Rozdział 56
Wszystko wskazywało na to, że nadszedł kres przyjaźni między Brielle a Jaylą. Obie unikały się skrzętnie. Gdzie była jedna, tam nie znajdowała się druga. Brielle nie zamierzała przepraszać, bo nie miała za co. Nic takiego nie zrobiła, aby błagać na kolanach o wybaczenie. Spędzała czas głównie z Camdenem i Ellie. Czasami rozmawiała z Severusem, który wciąż czuł do niej szczyptę złości przez to, że przeczytała jego notatki na temat stworzonych przezeń zaklęć. Jayla natomiast wałęsała się w towarzystwie upiornej Cat. Ślizgonka bowiem wokół siebie roztaczała dziwną i srogą aurę. Brielle nigdy za nią nie przepadała, lecz w tamtym momencie znienawidziła szczerze. Nie mogła znieść poczucia, że Jayla zostawiła ją dla tej Ślizgonki.
Nie powinno Brielle brakować towarzystwa dawnej przyjaciółki po tym, jak ją potraktowała, aczkolwiek prawda była taka, iż czuła się nienaturalnie bez pełnych zawiści spojrzeń Jayli na każdego wokoło, jej złośliwego charakteru i wyzwisk, którymi obrzucała napotkane osoby, zwłaszcza mugolaków i Gryfonów.
Tak długo się przyjaźniły, a teraz miało to wszystko przepaść tylko przez to, że w pewien sposób pomogła Blackowi. Och, ironio losu... Jakie to było zabawne! Choć trochę również smutne. Tak, zdecydowanie to było smutne.
Cóż, trudno. Życzyła Jayli szczęścia u boku Cat.
Przestała na ten temat rozmyślać i zajęła się swoim wypracowaniem. Gdy skończyła, pomogła Camdenowi, który od dobrych trzydziestu minut wpatrywał się tępo w pusty pergamin, jakby wyczekiwał na to, iż tekst samoistnie się na nim utworzy.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — westchnął chłopak, kreśląc zdanie.
— Dostałbyś ochrzan od McKocham-Gryfonów-A-Nienawidzę-Ślizgonów.
— Pewnie tak — zaśmiał się. — Jest nieznośna. Cieszę się, że za niedługo będę miał ją z głowy.
— Ja też.
McGonagall była naprawdę nielubiona przez Brielle. Zresztą z wzajemnością. Brielle miała wrażenie, że nauczycielka z przyjemnością za każdym razem odejmowała punkty Slytherinowi.
Camden z zadowoleniem wypisanym na twarzy odłożył pióro.
— Nigdy nie umiałem pisać zakończeń, uratowałaś mnie — rzekł z wdzięcznością.
— Nie ma za co — odparła i poklepała przyjaciela po ramieniu. — Masz u mnie dług.
— Tych długów to mam już z setkę.
— Nie wydaje mi się — powiedziała z chytrym uśmiechem Brielle — bo jeszcze są odsetki.
Sherman zaśmiał się, kręcąc głową.
— Zobaczysz, że ja ci to wszystko kiedyś spłacę!
— No, liczę na to. — Założyła ręce na piersi.
Uśmiech z twarzy Camdena nagle znikł, a jego spojrzenie powędrowała do czegoś za nią.
— Chyba już zacznę ci je spłacać — mruknął. — Wiej!
Brielle zmarszczyła brwi i odwróciła się. Za sobą, kilka kroków dalej, ujrzała we własnej osobie Jaylę, która jak gdyby nigdy nic, wbijała w nią spojrzenie. Stała z założonymi rękami, a czarne jak smoła włosy opadały na plecy. Nigdzie w pobliżu dziewczyny Brielle nie mogła znaleźć Cat, co było nowością, gdyż chodziły jak dotąd cały czas ze sobą. Widok Jayli zaskoczył dziewczynę, ponieważ Ślizgonka wcześniej traktowała ją jak powietrze, tak jakby między nimi nigdy nic nie było, żadnej więzi, relacji. Teraz jednak stała kawałek dalej i najwyraźniej chciała porozmawiać.
— Ha, ha. Bardzo zabawne, Sherman — rzekła Jayla, obrzucając Camdena znudzonym wzrokiem. — Możesz sobie pójść.
— Nie, nigdzie nie pójdzie — powiedziała Brielle, łapiąc przyjaciela za nadgarstek, gdy ten chciał wstać z sofy, na której siedzieli. — Czyżby kłopoty w samym raju? I z tego powodu szukasz u mnie pocieszenia?
— Nie bądź zabawna. Jedyną osobą, która może mieć tutaj kłopoty, jesteś ty.
— Wszystko jasne. Przyszłaś mi pogrozić. Rewelacja! Jesteś taka przewidywalna, Jayla...
— Nie, przyszłam się pogodzić — przerwała.
W tym momencie, Brielle mogłaby się założyć, jej szczęka dotknęła podłogi. Czyżby słuch zawodził czarownicę? Jayla Clayton z własnej, nieprzymuszonej woli przyszła do niej i chciała zawrzeć rozejm? Samo myślenie o tym było absurdalne. Musiał tkwić gdzieś jakiś haczyk. Spojrzała przelotnie na Camdena. Chłopak również wydawał się być zaskoczony. A więc z jej słuchem wszystko było w porządku...
— Przestańcie. — Jayla przewróciła oczami. — To nic wielkiego.
— Nic wielkiego? To trzeba w kalendarzu zapisać! Jak to się stało, że chcesz się pogodzić? Dopiero byłaś wkurzona jak osa.
— Zdałam sobie sprawę, że nic się nie stało — odparła niewzruszona. — Poza tym mamy plan, który bardziej dobije Blacka niż ten głupi bogin, no nie?
O, nie. Brielle przygryzła wargę. Kompletnie zapomniała o tym, że kiedykolwiek taki plan istniał. Miała spory problem, z którego trudno będzie znaleźć odpowiednie wyjście.
— Taa... — mruknęła.
Twarz Jayli rozpromienił uśmiech.
— Świetnie.
Chwilę później już jej nie było. Brielle opadła na sofę. Miała przechlapane.
— Nie mówiłaś przypadkiem, że skończyłaś z tym? — zapytał Camden.
— No mówiłam... Ale Jayla nie musi o tym wiedzieć.
— W jaki sposób masz zamiar utrzymać to w tajemnicy? Dobrze wiesz, że się dowie prędzej czy później, a wtedy z pewnością nie będzie przyjemnie.
Zdawała sobie o tym więcej niż sprawę. Była w bardzo słabej pozycji. Najlepsze byłoby powiedzenie prawdy, ale wtedy, nie miała najmniejszych wątpliwości, Jayla wściekłaby się i w ten sposób na pewno ich przyjaźń by się zakończyła. Między obiema Ślizgonkami od siódmego roku było coraz gorzej. Każdego dnia, tygodnia, miesiąca oddalały się od siebie. To stawało się toksyczne.
Niemniej nie chciała stracić Jayli. Dobrze się dogadywały, długo przyjaźniły. Były dla siebie w pewnym momencie życia jak siostry. Problem polegał na tym, że obie dziewczyny się zmieniły, a zwłaszcza Jayla. Kiedyś była pogodna i znacznie milsza. Przynajmniej dla bliskich. Teraz była smokiem, który wszędzie ział swym ogniem. Dowiodła to, gdy tak naskoczyła na Ellie. Może i nigdy nie były dla niej miłe, ale aż tak źle, to ją obie nie traktowały.
— Nie chcę jej stracić — powiedziała tylko i wstała, zakańczając rozmowę.
•
Syriusz uważnym wzrokiem śledził Brielle na mapie Huncwotów i szedł korytarzem. Jeśli dobrze obliczył, powinni spotkać się niebawem przy bibliotece, o ile tam właśnie zmierzała Ślizgonka.
Niewiele pamiętał z lekcji obrony przed czarną magią, lecz widok leżącego, martwego ciała Jamesa zakorzenił mu się jak nic w pamięci. Nigdy tego nie zapomni. Z jednej strony zaskoczyło go to, że taką postać przybrał jego bogin, aczkolwiek z drugiej wcale się temu nie dziwił. Tylko tego obawiał się najbardziej - straty najlepszego przyjaciela.
Wiedział, że Brielle stanęła przed nim, przyjmując na siebie bogina, podczas gdy on był w wielkiej rozsypce i nie mógł sobie poradzić z tym, co zobaczył. Pamiętał, co było strachem dziewczyny. Kątem oka go dostrzegł. W pierwszej chwili pomyślał, iż były to urojenia, lecz później zorientował się, że bogin był prawdziwy. Zobaczyła siebie. Swoją posturę. Wyglądało to tak, jakby przed Brielle ustawione było lustro. Strach miał te same ubrania, fryzurę i nawet wyraz twarzy. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widział tak dziwnego bogina.
Czy Brielle Carson bała się samej siebie?
Wyszedł zza zakrętu i ją dostrzegł. Przystanęła na jego widok. Wyciągnął różdżkę i przyłożył do mapy.
— Koniec psot — szepnął, a mapa zaniknęła. Złożył i schował pusty już pergamin do kieszeni. Podszedł do dziewczyny, która w dalszym ciągu się nie ruszała. — Jak... tam?
Na nic więcej nie było go stać. Potrzebował rozmowy z Brielle, tak po prostu. Oczekiwał na jakąś chamską odpowiedź, w stylu Brielle Carson, lecz nic nigdy takiego nie nadeszło.
— W porządku. A u ciebie? Twój bogin...
— Też — odparł szybko. Nie był pewien, czy chciał rozmawiać o tym, co zobaczył. Bardzo to nim wstrząsnęło, choć był Gryfonem.
— To... dobrze — wypaliła Brielle po krótkim milczeniu.
Syriusz uniósł brwi. Coś ewidentnie było nie tak. Dziewczyna zachowywała się zbyt miło. Nie tak, że mu się to nie podobało, bo podobało. Znaczy... No, coś było na rzeczy.
Brielle nerwowo schowała kosmyk włosów za ucho.
— Ja... Ja może pójdę?
— O co chodzi? Coś nie tak? Dziwnie się zachowujesz.
Brielle przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Po chwili szybko odpowiedziała:
— Nieważne, mam zwariowany dzień. Idę, dobranoc — rzuciła i szybkim krokiem się oddaliła, nie czekając na odpowiedź.
Syriusz stał bez ruchu przez dobre kilkanaście minut. Czuł się jak ostatni głupek. O co chodziło dziewczynie? Dlaczego się tak dziwnie zachowała? Pragnął jak nic poznać odpowiedź na te pytania.
•
Musiała zniknąć. Chciała zniknąć. Cokolwiek! Przejechała dłonią przez włosy i oparła się o zimną ścianę. Przymknęła oczy. Istne szaleństwo. Nie była w stanie uwierzyć w to, co się działo. Dlaczego? Uszczypnęła się w rękę licząc, że to był sen. Nie był.
Schowała twarz w dłoniach. W końcu dowiedziała się, co czuła w Amortencji.
Brielle czuła perfumy Syriusza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top