Rozdział 63
Ellie North siedziała w pokoju wspólnym Slytherinu i przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy Jaylą a Camdenem. Nie widziała, aby wcześniej rozmawiali i bardzo jej się to nie spodobało. Relacja pomiędzy nią a Jaylą nie polepszyła się w ogóle. Nie rozmawiały ze sobą, a nawet nie patrzyły. Ellie nigdy nie chciała źle i byłaby w stanie nawet przeprosić, lecz wiedziała, iż Ślizgonka i tak nie wybaczy ostatniego występku.
Ellie przeżywała trudny okres. Miała trudności ze snem, skupieniem się i opanowaniem. Nachodziły czasem takie sytuacje, gdy wybuchała, jak ostatnio, aczkolwiek wizje nie dawały jej manewru do normalnego zachowania. Wiele razy w środku nocy cicho płakała pod kołdrą. Następnego dnia wstawała rano i zaklęciem tuszowała wory pod oczami. Uśmiechała się, śmiała, jakby nigdy nic. Udawała, że wszystko było w najlepszym porządku, podczas gdy było odwrotnie.
Niemniej nie chodziło o nią. Chodziło o innych. Tego, co widziała i tego, czego powiedzieć nie mogła.
Wściekłość z dnia na dzień odbierała zdrowy rozsądek. Fascynowała się wróżbiarstwem i wierzyła w każdy sen, wróżenie z fusów, kart, szklanej kuli, a nawet gwiazd. Niemniej jednak te widzenia były czymś innym. Była więcej niż pewna, że były prawdziwe. Podświadomość o tym informowała. I to było w tym najgorsze...
W rękach trzymała książkę z opieki nad magicznymi stworzeniami i starała się wyglądać na bardzo zainteresowaną czytaną treścią, podczas gdy uważnie przysłuchiwała się każdemu wypowiedzianemu słowu przez Jaylę i Camdena. Była daleko od nich, aby nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń, aczkolwiek przez to wychwytywała co drugie zdanie. Musiała zaryzykować i podejść bliżej.
Podkradła się i oparła o ścianę obok kominka. Dwójka była po drugiej stronie, w rogu pokoju wspólnego. Ellie interesowało, o czym rozmawiali, ponieważ zazwyczaj traktowali siebie jak powietrze. Można wręcz powiedzieć, że nie przepadali za sobą. Nadstawiła uszu. Niestety nie usłyszała ani słowa. Przeklęła pod nosem, gdy dostrzegła, że Jayla idzie w jej stronę.
— Co tu węszysz, North? — warknęła Jayla. — Przyjaciół nie masz? Och, przepraszam. — Dziewczyna zrobiła przesadnie smutną minę. — Nikt cię nie lubi. Cóż, trudno się dziwić, w końcu jesteś wariatką.
Ellie nie zamierzała się kłócić. Zachowała na tyle spokój, aby nie uśmiechnąć się złośliwie.
— Od kiedy rozmawiasz z Camdenem, co? Wcześniej jakoś się nie przyjaźniliście.
— A co cię to tak interesuje? Znowu masz jakieś widzenia, wariatko? — Uniosła oczy. — Jakby nie można było już normalnie porozmawiać. Robisz z igły widły.
Ślizgonka chciała odpowiedzieć na tę zaczepkę, lecz wtedy znikąd zjawił się Camden.
— O co chodzi? — zapytał zaskoczony.
— O nic, North jak zwykle ma jakieś paranoje — odparła Jayla, wzruszając beztrosko ramionami.
Pięści samoistnie się Ellie zacisnęły. Wpatrywała się z wściekłością w niebieskie oczy Camdena. Wkrótce cała jej twarz przybrała buraczany kolor.
— Jak śmiesz pytać się o co chodzi?! — wrzasnęła na cały pokój wspólny i uderzyła pięścią chłopaka prosto w środek brzucha. Ten ani drgnął z zaskoczenia. — Jak śmiesz?!
— Co? Co takiego? Ja nic... Ja... — Był ewidentnie w takim szoku, że nie potrafił posklejać racjonalnego zdania.
Jayla jednak nie wyglądała na zszokowaną.
— Mówiłam, że to wariatka. Chodźmy stąd, Sherman, zanim zrobię coś, za co wylecę ze szkoły.
Camden posłusznie poszedł za dziewczyną, lecz co chwilę rzucał w stronę Ellie zaniepokojone spojrzenia, zanim znikł na schodach prowadzących do dormitorium.
Ellie dyszała ciężko. Rozejrzała się. Większość osób wpatrywała się w nią z widocznym zaintrygowaniem. Czarownica potrzebowała chwili na ochłonięcie. Popędziła w stronę wyjścia i wypadła na korytarz, gdzie się z kimś zderzyła.
— Ellie? — zapytała Brielle.
Nie odpowiedziała. Nie chciała, aby jedyna przyjazna dla niej osoba widziała ją w takim stanie, zwłaszcza, że nie mogła nic wyjaśnić. Rzuciła się przed siebie biegiem. Wkrótce dotarła do łazienki, gdzie poddała się emocjom. Oparła się o ścianę i pozwoliła, aby fontanna łez spłynęła po rozgrzanych policzkach.
•
Brielle w pierwszej chwili pobiegła za Ellie, lecz szybko zgubiła dziewczynę. Szukała jeszcze przez jakiś czas, aczkolwiek ostatecznie zrezygnowała i powróciła do lochów, licząc, iż Ellie niedługo sama wróci.
Weszła do dormitorium z cichą nadzieją, że może dziewczyna już się w środku znajdowała, lecz tak nie było. W środku bowiem czekała na nią jedynie rozjuszona Jayla.
— Ta North przegina — warknęła przez zaciśnięte zęby i wstała.
— Co się właściwie stało? — zapytała zaniepokojona Brielle.
— Co się stało? Ja ci powiem, co się stało! Podsłuchiwała moją rozmowę z Shermanem!
Brew Brielle wystrzeliła do góry.
— Od kiedy ty z nim rozmawiasz? Wcześniej nawet na siebie nie patrzyliście...
— Nieistotne — odparła szybko Jayla i przeniosła wzrok.
Jayla coś ukrywała. Znowu.
— Mam tego dość — powiedziała Brielle. — Ciągle masz jakieś przede mną tajemnice! Kim w końcu dla ciebie jestem, liczę się w ogóle?
— Och, Brielle, nie przesadzaj. — Przekręciła oczami Jayla. — Rozmawiać z innym już nie można, bo twierdzisz, że szykujemy jakiś spisek. Sama święta nie jesteś. Też coś przede mną ukrywasz i myślisz, że tego nie dostrzegam. Gdzie się wymykasz od ostatnich dni? Ciągle cię nie ma. Całymi dniami. Wracasz dosłownie tylko na noc.
— Nieistotne — powtórzyła i uśmiechnęła się z jadem.
— Skoro nieistotne są obie sprawy, to nie musimy o nich rozmawiać, nie?
Brielle uniosła podbródek. Sprytne. Trzeba było przyznać, że Jayla była sprytna. Pokiwała głową, bo nic innego jej nie zostało. Nie mogła wyznać Jayli, że spotykała się z Syriuszem. Może mogłaby skłamać, że wciąż realizuje swoją obietnicę, w końcu Jayla nadal w to wierzyła, aczkolwiek zdecydowanie to by nie przeszło, bowiem faktycznie spędzała z chłopakiem w ukryciu cały dzień. Nawet podczas realizacji owej obietnicy aż tyle z nim nie była.
Spojrzała w stronę Jayli, która czytała jakąś książkę. Położyła się na łóżku. Starała się zachowywać normalnie, lecz nie potrafiła. Uśmiech sam wpełzł Brielle na twarz, a motylki w brzuchu nie odpuszczały, jak podczas każdego spotkania z Syriuszem. Czuła się taka... taka szczęśliwa! Trudno było to zrozumieć, lecz tak właśnie było. Spędzała z chłopakiem całe dnie, lecz nawet wtedy, gdy z nim nie była, ciągle myślała o Gryfonie. Bez przerwy. Nawet miała trudności ze skupieniem się na lekcji, zaśnięciem, bo nawiedzał ciągle myśli.
Bez przerwy jej się śnił. Ależ to było głupie! Ale tak było. Rankiem, gdy wstawała, uśmiechała się do siebie jak wrona do sera, ponieważ wiedziała, że czekało na Brielle spotkanie z Syriuszem. Podczas wspólnych lekcji wymieniali się spojrzeniami. Oboje. Nie tylko ona. On również o niej myślał! To sprawiało, że jeszcze bardziej czuła gorąco, rozchodzące się po całym ciele.
Spotykali się głównie w tym samym miejscu - tej małej skrytce, gdzie to wszystko się zaczęło. To było ich miejsce. Strasznie dużo rozmawiali. Zupełnie o wszystkim. Syriusz był bardzo zainteresowany życiem Brielle, chociaż uważała, że nie ma nic w nim ciekawego. Słuchał każdego słowa, które wypowiadała, z taki samym zainteresowaniem.
Nigdy wcześniej niczego takiego nie czuła. Było to dla niej nowe, lecz nie chciała tego poczucia stracić. Nigdy. Bo pierwszy raz w swoim życiu czuła się szczęśliwa.
Czy to właśnie była miłość?
Nie, to nie mogła być miłość. Pokręciła sama do siebie głową, a rozbawiony uśmiech wpełzł dziewczynie na twarz. Przecież to był Syriusz Black! A ona była Brielle Carson. Oboje nie kochali, prawda? Tak, tak było. Pewnie to jakieś przelotne zauroczenie, które minie i w końcu znudzi się chłopakiem, a on nią.
W końcu oboje należeli do innych światów.
W końcu oboje mieli stanąć po przeciwnej stronie podczas wojny.
Przełknęła ślinę i wbiła palce w szatę, przekręcając się na bok. Serce biło Brielle jak szalone, gdy po raz kolejny uzmysłowiła sobie, że została śmierciożercą. Została człowiekiem Lorda Voldemorta, który chciał zamordować wielu niewinnych czarodziejów i czarownic tylko dlatego, że mieli nieczystą krew...
Pierwszy raz od dawna poważnie zaczęła wątpić w to, czy wybranie śmierciożerców było dobrą decyzją...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top