Rozdział 86
Jeahh, w końcu wakacje! Cieszmy się razem! Zwłaszcza, że niedługo zakończenie opowieści...
A i jeszcze jedno!
Diamenciki są ładne... 💍
🙊
•
Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy stan Syriusza polepszył się w zaledwie chwili. Okazało się, że klątwa rzucona była dlań zbyt krótko, aby sprawić gorsze konsekwencje niż jedynie utrata przytomności i obolałe ciało. Ryzyko jednak było, zwłaszcza, że nikt z przyjaciół Syriusza nie miał pojęcia, ile cierpiał. Ich czas dłużył się niemiłosiernie. Nie byli w stanie zorientować się, czy okrzyki bólu trwały dziesięć minut, czy godzinę.
Nie zmieniało to faktu, że Brielle wciąż była przerażona i w głowie przez cały czas powtarzała sobie, że czas na zerwanie z Syriuszem, wyprowadzenie się i oczekiwanie na przyjście Lorda Voldemorta. W samotności. Z dala od ludzi, których nie chciała stracić. To było najlepsze wyjście. Nikt nie mógł tego zakwestionować. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby z jej winy został zamordowany Syriusz Black. Osoba, którą pierwszy raz pokochała. I ostatni. Miała nadzieję, że po odejściu, mimo wszystko, chłopak znajdzie sobie kogoś innego. Wolała, aby nie był samotny.
Tego samego dnia wrócili do domu. Przez cały czas była milcząca. Odpowiadała jednym słowem. Układała sobie bowiem w głowie plan, który byłby najstosowniejszy i najbardziej subtelny, choć trzeba było przyznać, że Brielle Carson nie należała do osób nad wyraz subtelnych, a wręcz przeciwnie. Nie potrafiła miło i delikatnie powiedzieć tego, co myślała. Zawsze wychodziła na najgorszą. Głównie przez zaciętą mimikę twarzy. Cóż, tym razem musiała się bardziej postarać...
Z racji, że był wieczór, przełożyła wszystko na następny dzień. Oboje byli zmęczeni, a Syriusz zwłaszcza, więc pozwoliła mu odpocząć, sobie również. Tym samym więcej czasu uzyskała na rozmyślenie swojej strategii, co niekoniecznie było plusem, zważywszy na to, że pół nocy nie potrafiła zmrużyć oka.
Z rana już niczego nie była pewna, lecz obawa o Syriusza była większa. Bez przerwy w głowie powtarzała, że jeśli nie chce, aby bezsensownie umarł, to powinna odejść.
Wzięła głęboki wdech i weszła do salonu. Wielce się zdziwiła, gdy zobaczyła, jak ewidentnie się gdzieś zbierał.
— Gdzie idziesz?
— Do Jamesa — oznajmił.
Zacisnęła wargi.
— A co? Chcesz żebym został? — uśmiechnął się nonszalancko.
— Nie będę cię przecież zatrzymywać, ale uważaj na siebie — odparła zdawkowo, w środku jednak była rozczarowana.
— Zawsze na siebie uważam — odparł lekko.
— Och, tak? Wczoraj jakoś na siebie nie uważałeś wystarczająco... — odparła z pretensją.
Syriusz westchnął i podszedł powoli do dziewczyny. Złapał ją za ramiona, patrząc prosto w oczy.
— Bo wolałem uważać na ciebie.
— Nie musisz zgrywać rycerza — burknęła pod nosem. — Sama powinnam ponosić konsekwencje swoich czynów, co oznacza, że nie masz się rzucać na każde zaklęcie, które jest we mnie wymierzone.
Syriusz uniósł brew.
— Nie rzuciłem się. Jedyne, co chciałem, to cię odepchnąć na bok. Przypadkiem się wydarzyło, że stałem akurat za tobą i klątwa dotknęła mnie.
Zmrużyła przenikliwie oczy.
— W takim razie jesteś jeszcze bardziej głupi, niż myślałam.
— Dzięki, naprawdę — powiedział sarkastycznie, poprawiając przed lustrem swój płaszcz. — Bądź co bądź, nikomu się krzywda nie stała, więc możesz już odpuścić.
— Tylko wtedy, gdy przestaniesz traktować mnie jak dziecko.
— Nie traktuję cię jak dziecko, Brielle... — westchnął Syriusz.
— Czyżby?
— To, że się o ciebie martwię, nie oznacza, że traktuję cię jak dziecko, które nie potrafi się samo obronić. Znam cię i wiem, że jesteś zdecydowanie zdolniejsza ode mnie.
— Wspaniale — powiedziała, zakładając ręce na piersi.
— O co ci znowu chodzi? — warknął, odwracając się od lustra. — Skąd te pretensje?
Nie odpowiedziała.
— Nie chcesz rozmawiać, to nie będę cię o to błagał — oznajmił, otwierając drzwi. — Nie wiem, kiedy wrócę — rzucił na odchodne.
Brielle miała ochotę zacząć krzyczeć ze złości.
— Super, wychodź sobie, gdy chcę o czymś ważnym z tobą porozmawiać — mruknęła do siebie, gdy drzwi zostały zamknięte.
Rozejrzała się z bezradnością po salonie. Nie wiedziała, za co się zabrać. Nie miała ochoty w ogóle nic robić. Potrzebowała tylko... rozmowy. Tak, rozmowy. Musiała się komuś wygadać. W pierwszej chwili zamierzała wysłać sowę z listem do Ellie, lecz zdecydowała się na Camdena. Wiedział więcej, więc nie musiała ze wszystkiego się zwierzać. Zdawała sobie sprawę, że Ellie była na spotkaniu Zakonu Feniksa i wiedziała o znaku, lecz obawiała się z jej strony różnych pytań. Nie miała ochoty wszystkiego tłumaczyć od początku.
Miała nadzieję, że Camden się pojawi. Usiadła na kanapie, oczekując na odpowiedź, która jednak nigdy nie nadeszła, gdyż chłopak niedługo potem pojawił się we własnej osobie w mieszkaniu. Zaparzyła herbatę i razem zasiedli w salonie.
— Jak u ciebie? — zapytała na początek.
— Nudno — odparł, wzdychając. — Pusty dom, cicho tak jakoś.
Brielle spuściła wzrok. Momentalnie zrobiło jej się głupio.
— A praca w Ministerstwie? — zapytała, przerywając niezręczną ciszę i biorąc mały łyk herbaty.
— Uwielbiam — odparł, rozchmurzając się widocznie. — Biorę nawet nadgodziny.
— Nigdy bym nie sądziła, że aż tak ci się spodoba — parsknęła. — Nawet w wyobraźni nie potrafiła cię zobaczyć w roli takiego poważnego pracownika Ministerstwa.
— Zdziwiłabyś się, jakim poważnym pracownikiem potrafię być, gdy tylko chcę!
Uśmiechnęła się pod nosem, typowy Camden. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć.
— A o czym chciałaś porozmawiać? Brzmiało poważnie. — Zmarszczył brwi, widocznie zaniepokojony.
— Zmieniłam stronę — wypaliła od razu, nie chcąc się bawić w jakieś cacanki.
Camden poprawił się na siedzeniu.
— Co?
— Stwierdziłam, że nie chcę już służyć Czarnemu Panu — odparła lekko.
— Elle, takie sprawy nie podejmuje się ot tak — powiedział zdezorientowany. — Przemyślałaś to? Wiesz, że on będzie cię teraz szukał?
Pokiwała w milczeniu głową.
— Przecież on cię zabije! — krzyknął. — Zwariowałaś?!
— A myślisz, że dlaczego potrzebowaliśmy się ukryć i wybrać Strażnika Tajemnicy? — mruknęła.
— No nie wiem, bo mi nie chciałaś powiedzieć!
Odwróciła wzrok, skubiąc rękaw bluzki.
— Przemyślałam to, Cam... Jestem dorosła, sama podejmuję decyzje.
Milczał.
— On ci kazał? — zapytał po chwili ciszy.
— Czego nie rozumiesz w zdaniu: „Jestem dorosła, sama podejmuję decyzje"?
Przejechał dłonią przez włosy, przymykając oczy. Brielle czekała cierpliwie, aż coś powie.
— Z Czarnym Panem się nie pogrywa — powiedział w końcu. — Zdenerwuje się. On cię zabije! Ciebie i Blacka.
— Dlatego postanowiłam uciec — powiedziała cicho. — Zerwę z Syriuszem. Tak będzie najlepiej — powiedziała, kiwając głową, jakby sama siebie przekonywała, a nie swojego przyjaciela.
— Ucieknę z tobą — oznajmił od razu.
— Tym razem to ty postradałeś rozum. Uciekam, bo nie chcę, żeby zabił Syriusza. Nigdzie ze mną nie pójdziesz, bo sam zginiesz!
— Gdzie uciekniesz? — zapytał, ignorując słowa dziewczyny.
Brielle zastanowiła się. Właściwie, to sama nie miała bladego pojęcia na temat tego, gdzie się udać. To wszystko było decyzją, można by powiedzieć, pochopną. Zależało jej tylko na tym, by Syriusz był bezpieczny.
— Przed siebie. Jak najdalej od was.
— Nie ochronisz tym nas, Elle — westchnął Camden, łapiąc przyjaciółkę za rękę. — Jeśli nie będzie mu się chciało cię szukać, to zapyta o to nas. Pierwszego weźmie Blacka. A kto wie? Może z czystej zemsty go zabije? W końcu Black jest brany za zdrajcę krwi.
Tego nie przemyślała. Camden miał absolutną rację. Po tej rozmowie już kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Myślała jeszcze długo, gdy wyszedł. Rozważała wszystkie za i przeciw, lecz sprawa była jasna. Jeśli zostanie, to śmierć Syriusza będzie więcej niż pewna, jeśli go opuści, będzie szansa, że wyjdzie cało. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Jeżeli istniał choćby cień, że nie umrze, to postanowiła zaryzykować. W tamtej chwili jedyne o czym myślała, to ochronienie osoby, którą kochała.
Syriusz wrócił po dobrych kilku godzinach. Zastał Brielle czatującą tuż przy drzwiach. Zaskoczenie na jego twarzy było bardzo widoczne.
— Musimy porozmawiać — oznajmiła, ciągnąc Syriusza w stronę salonu. Nawet płaszczu nie zdążył zdjąć.
— Właściwie, to ja też chciałem z tobą porozmawiać — odparł.
— Och, okej, ale ja pierwsza. Przemyślałam sobie kilka spraw i... — urwała. Dlaczego on musiał na nią patrzeć? Jak miała mu to powiedzieć prosto w oczy? Wzięła głęboki wdech. — Przemyślałam sobie to wszystko. Muszę... muszę odejść. Tak będzie najlepiej.
— Słucham?
— Nie widzisz tego, Syriusz? To wszystko... to wszystko sprowadza się w jednym kierunku. Nie pozwolę, abyś zginął z mojej winy. Tak będzie najlepiej. Tak będzie najlepiej dla ciebie i innych.
— Wcale nie będzie najlepiej! — krzyknął sfrustrowany. — Mam to gdzieś, mówiłem już. Mam gdzieś Voldemorta. Mam gdzieś wszystkich. Interesujesz mnie tylko ty.
— Nie mów tak — powiedziała, mniej pewnym głosem. — Ja już podjęłam decyzję i jej nie zmienię. To koniec. Koniec z nami, Syriusz.
Na Merlina, jakie to było trudne! Serce biło jej jak szalone, a w gardle czuła potężną gulę. Jak to bolało... Dlaczego to tak bolało? Powstrzymała łzy, które napłynęły jej do oczu i odwróciła się, z zamiarem odejścia, jak najszybciej i jak najdalej. Tak będzie najlepiej. Najlepiej. Najlepiej dla Syriusza.
Nie przeszła parę kroków, gdy poczuła dłoń Syriusza, zaciśniętą na jej dłoni. Zatrzymała się. Wolała się nie odwracać. Obawiała się, że wtedy straci panowanie. Że rzuci mu się w objęcia i powie, że miał absolutną rację, że ona także ma gdzieś Voldemorta i wszystkich innych, bo interesuje ją jedynie Syriusz we własnej osobie. Bała się, że gdy tylko spojrzy ponownie w te szare oczy, w których się zakochała, wszystko, co postanowiła, przewróci się, a ona nigdy więcej nie odwróci swojego spojrzenia od niego.
Syriusz jednak zmusił Brielle do odwrócenia się. Wtedy nagle padł na kolana.
— Co ty robisz? — wydusiła Brielle. Nigdy nie spodziewałaby się czegoś takiego.
— Brielle Carson — powiedział drżącym głosem — kocham cię i chcę żyć u twojego boku do końca swoich dni. Chcę widzieć cię z rana, w południe, po południu, wieczorem i w nocy. Chcę, żebyś nosiła moje nazwisko, była moją żoną, matką moich dzieci. Moim całym światem, którym właściwie już od dawna jesteś. — Po tych słowach, drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni płaszczu pudełko. Otworzył je, wyciągając piękny, diamentowy pierścionek.
•
Aaaaa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top