Rozdział 88
Jak będzie mi szło, rozdziały będą co dwa dni!
•
Tego dnia ulice Londynu były zalane deszczem. Burzowe chmury zawisły nad miastem, grożąc przechodniom, którzy ośmielili się wyczubić nos poza drzwi swego domostwa. Deszcz jedynie kropił, niedawno przeszła znacznie większa ulewa.
Ulice były niemalże puste. Mugole zdawali sobie sprawę, że coś złego wokół nich się dzieje, co nie było wcale czymś zaskakującym, zważywszy na to, że Lord Voldemort nie patyczkował się i bez zawahania zabijał za pośrednictwem swoich wiernych sług bezbronnych ludzi.
Brielle syknęła, gdy zanurzyła stopę w ogromnej kałuży, której wcześniej nie zauważyła. Zbyt bardzo skupiła się na oglądaniu otoczenia i potencjalnego zagrożenia. Wyszeptała pod nosem zaklęcie, a przemoczony but natychmiast wysechł. Uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją. Zaklęcia bywały naprawdę przydatne. Odgarnęła włosy z twarzy, których od pewnego czasu zaprzestała prostować, z powodu zwykłego lenistwa, i ruszyła dalej, przed siebie.
Tym razem do patrolu przydzielono jej dzielnica Lambeth, bardzo lubianą przez dziewczynę. Dawniej uwielbiała zasiadać tutaj na ławce i przypatrywać się ruchom wody Tamizy.
Teraz nie miała okazji usiąść i spokojnie odpocząć, przypatrzeć się potężnemu Big Benowi, mostom, Tamizie... Teraz brakowało czasu na takie zwykłe, rutynowe czynności, których kiedyś miała pod dostatkiem i wręcz dość. Wojna przecież wciąż przybierała na sile.
Usłyszała za sobą kroki. Instynktownie uniosła różdżkę i gwałtownie się odwróciła, wyciągając ją przed siebie.
— To tylko ja.
Wypuściła powietrze z ust, gdy dostrzegła sylwetkę Syriusza. Wzięła go pod ramię i razem ruszyli powolnym krokiem przed siebie.
— Czysto? — zapytał.
— Tak, a u ciebie?
Pokiwał głową.
A to ciekawe... Było coś za spokojnie. Do tej pory wciąż nie dostali wezwania od nikogo z Zakonu, co wyjaśniało, że nie było większych ataków. Brielle wyjątkowo nie przypadł ten fakt do gustu. Czyżby to oznaczało, że Voldemort knuje coś bardziej groźnego? Wolała nie zgadywać, co siedziało mu aktualnie w głowie.
— Brielle, mogę ci zadać pytanie?
Odwróciła się w stronę Syriusza, nieco zaskoczona i jednocześnie przestraszona.
— Pytaj.
— Chciałabyś mieć dzieci?
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Tego się akurat nie spodziewała.
— Nie sądzisz, że to niewłaściwie miejsce i czas na takie pytania? — zapytała, powracając do czujnego przypatrywania się otoczeniu.
— Nie. — Wzruszył beztrosko ramionami.
Brielle przez chwilę myślała nad odpowiedzią.
— A ty? — zapytała wymijająco.
— Chciałbym.
Spuściła wzrok na swoje buty. Zawsze była zdania, że nie chciałaby mieć pod ręką jakichś bachorów, ale jak miała mu to powiedzieć, zwłaszcza, że Syriusz chciał? Może mogłaby tę sprawę przemyśleć... Dla niego. Tak, mogłaby, zdecydowanie mogłaby.
— Po wojnie — powiedziała wreszcie, patrząc mu w oczy. — Nie chcę sprowadzać dziecka na te czasy.
— Nie wiemy, ile ta wojna będzie trwać, i czy w ogóle się skończy — zaprotestował.
Westchnęła. Nigdy nie przypuszczałaby, że w Syriuszu narodzi się instynkt ojcowski i zapragnie nagle mieć dziecko. Zwłaszcza, że sama czuła się na to zdecydowanie za młoda.
Spojrzała na narzeczonego, otworzyła usta, by powiedzieć, że zobaczy, co czas przyniesie, lecz wtedy znikąd pojawił się przed nimi patronus. Zatrzymali się gwałtownie.
— Śmierciożercy zaatakowali grupę mugoli na dzielnicy Vauxhall. Jesteśmy w samym centrum. Potrzebujemy wsparcia! — odezwał się głosem jednego starszego mężczyzny z Zakonu, a potem znikł.
Brielle i Syriusz spojrzeli po sobie, złapali się za ręce i deportowali. Rzucili się biegiem przed siebie. Dziewczyna otworzyła usta, gdy zorientowała się, że na miejscu jest dosłownie garstka członków z Zakonu oraz masa śmierciożerców. Zauważyła na ulicy bezwładnie leżące ciała, bez najmniejszej iskry życia w rozwartych z przerażania oczach. Przełknęła ślinę i powstrzymała odruchy wymiotne.
— Confundus! — krzyknęła w stronę najbliższego śmierciożercy. — Expelliarmus!
Zdezorientowany przez pierwsze zaklęcie śmierciożerca z hukiem upadł na ziemię i więcej nie wstał.
— Protego! — odbił zaklęcie Syriusz. — Drętwota!
Zdecydowanie można było to nazwać szaleńczą walką. Przeciwników było zdecydowanie więcej, nic dziwnego, że w pewnym momencie Brielle i Syriusz zostali rozdzieleni. Dziewczyna pokonała ostatniego przeciwnika i rozejrzała się pośpiesznie. Ruszyła biegiem przez uliczki. Przebiegała obok osób z Zakonu walczących przeciw śmierciożercom, przez puste uliczki, lecz nigdzie nie mogła znaleźć Syriusza. Zaczynała już panikować, gdy dostrzegła znajome twarze. Ruszyła w ich stronę.
— Widzieliście Syriusza? — zapytała zasapana po biegu.
James otworzył szerzej oczy.
— To on nie jest z tobą?
Szybko pokręciła głową i spojrzała błagalnie na Remusa i Stellę, która swoją zmianę w szpitalu miała tym razem pod wieczór, lecz widocznie nawet w czasie bitwy wiernie pracowała. Z prawego ramienia Remusa sączyła się krew, a on sam był cały blady.
— Nie widzieliśmy — odparła przepraszająco dziewczyna.
Brielle przejechała dłonią przez włosy i spojrzała przed siebie, gdzie znajdowało się istne pole minowe.
— Musi być gdzieś tam — mruknęła, mocniej zaciskając palce na różdżce.
— Żartujesz? — zapytał z niedowierzaniem James. — Nie pozwolę ci tam pójść. Nie dajemy rady, przegrywamy. Straciliśmy już kilku swoich! Dumbledore kazał...
— Gówno mnie obchodzi Dumbledore — syknęła. — Od kiedy ty się go słuchasz, Potter?
— Od wtedy, gdy zaczęło mi zależeć na tym, aby mój syn miał ojca — odparł poważnie, zaciskając usta.
W innych warunkach na te czułe słówka Pottera odpowiedziałaby ciętą uwagą, lecz tym razem nie miała na to czasu. Wyminęła go bez słowa, lecz po chwili poczuła jego dłoń na swoim nadgarstku.
— To samobójstwo! Nie sądzę, aby tam był!
— Potter, na Merlina, to twój przyjaciel! — krzyknęła, odtrącając jego dłoń.
— Dziękuję za uświadomienie, ale jako najlepszy przyjaciel Syriusza, nie mogę pozwolić, by jego narzeczona wchodziła prosto do jaskini lwa — odparł i wyciągnął różdżkę, lecz Brielle była szybsza. Za pomocą zaklęcia wytrąciła mu ją z ręki, a następnie związała nadgarstki i kostki zdezorientowanego chłopaka. — Carson, ty wariatko!
Nie zareagowała. Skierowała różdżkę w stronę Stelli, która właśnie zmierzała w jej kierunku.
— Brielle...
— Ani kroku dalej! — zagroziła dziewczynie różdżką. — Zaufaj mi, Stella. Zajmij się Remusem.
Stella zacisnęła usta, niepewnie przeskakując wzrokiem od Jamesa po Brielle.
— Nie puszczaj jej! — krzyknął James.
W końcu blondynka westchnęła i spuściła różdżkę.
— Jak zaraz nie wrócisz stamtąd żywa, to cię zabiję! — oznajmiła z rozpaczą, odwracając się do Remusa, który syknął z bólu i z minuty na minutę stawał się coraz bardziej blady, o ile to było w ogóle możliwe.
— Brielle, na Merlina! Zginiesz, rozumiesz?! Zginiesz! — krzyczał Potter, lecz dziewczyna się go nie słuchała.
Wbiegła prosto w wir walki.
•
Syriusz stał pośrodku niczego. Stęknął z bólu, opierając się o ścianę. Próbował uśmierzyć owy ból w klatce piersiowej za pomocą znanych i łatwych zaklęć, lecz rana ewidentnie była znacznie poważniejsza, niż myślał. Skończyło się na tym, że zdjął bluzę i zawiązał ją wokół rany, próbując zatamować krwawienie i szedł, utykając. Liczył, że odnajdzie kogokolwiek, lecz minuty za minutami mijały, a oprócz pustek nie widział niczego.
Wbrew swemu złemu samopoczuciu i głębokiej rany nie martwił się o siebie. Martwił się o Brielle. Obawiał się, że mogła wpaść w jakieś tarapaty, jak ją znał.
Szedł powoli, wodząc dłonią po ścianach zniszczonych budynków, jako po podporze, aż usłyszał głosy. Krzyk Jamesa, który zawierał w sobie imię Brielle. Zbladł i ruszył biegiem w jego kierunku, nie zwracając uwagi na pulsujący ból.
Dostrzegł trójkę w małej uliczce. James leżał na ziemi związany zaklęciem, Stella zdawała się nim w ogóle nie przejmować, zajęta była Remusem, który cały blady leżał na ziemi, oparty o ścianę. Mówiła coś, pewnie uspokajającego, pod nosem i podawała chłopakowi eliksir.
— Syriusz?! — zawołał James, szamocząc się. — Co ty tu, do cholery, robisz?! Wiedziałem! Mówiłem jej, a ona nie słuchała!
— Gdzie jest? Gdzie jest Brielle? — zapytał, nie zwracając uwagi na wcześniejsze słowa przyjaciela.
— Wpadła w sam środek walki! Gorąco się robi, Dumbledore kazał się ewakuować, nic nie wskóramy więcej, a on... Hej! Gdzie ty... Merlinie! Jesteście siebie warci!
— Nie pozwolę im zabić moją narzeczoną! — zawołał jedynie Syriusz i nim ktokolwiek zdołałby go powstrzymać, wbiegł w tłum śmierciożerców, szukając Brielle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top