Rozdział 55
Jayla Clayton była wściekła. Dlaczego Brielle popsuła tak piękne widowisko? Jak mogła to zrobić? Rozumiała, że miała zgrywać zakochaną po uszu w Syriuszu, lecz wcale nie musiała niszczyć tak przedniej zabawy, jaką było oglądanie cierpiącego Blacka! Od dawna tak dobrze się nie bawiła. Normalnie zwijała się ze śmiechu, a dziewczyna musiała wszystko popsuć! Zacisnęła usta w wąską linię. Zastanawiała się, jakie miała na to wytłumaczenie.
•
Brielle nie wiedziała, dokąd zmierzała. Szła po prostu przed siebie. Nim się zorientowała, dotarła do biblioteki. Schowała się między regałami z książkami i opadła na podłogę. Przetarła dłońmi twarz. Co się przed chwilą stało? Nie wiedziała czemu zrobiła to, co zrobiła. Nogi same ją poniosły. Po prostu nie mogła znieść widoku chłopaka tak załamanego. Tylko... dlaczego? Kilka miesięcy temu wraz z Jaylą śmiałaby się mu w twarz z tej sytuacji, zaś teraz... Teraz ogarnął Brielle lęk, przygnębienie i ból na ten widok. Och, ironio losu!
„Taka ze mnie Ślizgonka — parsknęła w myślach — co śpieszy pomocą Gryfonom".
Miała wrażenie, że nie tylko Jayla i Ellie się zmieniły. Ona także, było to bardziej niż oczywiste. Zmiękła. Jeszcze rok temu miała serce otulone lodem. Teraz ta warstwa pękła. Stawała się inną osobą. Nie wiedziała, czy jej się to podobało. Nie, nie chciała nią być. Chciała z powrotem być Brielle Carson.
Pokręciła głową. Nie. Była wciąż Brielle Carson. To tylko jednorazowa sytuacja, która nic nie zmieni w życiu dziewczyny. Obawiała się jednak, że to wcale nie było prawdą. Czuła już te spojrzenia Ślizgonów i pokazywanie na Brielle palcem, przy akompaniamencie chichotów. Kiedyś nikt nie ośmieliłby się z śmiać z Brielle Carson z obawy przed zemstą... Przejechała dłonią przez włosy. Wpadła po kostki w gęste bagno, z którego będzie trudno wyjść, czuła to w kościach.
Przeczekała końcówkę zajęć z obrony przed czarną magią w bibliotece, a następnie ruszyła do Wielkiej Sali, aby zjeść obiad. Teraz więc nadejdzie spotkanie twarzą w twarz z Jaylą, która z pewnością nie będzie zachwycona tym, co zrobiła. Zwłaszcza po ostatniej akcji.
Ruszyła w stronę swojego standardowego miejsca, lecz zauważyła, że obok Jayli, na jej miejscu, siedziała Cat. Brielle założyła ręce na piersi.
— To moje miejsce — powiedziała.
Clayton podniosła się i podeszła do Carson tak blisko, że ta czuła na swojej twarzy jej oddech.
— Na końcu stołu jest miejsce. Możesz się tam przejść. Snape z pewnością ucieszy się z towarzystwa. Oboje w końcu tak bardzo kochacie Gryfonów, nieprawdaż?
Brielle cofnęła się z o krok z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Czy nienawiść do Gryfonów była dla Ślizgonki silniejsza od ich przyjaźni? Czy naprawdę Jayla miała do niej aż taki problem?
— Nie pamiętasz, co mi kazałaś zrobić? — syknęła.
— Proszę cię, Brielle! Ty miałaś właśnie sprawić, że będzie cierpiał! A tymczasem zamiast mu na to pozwolić, zniszczyłaś mi tę frajdę patrzenia na niego!
— To może najpierw pomyśl, zanim o coś mnie poprosisz! — krzyknęła, zwracając tym uwagę kilku pobliskich osób.
— Możesz już sobie iść — wtrąciła się Cat i uśmiechnęła lodowato.
— Nie wtrącaj się! — ostrzegła Brielle. — To sprawa pomiędzy mną, a Jaylą.
— Właściwie, to już skończyłyśmy — powiedziała Jayla i ceremonialnie odwróciła się do niej plecami.
Cat zachichotała i także się odwróciła. Brielle zabolało to, lecz starała się tego nie pokazać, wędrując w stronę Severusa. Opadła na siedzenie i nałożyła sobie trochę sałatki. Snape śledził ją wzrokiem z uniesionymi brwiami, lecz nie zadał żadnego pytania. Pewnie go nawet nie obchodziło, czemu nie przebywała w towarzystwie Jayli. W pierwszej chwili poczuła do niego złość, choć było to naprawdę głupie i dziecinne, lecz w drugiej... W drugiej zawładnął Brielle smutek, gdy zdała sobie sprawę, że go nie obchodziła. Zerknęła w stronę Camdena, który także na nią patrzył, lecz gdy ich oczy się spotkały, natychmiast odwrócił wzrok.
Zacisnęła mocniej palce na widelcu. Czy on też nie będzie z nią teraz rozmawiał? I to wszystko tylko dlatego, że przyjęła na siebie bogina Blacka?
Kątem oka dostrzegła, jak ktoś siada obok niej.
— One i tak nawet na mnie nie patrzą — powiedziała niewzruszona Ellie i ugryzła czekoladową żabę. Zerknęła na kartę, którą z niej dostała. — Dumbledore — westchnęła. — To już czterdziesty piąty.
Brielle zaśmiała się i z wdzięcznością spojrzała na Ellie, która lekko się uśmiechnęła i wsadziła jej w dłoń drugą czekoladową żabę. Brielle zerknęła na swoją kartę.
— Dumbledore — parsknęła.
— Pierwszy — oznajmiła Ellie i spojrzała z błyskiem w oczach na Brielle.
— Pierwszy — powtórzyła.
Trudno Brielle było uwierzyć, że mimo wszystko jedynie Ellie nie miała żadnych pretensji i z nią pozostała. Przez te wszystkie siedem lat tak źle przecież traktowała tę dziewczynę... Zbywała pytania, nie przysłuchiwała się wiecznym paplaninom, uważała Ellie, na Merlina, za głupią Ślizgonkę, której zachowanie dorównywało pięciolatka.
Skończywszy obiad nadszedł czas wolny. Postanowiła, że złapie Camdena, który jakby wiedział, co się szykowało i wyszedł szybciej z Wielkiej Sali. Brielle ruszyła od razu za nim, lecz rozmył się w powietrzu. Westchnęła, gdy stanęła w pokoju wspólnym Slytherinu i nie znalazła chłopaka. W takim razie musiał być w dormitorium. Wzruszyła ramionami. Ależ nie ma problemu!
Bez pukania wtargnęła do środka. W pomieszczeniu, na szczęście, był jedynie Camden, który siedział na łóżku.
— O, Elle — powiedział z udawanym zaskoczeniem. Brielle dostrzegła, że tak naprawdę wiedział, że pójdzie za nim. — Co ty tutaj robisz?
— Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, to mogę pójść — powiedziała. Nie chciała się narzucać. Jeśli miał do niej pretensje, to nie zamierzała mu się tłumaczyć.
— Zostań. Ja tylko... — nie dokończył.
— Powiedz mi w twarz, jeśli jesteś na mnie zły, bo pomogłam Blackowi. Wykrztuś to. Zero tajemnic, pamiętasz?
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w dziewczynę niepewnym wzrokiem.
— Nie jestem zły, naprawdę. Nie mam powodu. Tyko mnie trochę zaskoczyłaś. — Tak, to była prawda. Sama siebie Brielle także zaskoczyła.
Podeszła do Ślizgonka ostrożnie i westchnęła.
— To była chwila, tak? Zresztą nieważne. Możemy o tym zapomnieć? Wystarczy, że połowa naszego domu ma ze mnie ubaw po pachy.
— W porządku.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Dobrze, że przynajmniej on zrozumiał. Jak mogła w niego wątpić? Był przyjacielem, najlepszym w dodatku. Jayla niby też była... Na samo wspomnienie zrobiło się Brielle przykro. Ich przyjaźń z dnia na dzień zmierzała ku końcowi, to było więcej niż pewne. Żałowała tylko tylu spędzonych w swoim towarzystwie lat. Znały się od pierwszego roku. Pamiętała, jak sama siedziała w przedziale. Była trochę przestraszona. Jayla wówczas do niej dołączyła.
— Wolne? — zapytała jedenastoletnia Jayla i nie zważając na odpowiedź, usiadła naprzeciwko dziewczynki.
Brielle pokiwała głową i z zaciekawieniem przyjrzała się nowo przybyłej.
— Jestem Brielle, a ty? — Wyciągnęła do niej dłoń.
— Jayla. Jayla Clayton. Czysta krew, a twoja? — zapytała, zabawnie mrużąc oczy.
— Też czysta.
Na te słowa czarnowłosa uśmiechnęła się promiennie i energicznie chwyciła za dłoń. Rozmawiały do końca podróży o wszystkim. Szybko złapały kontakt. Jayla wyznała, że z pewnością trafi do Slytherinu, najlepszego domu w Hogwarcie, jak twierdziła. Podobnież cała rodzina od wieków w nim obcowała. To była tradycja. Dumnie unosiła cały czas głowę i z fascynacją oraz podziwem mówiła o własnej rodzinie, Slytherinie, czystej krwi i całym Hogwarcie. Brielle wpatrywała się w przyszłą Ślizgonkę jak w obrazek. To wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. To wtedy Brielle na dobre straciła własną tożsamość.
Całkiem nieświadomie przyswoiła wartości Jayli, które pokrywały się z ideą jej rodziców, i uznała za swoje. Jayla bowiem często opowiadała, że szlamy, jak nazywała mugolaków, nie powinny istnieć i uczyć się w Hogwarcie. Mówiła o nich z kpiną i zawiścią, która z biegiem lat zamiast zmniejszać się wraz z dojrzewaniem, wzrastała.
Wkrótce sama Brielle znienawidziła nieczysto-krwistych i uznała za coś, co należało zlikwidować. W ten sposób narodziła się w niej fascynacją ideologią Lorda Voldemorta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top