej, zbyt bardzo, jak sam powiedział, obawiał się o Brielle.

    Brielle powróciła do warzenia eliksirów, zwłaszcza tych, których etapy warzenia trwają miesiąc czy dwa. Oprócz tego wymieniała się listownie z przyjaciółmi. Teraz był to jedyny środek komunikacji.

    Wbrew pozorom Brielle się nie bała. Naprawdę się nie bała. Porzuciła strach daleko za siebie, starała się cieszyć każdym dniem spędzonym z Syriuszem, który sprawiał, że była szczęśliwa i dzięki niemu zapominała o całym świecie, o całym problemie.

    Życie toczyło się swoim wolnym biegiem, nic nie zapowiadało się na to, że w najbliższej przyszłości wszystko miało ulec nieodwracalnej zmianie, wywrócić się do góry nogami...

    Oprócz eliksirów Brielle znalazła inną alternatywę. W końcu bądź co bądź nie mogła całymi dniami spędzać czas nad kociołkiem i pisaniem listów - zaczęła spisywać notatki o eliksirach. Była tak obeznana w przeróżnych miksturach, podręcznikach, księgach, że kiedy niekiedy potrafiła obejść niektóre procedury, aby przyśpieszyć efekt przykładowo bądź umilić w pewien sposób przyrządzanie.

    Leżała na łóżku z wieloma otwartymi księgami oraz pisała. Pisała, pisała, pisała, zapełniając kolejne pergaminy.

    Pewnego dnia jak zwykle zajmowała się warzeniem eliksirów dla Stelli, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Pukanie. Pukanie do drzwi. Pukanie! Serce zabiło jej szybciej. Mieszkanie było ukryte zaklęciem, więc w jaki sposób... Nigdy dotąd nikt nie pukał, nikt ich nie odwiedzał... Nikt.

    Usta jej zadrżały, lecz szybko się opanowała. „Spokojnie, tylko spokojnie" — nakazała sobie w myślach. Odstąpiła od kociołka, mocno zaciskając palce na różdżce. Był przerażona do granic możliwości. Wyobrażała sobie najczarniejsze scenariusze. Gdy podeszła do drzwi niemalże widziała Voldemorta po drugiej stronie. Z tym jego uśmiechem, z tymi okropnymi oczami... Ale... Ale dlaczego by pukał? To nie miało sensu, żadnego.

    Nieco pewniej chwyciła za klamkę. Odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi. Chyba jeszcze nigdy nie była tak zdezorientowana, jak wtedy, gdy po drugiej stronie zobaczyła Ellie.

    — Musimy porozmawiać.

    Syriusz odrzucił do tyłu śmierciożercę, który zamachnął się na niego klątwą i od razu zaatakował drugiego, który się napatoczył. Z nim był większy problem. Nawzajem obrzucali się zaklęciami, unikając i odbijając je przy tym. W końcu przeciwnik się zmęczył, Syriusz też, ale nie aż tak, aby stracić refleks. Decydującym zaklęciem powalił przeciwnika.

    Przetarł pot z czoła. To był ostatni. Machnął nad ciałami, pozbywając się ich z ulicy. Ruszył dalej, ciemną uliczką Londynu. Powoli zmierzchało. Słońce chyliło swoje promienia ku zachodowi, roztaczając wokół siebie pomarańczowo-żółtą otoczkę.

    Myślał o Brielle. Myślał o tym, że zaraz znajdzie się w ciepłym domu i będzie mógł przytulić i pocałować miłość swojego życia. Tak, miłość życia. Przez długi czas nie był do końca pewien, czy to ona nią jest, ale zorientował się wkrótce, że razem przeszli tak wiele... Tyle przeżyli... Ona już była częścią jego życia i na zawsze miała pozostać.

    Zupełnie tak jak James i Lily. Uśmiechnął się sam do siebie. Trudno mu było uwierzyć, że para po tylu latach nareszcie się złączyła. Dobrze pamiętał czasy, gdy jeszcze Lily Evans chodziła u boku Severusa Snape'a i łykała spojrzeniem spode łba na Jamesa, który czasami zachowywał się jak skończony idiota, tylko po to, aby zwrócić jej uwagę. Nie wiedział jeszcze wtedy, że Lily patrzyła zupełnie na coś innego i nie lubiła takich szczeniackich wybryków, jakimi się przed dziewczyną szczycił.

    Syriusz pamiętał, jak dopiero co pakował się w pociąg do Hogwartu. Miał w świadomości, że zostanie przydzielony do Slytherinu, jak każdy z rodu Blacków, a tu proszę... Taką niespodziankę zesłał los, że trafił prosto w objęcia Gryffindoru.

    Zaczął zastanawiać się, czy gdyby trafił do Slytherinu, relacja pomiędzy nim a Brielle również by się rozwinęła. Może jeszcze szybciej między nimi by coś zaiskrzyło? A może oboje byliby całkiem innymi osobami, przynajmniej pewnie on by był. Nie poznałby przecież Jamesa, Remusa, Petera...

    Dobrze się stało, ze trafił do Gryffindoru. Dzięki temu miał i Brielle i swoich najlepszych przyjaciół. Przeznaczenie zadbało o to, aby na jego drodze stanęła Brielle.

    Wszystko się dobrze potoczyło. Wszystko się potoczyło tak, jak chciało przeznaczenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top