Rozdział 71
Wyszli na błonia, aby móc spokojnie porozmawiać. Brielle czuła się trochę zagubiona. Zastanawiała się, co chciał powiedzieć jej Syriusz i musiała przyznać, że się tego obawiała. Spacerowali powoli po jasnej, jakby dopiero narodzonej trawie. Wokół było cicho, jedynie ptaki przerywały milczenie swoim śpiewem.
Brielle od ostatnich słów Syriusza nie wykrztusiła choćby słowa. Czekała cierpliwie na to, co miał do powiedzenia. Widać było z daleka, że to nie był łatwy temat i potrzebował chwili na zebranie myśli. Więc nie naciskała.
W końcu Syriusz spojrzał na Brielle i z westchnieniem powiedział:
— Remus jest wilkołakiem.
Brielle poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły walnął ją prosto w brzuch. Otuliła się rękami, przystawiając. Przez chwili wpatrywała się tępo w Gryfona, licząc, że był to jedynie nieśmieszny żart, lecz powaga w szarych oczach jasno dawała znać, że wcale tak nie było.
— Co? — Nic więcej nie była w stanie wykrztusić na tamtą chwilę.
— Greyback go użarł w wieku pięciu lat. Nie było ratunku - stało się.
Dziewczyna zacisnęła usta, próbując poskładać myśli.
— Czyli każdą pełnię on się... on się...
— Tak — wyszeptał Syriusz. — Ale nie jest nigdy sam.
— Co takiego?
— Ja, Peter i James jesteśmy animagami. Każdej pełni towarzyszymy Remusowi. Ja przemieniam się w psa, stąd mówią na mnie Łapa, Peter w szczura, a James w jelenia. Nie moglibyśmy Lunatyka zostawić samego z tym... — szukał właściwego słowa — problemem.
Brielle milczała przez dłuższą chwilę, obrzucając spojrzeniem Syriusz od stóp do głów.
— Czyś ty powariował?! — wrzasnęła, ile sił w płucach. Podeszła i z całej siły uderzyła Blacka w pierś.
Zaskoczony cofnął się o kilka kroków. Uniósł brwi, zagubiony.
— Co? — zapytał głupio, nic nie rozumiejąc.
— Co?! Jak to co? Jesteś niepoważny!
— Ja nie...
— Nie rozumiesz?! — krzyknęła. — Jak możesz się tak narażać?! On może cię zabić, Syriusz! Zabić!
— Nie może mnie zabić! — Teraz to Gryfon podniósł głos, jednak zaraz go ściszył, rozglądając się pośpiesznie wokół siebie. Podszedł do Brielle, złapał ją delikatnie za ramiona i ściszył głos do szeptu. — W postaci zwierząt nie jesteśmy w żaden sposób narażeni. Od piątego roku, gdy opanowaliśmy animagię, nic się jeszcze nie stało poważniejszego.
Widocznie tego nie przemyślał. Z pewnością nie sądził, że Brielle aż tak bardzo się tym przejmie.
— Co z tego, że nic się przez trzy lata nie stało, jak się jeszcze może stać? Przecież nawet pod postacią zwierząt coś może nie wyjść, jak powinno — wyszeptała. — Nie mogę cię stracić.
— Nie stracisz mnie — odparł lekko dotknięty tymi słowami Syriusz. — Proszę cię, zaufaj mi. Ja naprawdę sądzę, że to nic groźnego. Nie mogę się wycofać. Nie mogę zawieść przyjaciela. Lunatyk sobie z tym i tak ledwo radzi. Uważa się za potwora, wręcz brzydzi się sobą. Dlatego nie chce dopuścić do siebie Stelli. Boi się, że ją zrani.
Ślizgonka milczała. Syriusz złapał ją za ręce.
— Nie chciałem mieć przed tobą żadnych tajemnic. Nawet nie skonsultowałem tego z Lunatykiem... Będzie wściekły, ale wiem, że nawet gdybym go poprosił o zgodę, to nigdy by na to nie przystanął, a ja nie chcę nic przed tobą ukrywać.
Brielle natychmiast poczuła się winna. Syriusz wyjawił wielką tajemnicę, która mogła negatywnie wpłynąć na relację z przyjacielem, zaś ona... Ona w dalszym ciągu ukrywała pewien znak. Żałowała, że ta tajemnica doprowadziła do tego stanu. Czuła potrzebę wyjawienia tego wszystkiego, co ciążyło Brielle na sercu, już otwierała usta, by w końcu zacząć ze spokojem w nocy spać, lecz wówczas na horyzoncie pojawił się oczywiście Potter i jak zwykle musiał wszystko zepsuć.
Powiedział, że szukał Syriusza, ponieważ chciał mu coś pokazać. Pożegnali się i odeszli, a Brielle wpatrywała się w plecy chłopaka, aż ten zniknął. Nawet wtedy pusty wzrok wbijała w miejsce, gdzie znajdował się jeszcze przed kilkoma minutami.
Było tak blisko do wyjawienia prawdy... Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, bo ostateczny rezultat zależał tylko od jednej osoby, jaką był Syriusz.
Postanowiła, że wróci do dormitorium, aby pouczyć się trochę na jutrzejszy test, lecz gdy weszła do środka pokoju wspólnego, natychmiast zmieniła zdanie. Dostrzegła bowiem Severusa Snape'a, jak zwykle w ciemnym kącie pokoju, samego jak palec i widocznie obrażonego na cały świat. Stał oparty o ścianę i znudzonym wzrokiem obserwował ludzi z ukrycia.
— Niezłe hobby sobie znalazłeś — powiedziała, gdy podeszła wystarczająco blisko.
Severus nawet nie zaszczycił dziewczynę spojrzeniem.
— Ty też? — zapytała cicho.
Snape nadal milczał.
— Sam zadawałeś się z Evans, to nie rozumiem....
— Naprawdę? — prychnął chłopak. — Porównujesz Evans do tego debilnego Blacka?
Postanowiła zachować tym razem spokój i nie podnieść głosu, choć nie spodobały jej się te słowa.
— W każdym razie choć trochę powinieneś mnie rozumieć.
— Ups, nie rozumiem — burknął.
— Przestań, Sevie. Ja nie miałam do ciebie problemów, gdy spotykałeś się z Evans, to ty nie rób wielkiej afery, bo lubię Blacka. Przyjaźnimy się przecież.
— Kto? My? Od kiedy?
Brielle przewróciła oczami.
— Czy ty zawsze musisz być taki burkliwy?
— Burkliwy, powiadasz... Może byś to przemyślała i się zorientowała, że nie chcę z tobą rozmawiać, dlatego taki jestem?
— Co cię ugryzło? — zapytała zaskoczona.
— To nie twój problem.
— Skoro dotyczy mnie, to tak, to jest mój problem — zauważyła.
— Gdybyś nie była taka wyprana z uczuć, to byś zrozumiała, dlaczego ja mam problem i dlaczego ma go ten Sherman.
Brielle zmarszczyła brwi i nagle zbladła. Czyżby Snape... Czyby on...
— Zakochałeś się we mnie? — zapytała ze strachem.
Severus nagle zaczął tak głośno kaszleć i do tego tak nagle, że wszyscy obecni w pokoju wspólnym odwrócili się w ich stronę ze strachem, że ktoś właśnie umiera na ich oczach.
Gdy w końcu opanował ten napad, przetarł czerwoną twarz dłonią.
— Co? Zwariowałaś? Że w tobie? Już chyba wolę tę opętaną North.
— Tak to zabrzmiało — parsknęła śmiechem.
Snape również się uśmiechnął, lecz gdy zdał sobie sprawę, co zrobił, natychmiast powrócił do swojego nadąsanego wyrazu twarzy.
— Ha! Uśmiechnąłeś się! — Brielle wskazała na przyjaciela wyzywająco palcem.
— Niesamowite, zapisz to sobie w kalendarzu.
— A żebyś wiedział, że to zrobię. — Uśmiechnęła się z satysfakcją, zakładając ręce na piersi. — Więc jak będzie, Sevie?
— Niech cię piorun trzaśnie, Carson... — burknął. — Dobra, ale daj mi już spokój.
— Dobra? — zapytała z wielkim uśmiechem.
— I nie ciesz się tak. I nie myśl sobie, że robię to dla ciebie. Robię to dla siebie. Rozumiesz? Dla siebie. Chcę tylko, abyś mi dała spokój. O, i nie wyobrażaj sobie, że choćby na ciebie spojrzę, gdy ten idiota jest w pobliżu. Ty też nawet nie próbuj nawet na mnie patrzeć. Nawet o mnie nie myśl. Rozumiesz?
— Oczywiście. Wszystko jest jasne jak słońce.
— Rewelacja. — Uniósł oczy ku sufitowi. — Teraz zostaw mnie w świętym spokoju.
— Tak jest, kapitanie! — Zasalutowała.
Severus pokręcił ze zrezygnowaniem głową, gdy Brielle posłusznie się oddaliła, tak jak obiecywała. Czuła się naprawdę szczęśliwa, że przynajmniej Snape nie miał do niej wielkich problemów i przynajmniej z nim się pogodziła, o ile można było to tak nazwać.
Niemniej jednak w myślach wciąż rozbrzmiewały Brielle słowa Snape'a:. „Gdybyś nie była taka wyprana z uczuć, to byś zrozumiała, dlaczego ja mam problem i dlaczego ma go ten Sherman". Może była w tym odrobina racji? Tak bardzo zajęła się swoimi uczuciami do Syriusza, że zapomniała, iż inni także je mają... Pokręciła głową sama do siebie, wściekła. Camden był w niej zakochany przez tyle lat! Sądziła, że już mu przeszło, ale teraz zdała sobie sprawę, że takie uczucia nie mijają tak szybko. Zwłaszcza, gdy widzi się ukochaną osobę z kimś innym...
Teraz przynajmniej to rozumiała. I miała w planie zrobić absolutnie wszystko, aby ratować przyjaźń ze swoim najlepszym przyjacielem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top