Rozdział 9
Na początku pragnę tylko szybko podziękować WAM za PÓŁ TYSIĄCA wyświetleń! Rany, niesamowite, jak to szybko poszło! Dziękuję KAŻDEMU z osobna za to, że czytacie moją opowieść. Nawet nie wiecie, jak wasza aktywność mnie cieszy! Już bez przedłużania - zapraszam do czytania!
•
— Jak on może żyć z samym sobą?! — wrzasnęła Jayla Clayton na cały pokój wspólny, gdy weszła do jego środka. Wszyscy na nią spojrzeli. Miała nie zwracać na siebie uwagi, gdyż nie chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie, w jakim aktualnie była - czyli z zieloną skórą. Czuła się jak jakiś ufoludek z innej planety, który zapragnął pojawić się na Ziemi, by zapoznać się z populacją ludzką. Niektórzy Ślizgoni zaśmiali się pod nosem na ten nienaturalny wygląd. — Z czego szczerzycie gęby?! No co?! Dalej, skoro jesteście tacy śmiali, to może skonfrontujecie się ze mną twarzą w twarz!
Brielle prychnęła pod nosem i pokręciła głową. Złapała przyjaciółkę za rękę i pociągnęła w stronę dormitorium, aby Jayla przypadkiem nie wdała się w jakiś głębszy konflikt, który mógłby się skończyć niezbyt korzystnie dla obu stron. Charakter dziewczyny był niczym gejzer. Woda w nim gromadziła się pod ziemię, by po chwili wybuchnąć parzącą wodą i parą wodną. Nie dało się ukryć, iż czarownica łatwo wpadała w szał i była w stanie narobić wiele szkód przez swój temperament.
— Jesteś prefektem! Jesteś moją przyjaciółką! — oburzyła się Jayla. — Idź i odejmij tym gnojkom z Gryffindoru pięćdziesiąt punktów za tę dziecinadę!
Brielle usiadła na łóżku i popatrzyła na czarnowłosą bezradnie. Rozłożyła ręce i rzekła:
— Nawet nie wiesz, jak wielką mam ochotę, żeby to zrobić. Dobrze wiesz jednak, że nie mogę. Nie widziałam tego incydentu. Nie było mnie w pobliżu. Nikogo nie było. Twoje słowo przeciwko słowom Huncwotów.
— No właśnie! Moje słowo przeciwko słowom Huncwotów! Co tu do dodania? — Jayla zmierzyła towarzyszkę wzrokiem pełnym goryczy. — Wyglądam jak... jak jakaś jaszczurka! Co ja teraz zrobię, co ja zrobię... Ludzie wytykają mnie palcami!
Brielle przygryzła wargę. Miała nadzieję, że Gryfoni już wydorośleli. Do tej pory nie wyrządzili żadnego kawału. A tu taka niespodzianka. Nieśmieszna niespodzianka i z pewnością także niemiła. Gdyby to jeszcze była jakakolwiek inna osoba, wtedy byłoby pół biedy. Mogła się domyślić, iż pierwszy dowcip spotka Jaylę. Huncwoci obrali ją sobie za główny cel po tym wybuchu złości na czwartym roku.
— Jestem pewna, że ta skóra zejdzie ci za pewien czas — próbowała nieporadnie pocieszyć ją Brielle.
— Ta, ciekawe za ile? Niedługo zaczną odbywać się lekcje popołudniowe. Nie mogę tak na nie pójść! Wyobrażasz sobie to zadowolenie Pottera i Blacka na twarzy? To byłoby nie do wytrzymania! — Podeszła do lustra i rozłożyła bezradnie ręce na widok swojej buzi.
— Okej — westchnęła Brielle i wstała z materaca. Podeszła do swojej szafki, z której wyjęła pomniejszony model kociołka. Zakupiła go już parę lat temu. — Uwarzę ci odpowiedni eliksir.
Jayla pisnęła z radości i klasnęła w dłonie.
— Kto jest najlepszy? No kto? — Clayton otwarcie wyrażała swój entuzjazm.
— No ja, no ja! — zaśmiała się Brielle. — Zawędruję tylko do szanownego Slughorna i pożyczę składniki — dodała i wyswobodziła się z objęć.
Była pewna, iż profesor nie będzie miał nic przeciwko, co więcej - nawet się ucieszy. Była jego ulubienicą, rewelacyjnie szło jej z tym przedmiotem oraz chciała zawodowo warzyć eliksiry. To wszystko sprawiało, że mężczyzna nieraz udzielał jej pewnych porad przy tym przedmiocie, pożyczał książki o eliksirach, a także, dokładnie jak w tym przypadku, dzielił się składnikami do ich uwarzenia. Można by rzec, że robił to nielegalnie. Poza lekcjami uczniowie nie powinni bowiem samodzielnie zajmować się tą sztuką. Mogło dojść do wielu wypadków, które w eliksirach występowały nierzadko. Wystarczyła mała pomyłka i... boom! Nagle mogło się okazać, że twoje włosy obróciły się w popiół niczym feniks.
Horacy znał swoją uczennicę i był w pełni świadomy, że takiej pomyłki ona nie popełniłaby nigdy w życiu z takimi umiejętnościami. Zawsze pierw pytał się, co chciała zrobić, a dopiero potem dawał jej to, czego potrzebowała. Brielle nigdy nie prosiła Slughorna o składniki do wybitnie trudnego eliksiru, czy też podejrzanego (jak Wywar Żywej Śmierci). Nie chciała przecież, aby zaczął podejrzewać, że miała nieczystą duszę i zaczynała knuć jakieś spiski! Co to to nie!
Zapukała do drzwi gabinetu. Po chwili zza nich wyłonił się profesor Slughorn. Przyjrzał jej się bacznie, a gdy spostrzegł, kto go nawiedził, uśmiechnął się tak szeroko, że Brielle miała wrażenie, iż za moment uśmiech zakryje mu całą twarz.
— Brielle! — zawołał radośnie Horacy i szerzej otworzył drzwi, zapraszając dziewczynę do środka. — Cóż za niespodzianka! Czego szukasz w moich progach? Może przyszłaś porozmawiać o tej książce, którą na początku roku ci pożyczyłem? Przeczytałaś ją już? Jak wrażenia?
Profesor od eliksirów na początku roku pożyczył jej książkę To, co kociołek w stanie jest ukryć. Sama nazwa była zaprawdę intrygująca, a co dopiero treść! W owym tomie zawarte były najczęstsze błędy popełniane przez młodych fanatyków eliksirów.
— Owszem, lecz nie przyszłam teraz w tej sprawie, choć zapewniam, że niedługo zajrzę — rzekła z milusim, tak bardzo niepodobnym do niej uśmiechem, Brielle. — Moją przyjaciółkę spotkał przykry żart. Poprosiła mnie, abym uwarzyła jej co nieco. — Prędko przedstawiła całą sprawę oraz składniki, których potrzebowała. Nie musiała zbyt długo przekonywać Horacy'ego. Już po kilku minutach była w swoim dormitorium i przygotowywała wszystko, co jej było trzeba.
W środku czekały na nią obie współlokatorki. Ellie najwyraźniej musiała przed momentem dołączyć. Miała włosy związane w kucyka, a obok niej na łóżku i podłodze leżały cukierki oraz opakowania po nich. Jayla na jej widok zerwała się z siedzenia.
— I jak? Masz? — zapytała z niecierpliwością.
— No, a jak? — wyszczerzyła się Brielle i pokazała pudełko, w którym znajdowały się składniki. Podeszła do swego kociołka i zaczęła wszystko przygotowywać. Jayla nachylała się nad ramieniem przyjaciółki i wpatrywała się w powstałą substancję. Brielle zaprzestała warzenia i odwróciła się do dziewczyny. — Możesz nie stać nade mną jak kat?
Jayla odsunęła się.
— Ale wiesz co robisz, tak? Nie chcę mieć nagle różowej skóry czy coś....
Brielle obrzuciła ją zbulwersowanym spojrzeniem.
— Kochana, rozmawiasz z Mistrzem Eliksirów. Powinnaś to wiedzieć po siedmiu latach znajomości. Prędzej gwiazdy spadną z nieba, niż zafunduje ci różową skórę. — Jayla wyraźnie uspokoiła się na te słowa. Nie spoglądała już przez ramię i spokojnie czekała na wyniki. — Muszę jednak przyznać, że taki rażący róż pasowałby ci, naprawdę!
Jayla spiorunowała Brielle wzrokiem. Brielle tylko uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie wersję różowej i uśmiechniętej jak lalka Jayli. Był to paradoks, zważywszy na to, iż czarownica nosiła sama ciemne ubrania, a cała jej postawa była dość mroczna. Zwłaszcza dla pierwszorocznych i drugorocznych, którzy obie Ślizgonki omijali szerokim łukiem.
— Nie powinnaś warzyć sama eliksiru, Brie — odezwała się piskliwie Ellie i zrobiła niepewną minę. — Nie wolno. Może się stać wiele złego! Czy ty wiesz, że możesz wysadzić ten pokój w powietrze?! Gdzie wtedy będziemy spać? O nie, to by było takie dramatyczne! Irytek by się z nas tak śmiał...
Brielle zacisnęła mocno usta, powstrzymując się od bardzo niemiłej uwagi. Dlaczego nie wierzyły w jej zdolności? Eliksiry przecież od zawsze dobrze wychodziły Brielle. Ona sama była pewna, że wszystko pójdzie jak należy. Przecież to tak banalna mikstura! Pierwszoroczniaki by go potrafiły uwarzyć.
—Jesteś prefektem, Brie — kontynuowała protekcjonalnie Ellie. Napchała sobie do buzi cztery kostki czekolady, przez co następne wypowiedzi były ledwo słyszalne. — Gdyby Dumbledore się dowiedział, miałabyś wielkie kłopoty. Na pewno zabrałby ci tytuł prefekta naczelnego i pewno przydzielił go komuś innemu, bardziej odpowiedzialnemu.
— Jak ty? — Jayla wtrąciła się i obrzuciła wzrokiem pełnym kpiny blondynkę. Ta oblała się rumieńcem, acz po chwili wypięła dumnie pierś do przodu.
— Rzecz jasna. Mnie. Jestem odpowiedzialna.
Brielle podniosła brwi i mruknęła pod nosem:
— Odpowiedzialna? Też mi sobie. Nie potrafiłabyś zająć się zdechłym ptakiem. Założę się, iż po zaledwie dwudziestu minutach twej opieki zmartwychwstałby i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Byle jak najdalej od ciebie.
— Jak możesz? Jesteś tak niemiła! — Łzy nagromadziły się w zielonych oczach Ellie North. Pociągnęła nosem, wstała i wyszła z dormitorium, zatrzasnąwszy uprzednio teatralnie drzwiami.
Pozostałe w środku dwie Ślizgonki wymieniły się spojrzeniami i wybuchnęły śmiechem.
— Normalnie mam jej już dość — przetarła łzy ze śmiechu Jayla. — Rewelacyjnie, że to ostatni rok i będziemy mieć ją z głowy.
— Oj, nie sądzę. Ellie jest niczym Diabelskie Sidła. Trudno się od niej uwolnić. Powiadam ci, że będzie nas nawiedzać telefonami każdego dnia o każdej godzinie.
— Odbiorę i oddam telefon kaktusowi. Jestem pewna, że dzięki rozmowie z Ellie, wystrzeli w górę i przemieni się w zmutowanego kaktusa. No bo wiesz, rozmowa z roślinami niby sprawia, że one rosną, a gdy ona będzie z nim gadać przez całą dobę, to mój przyszły dom zamieni się w Muzeum Największego Na Świecie Kaktusa Olbrzyma. — Na tę myśl, obie ponownie zachichotały.
Ellie North od zawsze wyróżniała się spośród Ślizgonów. Była czarownicą półkrwi oraz miała liczne rodzeństwo. Z charakteru była bardzo radosna, dziecinna i mało inteligentna. Uwielbiała jeść słodycze i prawie każdego dnia je podjadała. Po szafce nocnej, tej należącej do Ellie, walały się papierki po cukierkach oraz na wpół zjedzone słodkości. Można by rzec, że była niegroźną, milusią i uprzejmą Ślizgonką, lecz czasami objawiała się brakiem taktu i przez swoje gadulstwo potrafiła palnąć coś w niestosownym momencie.
Efekt końcowy, gdy Jayla już spożyła swój przygotowany przez Brielle eliksir, był wspaniały. Skóra dziewczyny przybrała odpowiedniego, bladego koloru, jaki miała na co dzień. Ellie natomiast nie wróciła do dormitorium aż do zakończenia zajęć popołudniowych. Nawet wtedy, po tak długim czasie, wyglądała na bardzo obrażoną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top