Rozdział 90

    Niezmiernie zdziwiła się, gdy zobaczyła Syriusza otoczonego dwójką śmierciożerców. Czy to oznaczało, że nie myliła się i Syriusz przez cały czas był w tym miejscu, a ona nie ryzykowała swojego życia ot tak?

    Wciąż pod działaniem Zaklęcia Kameleona, którym uraczyła ją Jayla, przemknęła niezauważalnie w jego stronę i zaatakowała nie zdającego sobie z tego sprawę jednego śmierciożercę. Upadł sparaliżowany na ziemię.

    Dostrzegła, jak Syriusz otwiera szerzej oczy i ostatnim machnięciem różdżki pokonuje drugiego przeciwnika. Brielle złapała go za rękę.

    — Co jest? — mruknął Syriusz, czując czyjś dotyk.

    — To ja, co ty tu robisz, Syriusz?

    — Jak to co? Ratuję cię! — oznajmił oczywistym tonem.

    — Zabawne, bo ja przyszłam tu uratować ciebie — odparła zażenowana swoją głupotą.

    Odbiła zaklęcie śmierciożercy, który wyłonił się zza ich pleców.

    — Musimy stąd uciekać — rzekła Brielle, ciągnąc Syriusza.

    Znaleźli pustą uliczkę i przystanęli.

    — Odkameleonowanie — Syriusz skierował różdżkę w miejsce, gdzie powinna stać Brielle.

    Dziewczyna poczuła coś na wzór gorącej wody, która nagle pojawiła się na głowie i poczęła z niej spływać.

    — Na Merlina! — zawołał Syriusz. — Cała jesteś ubrudzona we krwi!

    — To tylko krew, nic się nie stało — odparła obojętnie, złapała Syriusza za rękę i wraz z nim deportowała się.

    Otworzyła drzwi domu i od razu skierowała się do łazienki. Chłopak poszedł za nią. Nachyliła się nad zlewem i opłukała twarz. Krew ciężko schodziła, była nieco zaschnięta.

    — Jak mogłaś tam tak po prostu wpaść?

    Powstrzymała przewrócenie oczami. „Zaczyna się" — pomyślała.

    — Szukałam ciebie.

    — Jesteś w Zakonie! Dumbledore kazał...

    — O co wam chodzi z tym Dumbledore'em? — zapytała, odsuwając się od zlewu. — Od kiedy się przejmujecie tym, co każe? Czy to nie wy łamaliście dziennie po kilkanaście razy szkolny regulamin?

    — Brielle, odróżnij szkołę od dorosłego życia. Jest wojna, to zupełnie inna sprawa. Voldemort cię szuka.

    — Wiem! — krzyknęła i bezradnie rozłożyła ręce. — Wiem — powiedziała spokojniej.

    — Boisz się — bardziej powiedział, niż zapytał. Podszedł do dziewczyny i delikatnie ją objął.

    — Ja nie boję się śmierci... — wyszeptała, opierając głowę na klatce piersiowej Syriusza. — Boję się tego, że gdy będziesz przy mnie, umrzesz. Umrzesz z mojej winy, bo nie potrafiłam przestać cię kochać.

    Syriusz drgnął. Serce zabiło mu szybciej na te słowa. Mocniej przycisnął do siebie dziewczynę. Gładził ją po kręconych lokach, nie chcąc puścić.

    Ona również tego nie chciała. Pragnęła zapomnieć o całym świecie, żyć w objęciach Syriusza już do końca. Do momentu, gdy świat ogarnie mrok i wszystko się skończy. Przynajmniej było spokojnie... Tak spokojnie, jakby wcale nie trwała wojna. Tak spokojnie, jakby wojna dawno się skończyła, a rozpoczęło nowe życie.

    Nowe życie. Była pewna, że te dwa słowa będą opisywać czas po zaprzestaniu siania zniszczenia przez Voldemorta.

    Nowe życie. Ona i Syriusz, razem, jako rodzina.

    Nowe życie.

    Powiewał zimny wiatr, mimo że słońce wesoło obdarowywało ludzi swoimi promieniami. Niebo było lekko zachmurzone, spodziewano się deszczu, lecz wszyscy byli na to przygotowani.

    Namiot, znajdujący się w parku, był wzmocniony zaklęciem, co dawało pewność, iż największa ulewa deszczu czy gradu nie spowoduje żadnego uszczerbku na materiale. Cały był pokryty pięknymi złotymi kwiatami, które pięły się ku górze, wystawiając swoją główkę w stronę słońca. Dzięki zaklęciu utrzymywały się w pionie i nie więdły.

    W środku namiotu rozstawione były dwa stoły wraz z wieloma krzesłami przyporządkowanymi dla odpowiednich gości. Pogrywała lekka muzyczka, a z oddali można było usłyszeć śpiew ptaków.

    Goście ubrani byli w odświętne stroje. Stella miała rozpuszczone włosy, a na głowie błękitną opaskę, która kolorystycznie pasowała do prostej sukienki, sięgającej przed kolano. Obok niej stał Remus, który nerwowo poprawiał co chwilę swój krawat, za co dostawał po ręce od Stelli.

    Lily na sobie miała czerwoną suknię aż do ziemi, która była na tyle luźna i wygodna, aby nie miała problemu ze swoim wielkim brzuchem, w którym nosiła Harry'ego. James, stojący obok swojej żony, komunikował się mimiką twarzy z Syriuszem, który stał pod wielkim, kwiaciastym łukiem wraz z mistrzem ceremonii i denerwował się, co było strasznie widać, jak cholera.

    Goście zaczęli powoli zasiadać na krzesłach, ceremonia zaślubin zbliżała się nieubłaganie szybko.

    Syriusz otarł spocone ręce o czarne spodnie i przełknął ślinę, rzucając przerażone spojrzenie w stronę Jamesa.

    Potter odpowiedział od razu. Najpierw zmarszczył czoło, potem wydął wargi, a na końcu uśmiechnął się jak kretyn. Syriusz ostatkiem woli powstrzymał parsknięcie śmiechem. Jego najlepszy przyjaciel zawsze wiedział, kiedy on potrzebował odstresowania.

    Spojrzał po gościach. Nie było ich jakoś niesamowicie wiele. Ani jego rodzina, ani rodzina Brielle, rzecz jasna, nie przyszła na ślub. Oboje zostali wydziedziczeni, a ojciec Brielle nawet próbował ją zabić, no cóż. Chyba był to odpowiedni znak, że nie życzyli sobie żadnych zaproszeń.

    Nagle jego myśli przerwała postać, która pojawiła się pomiędzy rzędami krzeseł. Brielle wyglądała w jego mniemaniu niczym najpiękniejsza nimfa. Włosy miała upięte pięknymi, złotymi spinkami, które ledwo było widać spod wianka złotych kwiatów. Biała suknia sięgała ziemi. Nie była niczym wyrafinowanym. Raczej należała do prostych kompozycji. Charakteryzowała się dużym wcięciem w dekolcie oraz złotymi elementami na materiale.

    Nerwowym wzrokiem wodziła po gościach, aż stanęła na nim. Wtedy wszystko zdawało się prysnąć z Syriusza. Nie czuł tego zdenerwowania, tylko szczęście. Ogromne szczęścia dzięki myśli, że już za chwilę ta kobieta stanie się jego żoną.

    Obok Brielle stał Camden, który zastępował jej ojca. Chwyciła go pod rękę i ruszyła w stronę Syriusza, stojącego pod kwiecistym łukiem. Gdy do niego dotarła, Camden usiadł w pierwszym rzędzie krzeseł, obok Ellie, a Brielle złapała wyciągniętą w jej stronę dłoń Syriusza i stanęła przed nim.

    Lily nagle zaczęła płakać. Zaniepokojony James spojrzał w jej stronę.

    — Nie zwracaj na mnie uwagi — powiedziała wyjątkowo spanikowanym głosem dziewczyna, biorąc chusteczkę i smarkając w nią głośno. — To przez hormony — zapłakała głośniej.

    James bez słowa podał jej drugą chusteczkę.

    — Syriuszu Blacku, czy chcesz poślubić Brielle Marlyn Carson? — zadał pytanie mistrz ceremonii.

    — Tak — odparł natychmiast Syriusz, patrząc Brielle głęboko w oczy.

    Na te słowa Lily zaszlochała jeszcze głośniej, a Stelli po policzku poleciała łza. Remus szybko mrugnął, maskując łzy, które stanęły mu w oczach.

    — Brielle Marlyn Carson, czy chcesz poślubić Syriusza Blacka?

    — Tak.

    — Ogłaszam, że jesteście od teraz złączeni na całe swoje życie.

    Brielle stanęły łzy w oczach, gdy Syriusz podszedł do niej i pocałował ją zmysłowo. Objęła go wokół szyi, oddając pocałunek i słysząc dobiegający z oddali, jakby spod wody, wiwat gości i brawa.

    Gdy odstąpili od siebie, oboje się zaśmiali, tak po prostu, bo byli tak bardzo szczęśliwi.

    Camden spuścił na ten widok wzrok i odszedł od zgromadzenia. Brielle w tamtej chwili nie mogła tego zauważyć. Złapała za rękę Syriusza i poprowadziła go w stronę wielkiego, białego namiotu, gdzie muzykę grał już magiczny zespół. Zdjęła z głowy wianek, spinki i rozpuściła włosy.

    — Nareszcie — odetchnęła, posyłając różdżką akcesoria w stronę swojego krzesła. — Ten wianek strasznie mnie kąsał.

    — Nie trzeba było ci wianka i bez niego ładnie wyglądasz — odparł Syriusz.

    — Mówisz tak, jakbyś nie znał Lily.

    „No oczywiście" — pomyślał i uśmiechnął się.

    — Chodź zatańczyć! — poprosiła Brielle, ciągnąc Syriusza w stronę parkietu.

    Tym razem, wyjątkowo, nie protestował. Nie zorientował się, kiedy minął pierwszy, drugi, trzeci, czwarty taniec. Tak dobrze się bawili, że przestali je liczyć.

    Zdyszana Brielle, po wielu tańcach z Syriuszem, opuściła go i podeszła do małego stoliku, na którym znajdowały się przekąski i napoje. Sięgnęła po Ognistą Whisky.

    — Nigdy ci tego nie wybaczę — mruknęła Lily, nalewając sobie ponczu i patrząc z wytęsknieniem na Ognistą.

    — Co ja ci zrobię, że ten twój maluch nie chce wyjść na świat — odparowała Brielle, wypijając łyka Whisky.

    — Niestety, nie mogę go do tego zmusić, uparty jest, dzień porodu minął dwa dni temu.

    — Może czeka na odpowiedni moment?

    — Pewnie tak — westchnęła, dolewając sobie soku. — Wiesz co? Dobry jest ten poncz...

    — Oczywiście, niedobrego bym nie brała na swój ślub.

    Lily zaśmiała się pod nosem. Na chwilę zapadła cisza.

    — Nie wiedziałam, że masz drugie imię — podjęła po chwili Lily.

    — Marlyn jest po babci. Nie znałam jej zbyt dobrze. Umarła, gdy miałam sześć lat, ale w mojej pamięci zachowała się jako bardzo zabawna i miła kobieta. Nie mam pojęcia, skąd taka osoba znalazła się w takiej ponurej rodzinie Carsonów... — wyjaśniła z zamyśleniem.

    Nagle poczuła szczypnięcie bólu. Babcia pewnie by przyszła na jej wesele...

    No i nie próbowałaby jej chyba zabić. Chyba.

    — Hej... — wyszeptała Lily, gładząc Brielle po plecach. — Nie czas na smutek, przecież właśnie wyszłaś za mąż! Och, idzie tu, ten twój mąż, który jest lepszym szpiegiem niż niejeden... — mruknęła.

    Odwróciła się. Faktycznie, w jej stronę zmierzał Syriusz. Lily natychmiast uciekła w poszukiwaniu Jamesa, jak oznajmiła.

    — Pani Black — ukłonił się Syriusz — czy zaszczycisz mnie towarzystwem w tańcu?

    Brielle ukryła wzruszenie, dygnęła z gracją i oznajmiła wyrachowanym głosem:

    — To będzie dla mnie przyjemność, panie Black.

    Gdy weszli na parkiet, magiczny zespół, jak na zawołanie, zaczął grać wolną piosenkę. Brielle objęła Syriusza za szyję i wtuliła się w niego, kołysząc się w rytm piosenki i zapominając o całym świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top