Rozdział 83
Pogoda była pochmurna. Tylko od czasu do czasu słońce ośmieliło się wyjrzeć poza ciemne chmury. Cmentarz emanował jeszcze większym mrokiem. Widok grobów ze zwiędłymi kwiatami i starymi zniczami dawał mocno do zrozumienia, że nie ma już na świecie ludzi, którzy mogliby się troszczyć o swoich zmarłych z rodziny.
Wiatr powiewał, ruszał gałęziami drzew, liśćmi, trawą. Brielle szczelniej opatuliła się płaszczem. Spojrzała na Jamesa, który nie ukrywał łez, spływających po policzkach, dosięgających brody i kapiących na grób, przed którym klęczał. Lily obejmowała go i przecierała swoje łzy, zgromadzone w kącikach oczu. Szeptała coś do Jamesa. Brielle i Syriusz stali zbyt daleko, aby zrozumieć sens owych słów, lecz na pewno stanowiły pokrzepienie.
Brielle spojrzała na swojego chłopaka. Wyglądał źle. Bardzo źle. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Miał najprawdziwsze łzy w oczach i bladą twarz. Ręce schował do kieszeni spodni i martwym wzrokiem wpatrywał się w imiona wyryte na grobie.
Eufemia i Fleamont Potter.
Zmarli kilka dni po sobie. Chorowali przez pewien czas na smoczą ospę. Nie było ratunku. Tak się po prostu musiało stać. Brielle dobrze ich nie znała, lecz dla Syriusza byli tak bliscy, jak rodzina, którą właściwie dla niego stanowili po swojej ucieczce z rodzinnego domu. Przygarnęli go, mimo wszystko.
Brielle wtuliła się w ramię Syriusza. Chciała w tamtym momencie dodać mu otuchy, wspomóc w żałobie, pocieszyć w jakikolwiek, nawet mały sposób, ale kompletnie nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu.
— Byli moją rodziną — wyszeptał załamanym głosem Syriusz.
— Wiem — odszepnęła.
Spojrzała w stronę Remusa i Stelli, obok których stał również Peter. Wszyscy mieli takie same, zmarkotniałe twarze. Każdy z nich dobrze znał rodziców Jamesa. Może oprócz Stelli, która widziała się z nimi nieco mniej niż Brielle.
Nastrój nawet po powrocie do domu, czego wcale nikt się nie dziwił, nie osłabł. Atmosfera była pełna żałoby, cicha, w pewien sposób również napięta. Usiedli wspólnie w salonie, aby dać wsparcie, choćby w postaci obecności, Jamesowi. Siedzieli w ciszy. James wciąż miał łzy w oczach, gdy wbijał wzrok w podłogę. Lily również pociągała nosem, trzymając swojego męża za rękę.
Syriusz nagle przerwał tę okropną chwilę.
— Eufemia i Fleamont byli dla mnie jak rodzice — powiedział, prostując się.
Wszyscy zwrócili swoje spojrzenie w stronę chłopaka.
— Byli dla mnie nawet bliżsi niż rodzice — sprostował. — Dali dach nad głową, gdy nie miałem gdzie pójść. Dali pożywienie, dali miejsce, gdzie zawsze chciało mi się wracać. Dali mi coś, czego nigdy nie dała mi rodzina - miłość. Nie znali mnie świetnie. Bywałem u nich na wakacjach, to prawda, ale niewiele osób pozwoliłoby mieszkać jakiemuś zagubionemu bachorowi, który postanowił uciec sobie z domu.
James uśmiechnął się na te słowa.
— Zawsze starałem się być grzeczny — ciągnął z uśmiechem Syriusz. — Nigdy nie chciałem sprawiać problemu, ale nie zawsze się to udawało. Pamiętam, jak raz z Jamesem wróciliśmy w środku nocy, cali mokrzy i brudni, gdyż po drodze wpadliśmy do jakiegoś bagna, Merlin wie jakiego. Eufemia niemal nie wyszła z siebie. Wciąż pamiętam jej minę, jakby chciała nas z jednej strony zabić, że wracamy w takim stanie i to w środku nocy, ale z drugiej wyściskać, ciesząc się, że jesteśmy żywi.
Po salonie przeszedł gromki śmiech. James coraz bardziej się uśmiechał.
— Fleamont był mężczyzną rozsądnym — rzekł Remus. — Zawsze wiedział, jak mi pomóc. Podawał takie porady, na które nigdy bym nie wpadł. Zawsze zastanawiałem się, jakim cudem jego syn nie odziedziczył choćby jednej czwartej z jego opanowania...
— Niestety, taki ze mnie wybryk natury — parsknął James.
Wszyscy mu zawtórowali.
Wieczorem, gdy nastroje nieco opadły, przybyli na spotkanie Zakonu Feniksa, na które dopuścił ich Albus Dumbledore. Każde z nich zadeklarowało się wstąpić do organizacji walki przeciw Voldemortowi. Niemniej istniał jeden, zasadniczy problem. Była nim Brielle we własnej osobie, która na swej lewej ręce miała znak i teoretycznie należała do Czarnego Pana.
Nie dość, że właśnie wchodziła w sam środek największej organizacji przeciw Voldemortowi, która z łatwością, wręcz jednym palcem, by ją pokonała, to jeszcze miała w głowie, że ją przyjmą... Ależ była naiwna. Naiwna! Zaraz wpakuje się w wielkie kłopoty. Wielkie!
Było jednak już za późno na jakieś odwoływanki. Pragnęła przejść na tę odpowiednią stronę. Nie tylko ze względu na Syriusza, lecz na siebie.
Na początku wszystko szło gładko. Albus Dumbledore wprowadził ich wręcz w całą historię Zakonu. Nadsyłane co chwilę były do nich pytania, czy są gotowi walczyć, czy przysięgają lojalność, bez względu na wszystko. Każdy z nich złożył osobną przysięgę, lecz gdy doszło do Brielle, dziewczyna musiała powiedzieć prawdę. Czuła się zobowiązana. Wymieniła spojrzenie z Syriuszem, wzięła oddech i wypaliła:
— Popełniłam błąd, dołączając do śmierciożerców. — Wokół zapanowało poruszenie. Szepty pomiędzy różnymi osobami były głośno słyszalne. Nie zwróciła na to uwagi, podciągając rękaw i tym samym ujawniając znak. — Ale to przeszłość. Błąd. Chcę coś zmienić. Chcę walczyć przeciwko... przeciwko Voldemortowi. Proszę, wiem, że teraz mi nie ufacie. Ale czy gdybym chciała szpiegować, to pokazałabym znak? Raczej wolałabym aby nikt z was o tym nie wiedział.
— Celowe zagranie! — Usłyszała gdzieś z tyłu, nie miała pojęcia, kto wypowiedział te słowa.
Brielle spanikowała. Widziała w oczach członków Zakonu nieufność. Podeszła do stołu, przy którym byli zebrani, oparła się o niego i spojrzała po członkach, nagle zyskując krzty odwagi.
— Mam osiemnaście lat, dopiero zakończyłam Hogwart — powiedziała pewnym i przekonywującym głosem, patrząc na każdego z obecnych po kolei, prosto w oczy, aby mieli pewność, że mówiła szczerze. — Śmierciożercą zostałam na przerwie świątecznej. Od tamtego momentu minęły miesiące. Miesiące! — podniosła głos. — Przestańmy definiować ludzi przez jeden wybór, który w przeszłości popełnili. Owszem, macie podstawy, żeby mi nie ufać. W porządku, to z waszej strony rozsądne. Dlatego jestem gotowa złożyć Wieczystą Przysięgę tu i teraz. — Uśmiechnęła się i spojrzała z wyczekiwaniem na Dumbledore'a. — Proszę podyktować warunki.
Zapadła cisza.
— Ufam Brielle — powiedział w końcu Syriusz. — Ja po prostu wiem, że mówi prawdę. Jeśli nie ufacie jej, możecie zaufać mnie — oznajmił, stając obok i łapiąc dziewczynę za dłoń.
— I mnie — powiedziała Stella, a zaraz potem Remus.
— Mnie również — dołączyli się Lily i, o zgrozo, James.
— Mnie też — powiedział cicho Peter.
Brielle nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
— Jeżeli jeszcze są jakieś wątpliwości — rozległ się czyjś głos z tłumu — to bez problemu mogę je rozwiać.
— Ellie? — zapytała z niedowierzaniem Brielle, gdy zauważyła swoją przyjaciółkę, wyłaniającą się z tłumu.
Wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętała. Zamiast blond włosów były rude kosmyki, które naprawdę jej pasowały. Zostały przycięte i teraz sięgały ramion.
— Witaj, Brielle — uśmiechnęła się dziewczyna. — Czekałam na ciebie.
Zdziwiła się widokiem Ellie North wśród członków Zakonu. Wiedziała, że na pewno nie będzie wspierać Voldemorta, aczkolwiek nie sądziła, iż stanie przeciw niemu w tej wojnie.
— Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? — zapytał Dumbledore. — Moje zostały całkowicie rozwiane i sądzę, że możemy już zaczynać, w końcu tyle spraw zostało nam do omówienia! — zawołał entuzjastycznie i z wielkim uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
Widząc brak reakcji ze strony członków, Albus powiedział:
— Witamy w Zakonie Feniksa, panno Carson.
Spotkanie przebiegło szybko. Dumbledore wprowadził ich do Zakonu, podzielił się swoimi informacjami, jak wyglądają bieżące sprawy, do tej dyskusji dołączyli też inni, nawet Ellie co nieco wiedziała. Widocznie była zaangażowana w cały projekt.
Brielle czuła wielką radość z faktu, że nie została pojmana i związana. Ciepło jej się na sercu robiło, gdy obdarzono ją zaufaniem, chociaż nieufne i wrogie spojrzenia od niektórych osób w dalszym ciągu wypalały dziurę w plecach. Bardzo cieszyła się z faktu, że nawet James widocznie zaczął ufać dziewczynie, mimo że przez ostatnie dni patrzył na Brielle krzywo i nieufnie, jakby zaraz miała zamordować wszystkich wokoło.
Po spotkaniu, nim wraz z Syriuszem zdążyła wyjść z pomieszczenia, zatrzymał ich Dumbledore. Dziewczyna zaczęła się obawiać, że mimo wszystko i tak nie darzył ich zbytnim zaufaniem i chciał o tym porozmawiać, lecz na szczęście wcale o to nie chodziło.
— Panie Black, możemy porozmawiać? Panna Carson, jeśli chce, może również chwilę poczekać — powiedział.
Oboje zgodnie się zatrzymali, patrząc zaciekawionym wzrokiem na dyrektora.
— Pański wuj - Alfard Black, zmarł, zostawiając panu pokaźny spadek, panie Black.
•
Fun fact! - To, że Ellie miała przez większość opowieści blond włosy, było kwestią przypadku. Nie mam pojęcia, jak to się stało, skoro sama wyobrażałam sobie ją jako rudowłosą, haha.
Dlatego w końcu zmieniłam jej kolor włosów!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top