Rozdział 94

Omg, skończyłam opowieść. Obsesyjne pisanie po kilka rozdziałów na dzień.

Teraz pytanie - Chcecie maraton? Codzienne rozdziały aż do końca?

Zostało jeszcze, wliczając ten rozdział, siedem rozdziałów oraz epilog. Potem wyjaśnienia w kwestii opowieści wraz z podziękowaniami.

Jestem strasznie podekscytowana i przerażona waszą reakcją, przysięgam!

    Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż Brielle go zapamiętała po ostatnim razie, kilka lat temu, gdy jeszcze jako siedemnastoletnia dziewczyna obiecała mu wierność i pozwoliła na stworzenie znaku na swym lewym przedramieniu.

    Nie mogła dostrzec ni cienia emocji w zimnych, bezdennych i czerwonych jak krew oczach. Długie, kościste palce spoczywały na różdżce, a blade usta rozciągnięte były w szerokim i mrożącym krew żyłach uśmiechu.

    Uśmiechu, który śnił się po nocach.

    Po plecach przebiegły Brielle ciarki. Nie mogła uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że spotkała się w końcu twarzą w twarz z Czarnym Panem po tym, jak go zdradziła. Sparaliżował ją strach. Nie czuła żadnej części swojego ciała. Nie potrafiła się ruszyć, ni odetchnąć.

    To był koniec.

    — Brielle Carson... A raczej Brielle Black. Cóż za miłe spotkanie... Chociaż może nie dla wszystkich, widząc te wasze tęgie miny. Rozchmurzcie się, nie wszystkim przypada zaszczyt spoglądania na mnie. Większość umiera, nim zdąży mnie zauważyć. Tak jak ta wasza urocza Dorcas Meadowes... Biedulka...

    Brielle kątem oka zauważyła, jak Syriusz napręża się i zaczyna unosić różdżkę. Szybkim ruchem chwyciła go za rękę, dając tym samym znak, aby ani nie drgnął. Różdżka opadła.

    — Nie lubię się powtarzać, więc powiem raz. Wystąp przed szereg, Brielle Black, a nikomu nie stanie się krzywda. Nikomu oprócz tobie, rzecz jasna. Nie w myśli mi przelewanie krwi czystych czarodziejów. Nawet jeśli wychowali się w rodzinie mugoli... — Lord Voldemort spojrzał przy tych słowach w stronę Stelli. Obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów, uśmiechnął się chłodno i ponownie odszukał spojrzenia Brielle. — Podjęłaś bardzo, bardzo, bardzo złą decyzję, dziecko. Jeżeli myślałaś, że ci się upiecze, myliłaś się jeszcze bardziej. Mówiłem, że nie będę powtarzał, więc nie będę. Ty decydujesz, czy umierasz sama, czy całe grono twoich przyjaciół wraz z tobą na samym końcu.

    Poczuła ucisk Syriusza na swojej dłoni. Spojrzała mu w oczy.

    — Tylko spróbuj o tym pomyśleć — warknął.

    Potem spojrzała w stronę Jamesa, który wściekłe spojrzenie wbijał w Voldemorta, Remusa, który trzymał w objęciach przestraszoną Stellę, Ellie, która była zaskakująco spokojna i z uniesioną głową wpatrywała się prosto w czerwone ślepia Czarnego Pana, a na końcu zerknęła na kilku nieznanych członków Zakonu, którzy przybrali taką pozycję, jakby już za moment mieli zaatakować Voldemorta.

    Zorientowała się, że te wszystkie osoby były gotowe stawić czoła Voldemortowi, choćby zaraz. Dla niej.

    Czy poświęcanie życia dla jednej osoby było tego warte? Czy jej życie było warte ponad wszystkie zebranych? Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią, gdyż ją znała.

    Ścisnęła dłoń Syriusza i, nie patrząc mu w oczy, gdyż nie potrafiła, przeszła przez szereg, stając przed Voldemortem.

    — Brielle! — usłyszała krzyk Syriusza.

    „Nie patrz mu w oczy. Nie odwracaj się, nie rób tego" — nakazała sobie w myślach.

    — Brielle!

    Odwróciła się. Syriusz wyrywał się z objęć Jamesa i Remusa, w jego oczach iskrzyła rozpacz. Rozpacz tak głęboka, że Brielle natychmiast pożałowała tego, że się odwróciła. Stłumiła szloch.

    Drgnęła, gdy poczuła na swoim prawym ramieniu dłoń Czarnego Pana.

    — Dobra decyzja.

    Potem stało się kilka rzeczy na raz. W stronę Voldemorta poleciało zaklęcie, lecz chybiło. Nie, nie chybiło. Nie było skierowane w jego osobę, tylko w sufit nad nim. Element zaskoczenia zaowocował. Voldemort nie zdołał uchronić się przed spadającymi odłamkami.

    Poczuła szarpnięcie za nadgarstek. Spotkała się z oczami Syriusza, który pociągnął ją w stronę wyjścia. Ruszyła za nim, unikając zderzenia z odłamkami. Obejrzała się jeszcze za siebie. Voldemort szybkim ruchem różdżki roztrącił pozostałości z sufitu i krzyknął wściekle. Zauważyła, jak jeden z nieznanych członków Zakonu upada nieżywy na podłogę. Dostrzegła, jak James i Ellie rzucają w stronę Voldemorta zaklęciami, unikając jego pocisków.

    — Co oni robią?! — krzyknęła, zatrzymując się.

    — Musimy się deportować! Złap mnie za rękę...

    — Nie! Ryzykują swoje życie...

    — Brielle — rzekł Syriusz. — Gdy pokazałaś mi w lusterku tych śmierciożerców, zawiadomiłem Zakon, że najprawdopodobniej Voldemort zjawi się lada moment. Wszyscy, którzy przybyli, są świadom ryzyka. Zanim by cię zabił, dokładnie przepytałby o dane pozostałych członków Zakonu. Poza tym, nawet gdyby cię zabił, to padlibyśmy razem z tobą, jak muchy. Tępi członków Zakonu. Złap mnie za rękę.

    Brielle wyjrzała przez ramienię Syriusza. Dostrzegła zarys postaci Voldemorta. Błyskawicznie podjęła decyzję. Złapała chłopaka za rękę i razem się deportowali.

    Kilka dni temu dostała od Syriusza w prezencie lusterko, za pomocą którego mogli się bezproblemowo komunikować, pod tym względem, że osoba posiadająca jeden kawałek mogła widzieć osobę, która posiadała drugi. Brielle miała dosyć, że ciągle bała się o zdrowie Syriusza, gdy ten wychodził z domu, do tego stopnia, że w końcu mu się wyżaliła, czego nie lubiła robić. Syriusz, o dziwo, nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo przejmowała się tymi wypadami. Zaświadczył, iż o niczym nie miał pojęcia i przeprosił za swą niewiedzę. Twierdził, że mógł o tym pomyśleć wcześniej. Pokazał swoje lusterko. Brielle przez chwilę myślała, że solidnie pobije Syriusza. Przez ten cały czas miał przy sobie taki gadżet i o niczym nie powiedział! Ostatecznie jednak bardzo się ucieszyła. Od tamtej chwili Syriusz co godzinę/dwie meldował się w lusterku, a Brielle mogła odetchnąć z ulga, że nic mu się nie działo.

    To właśnie dzięki temu lusterku wyszła cało z sytuacji. Gdyby nie ono, to nie miałaby pojęcia, co by się zadziało, i nawet nie chciała wiedzieć. Kto by pomyślał, że kiedyś lusterko uratuje jej życie?

    Kosztem czyjegoś. Nagle przypomniała sobie o widok oczu bez cienia życia, które tak zupełnie nagle odpłynęło. W jednej chwili były zielone, z iskierkami podekscytowania i lekkiego strachu, a potem... Potem nie było nic. Tak po prostu. Tak nagle.

    „Taka jest śmierć — pomyślała Brielle. — Nagła, nigdy nie wiesz, kiedy cię dopadnie. Nie możesz być pewien, że to nie jest twój ostatni dzień. Ostatni dzień życia".

    Pojawili się w salonie. Brielle oparła głowę o zimną ścianę i starała wymazać sobie z pamięci obraz nieżywego mężczyzny i tych oczu... Piekielnie przerażających oczu...

    Zginął za nią mężczyzna, członek Zakonu. A ona nawet nie wiedziała kim w ogóle był, jak miał na imię. Poczuła zażenowanie, poczuła wyrzuty sumienia, ale również podziw. Był tak oddany sprawie, że był gotów za nią zginąć. Musiał być czarodziejem pełnym honoru i wiedzy.

    Poczuła na ramieniu dłoń Syriusza.

    — Wszyscy żyją oprócz Rena Pittmana — wyszeptał.

    „ A więc tak się nazywał owy zielonooki...".

    — Miał rodzinę? — zapytała głucho.

    Syriusz przez pewien czas nie odpowiadał.

    — Miał żonę i dziesięcioletniego syna.

     Zdusiła narastający w gardle krzyk.

    — Brielle, Pittman zawsze we wszystko się mieszał. Wszędzie go było pełno. Raz z nim rozmawiałem. Mówił, że nie boi się tego, że może umrzeć. Był czarodziejem honoru. Twierdził, że śmierć za sprawę jest dobrą śmiercią.

    — Nie ma dobrej śmierci. Każda śmierć pozostaje śmiercią, Syriusz. Chcę ich odwiedzić. Żonę i syna.

    — Nie wiem, czy to aby na pewno dobry pomysł.

    — Proszę, Syriusz, zabierz mnie tam. — Odsunęła się od ściany i spojrzała błagalnie na Syriusza. Potrzebowała spotkać się z tą kobietą.

    — Dobrze, dobrze. Spotkasz się z nią, ale nie teraz. Ona dopiero się o tym dowiedziała od Remusa. Daj jej czas — powiedział cicho, obejmując ją.

    Pokiwała głową na znak zgody.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top