Rozdział 5

    — Aberto nie należy do trudnych zaklęć — tłumaczył Filius Flitwick podczas zajęć z zaklęć i uroków — a jednak jest przydatne. Służy bowiem do otwierania okien i drzwi. Zaczniemy od przećwiczenia wymowy, potem zaś przejdziemy do praktyki.

    Brielle słuchała z pełną uwagą tłumaczeń profesora Flitwicka. Był on opiekunem Ravenclaw. Siedząca obok niej Jayla prawie zasypiała. Była czarownicą czystej krwi, lecz nigdy tak naprawdę nie interesowała się zajęciami. Mimo to napisała dość dobrze sumy i miała podstawową wiedzę w głowie.

    Wymowa była, zdaniem Brielle, najtrudniejsza. W świecie magii wystarczyło choć trochę pogmatwać zaklęcie, by doprowadzić do nieodwracalnych, często też fatalnych skutków. Z praktyką było dużo łatwiej. Wystarczył tylko odpowiedni ruch różdżką, choć i on, naturalnie, mógł sprawić problemy, to w jej przypadku raczej tak się nie działo.

    Szybko przeszli do owej praktyki. Profesor ustawił kilka osób przy oknach i kazał im je otwierać. Polecał, aby każdy powtórzył tę czynność wiele razy, a dopiero potem zamienił się z inną osobą. Zalecał też, by w wolnych chwilach ćwiczyć, gdyż regularne ćwiczenia są najważniejsze w przypadku zaklęć.

    — Powtórzmy teraz wszystkie dzisiejsze zaklęcia — orzekł Flitwick na koniec zajęć. — Pierwsze zaklęcie, jakie dziś poznaliśmy, było to...

    Nim Brielle zdążyła cokolwiek zrobić, uprzedziła ją Krukonka o lśniących i długich blond włosach. Rozpoznała w niej Stellę Grimes, jedną z ulubienic Slughorna.

    — Annihilare.

    — Wspaniale! Dziesięć punktów dla Ravenclaw! — Flitwick zawsze ochoczo przyznawał punkty dla swojego domu.

    Brielle skupiła się.

    — Jak nazywało się dzisiaj poznane zaklęcie do otwierania skrzyń?

    — Cistem Aperio — rzekła szybko Brielle i uśmiechnęła się złośliwie do Stelli.

    Profesor pokiwał z uznaniem głową i przydzielił Slytherinowi dziesięć punktów. Ogólnym temat zajęć były właśnie zaklęcia otwierające. Dziewczynę zawsze nurtowało to, że tychże zaklęć było tak wiele. Dlaczego nie mogłoby być jedno takie zaklęcie? Po co od razu wymyślać dziesięć różnych? Na Salazara, w życiu nie przydaje się przecież aż tyle magicznych formułek o takiej samej tematyce!

    Po zaklęciach nadszedł czas na eliksiry. Zdecydowanie najbardziej lubiany przedmiot Brielle. Od początku dnia myślała tylko o nich i o tym, jak bardzo nie może się ich doczekać. Przed wejściem do sali, związała swoje włosy w koński ogon, ponieważ po pierwsze - rozpuszczone włosy przeszkadzały w pracy, a po drugie - mogły źle wpłynąć na eliksir, gdyby nawet malutka nitka wpadła do jego środka.

    Stanęła przed kociołkiem. Slughorn zażyczył sobie Wywar Żywej Śmierci. Warzyli go już na szóstym roku, dlatego mniej więcej znała wszystkie składniki. Od zawsze miała świetną głowę do zapamiętywania spisu składników mikstur. Zresztą nie tylko ona. Severus Snape radził sobie równie dobrze. Czasami nawet odrobinę lepiej. Niekiedy dopadała ją zazdrość, gdy był bardziej pochwalony, niźli ona. Nie miała tak w przypadku żadnych innych zajęć. Tylko przy eliksirach chciała być najlepsza.

    Skupiła się i w myślach wymieniła sobie składniki. Slughorn chciał ich sprawdzić, dlatego też zabronił korzystania z podręczników, które zebrał przed lekcją. Przechadzał się pomiędzy ławkami, by w razie czego zainterweniować. Podeszła do szafy po wszystkie składniki. Zauważyła, że było ich specjalnie więcej. Zapewne po to, by nie ułatwić zadania uczniom i specjalnie zmylić. Ona jednak bez trudu wybrała te, które miały posłużyć do idealnego eliksiru, który pragnęła ze wszystkich sił uwarzyć.

    Wywar Żywej Śmierci był jednym z trudniejszych. Pamiętała, że w tamtym roku, mimo iż była świetną uczennicą, zwłaszcza jeśli chodziło o eliksiry, poszło jej niezbyt dobrze. Zresztą każdemu źle poszło. Nie można było oczekiwać, że szesnastolatkowie uwarzą po raz pierwszy idealny wręcz Wywar Żywej Śmierci. Na swoim stoliku położyła wodę, sproszkowany korzeń asfodelusa, nalewkę z piołunu, korzenie waleriany, fasolkę Sopophorusa oraz mózg leniwca.

    Wzięła głęboki wdech i zaczęła wszystko wstępnie przygotowywać. Przeczytała na wakacjach wiele książek o sztuce warzenia eliksirów, dlatego też poznała pewne triki, które nie były opisane w książce. Z tego powodu właśnie wiedziała, że zamiast ciąć fasolkę z korzenia waleriany, jak było napisane w podręczniku, gdy warzyła go na szóstym roku po raz pierwszy, powinna go zmiażdżyć srebrnym sztyletem, gdyż ta czynność efektowniej uwalniała soki. Z tego samego źródła wiedziała również, iż dodanie trzynastu, a nie dwunastu kropel soku z fasoli było odpowiedniejsze, by przygotować perfekcyjny eliksir. A na koniec zamiast wymieszać raz w lewo i w prawo zamieszała aż siedem razy.

    Spojrzała na zegarek. Minęła godzina. Do końca zajęć pozostało jeszcze trzydzieści minut, a ona już skończyła. Przyjrzała się dokładniej eliksirowi. Przybrał odpowiednią - przeźroczystą barwę. Mikstura wyglądała tak niewinnie, a mogła doprowadzić nawet do śmierci, gdy się ją przedawkowało. Zazwyczaj jednak sprawiała, że pijący zapadał w mocny sen.

    Horacy Slughorn zatrzymał się przy jej stoliku i zaskoczony aż uniósł brwi. Przyjrzał się wywarowi z wielką uwagą.

    — Panna Carson już skończyła? — zapytał profesor i pochylił się nad eliksirem. Wrzucił do niego trzy liście, czekając na skutek. Serce czarownicy biło tak szybko, że myślała, iż zaraz wyskoczy z piersi. Tak bardzo chciała, aby dobrze wyszło! — Zdumiewające...

    Brielle zorientowała się, że zamknęła oczy. Otworzyła je i spojrzała w dół, na swój kociołek. Liście po prostu się rozpadły. Powstrzymała okrzyk radości i dumnie uniosła głowę z wyniosłą miną na twarzy, jakby niczego innego się nie spodziewała, jak takiego efektu, mimo że w duchu była wstrząśnięta. 

    — Niesamowite... niemożliwe... fascynujące! — mamrotał pod nosem Horacy. Niedługo wszyscy w sali zaczęli się w jej kierunku odwracać i patrzeć prosto na nią. Uniosła jeszcze bardziej, dumna z siebie, głowę.  — Toż to wywar idealny! Jeszcze nigdy w swojej karierze nie spotkałem się z tak... z tak profesjonalnym eliksirem. I to w dodatku zrobionym w zaledwie godzinę! Doprawdy, zdumiewające. Gratulacje, panno Carson. Slytherin zdobywa pięćdziesiąt punktów za wspaniałe umiejętności!

    Ślizgonka jeszcze nigdy nie była z siebie tak bardzo dumna, jak w tamtej chwili. Przetarła pot z czoła i wyszczerzyła się do siebie. Czuła na sobie wzrok zarówno Gryfonów, Krukonów, Puchonów, jak i Ślizgonów. Nawet Severus się do niej uśmiechnął, co naprawdę zdarzało się rzadko. On również kończył już swój eliksir.

    Po eliksirach nastąpił lunch. Mieli czas do trzynastej. Później zaczynały się lekcje popołudniowe. Usiadła obok Jayli przy stole Ślizgonów. Niedługo potem naprzeciwko niej zasiadła Ellie.

    — Jak tyś to zrobiła? — wyszeptała Jayla skonfundowanym głosem. — Kim ty jesteś? A może czym ty jesteś? Może tak naprawdę masz inną tożsamość, niż nam podajesz, co?

    Brielle wzruszyła ramionami i sięgnęła po udko kurczaka, w które się wgryzła. Była głodna jak wilk. Uwielbiała posiłki w Hogwarcie. Zawsze były zdumiewająco pyszne.

    — Może jestem kimś innym. Ale i tak ci nie powiem prawdy — mrugnęła do niej.

    Ellie wzdrygnęła się.

    — Mam nadzieję, że nie... To by było takie straszne! — Z obawą spojrzała po Brielle, która jednak nic nie powiedziała, co jeszcze bardziej ją przeraziło. Wzdrygnęła się i przeniosła wzrok na kogoś innego.

    Brielle zerknęła na drugi koniec stołu. Siedział tam samotnie Severus Snape. Skończył wywar zaledwie dwadzieścia minut po niej. Jego mikstura również była wyśmienita. Został też pochwalony. Czarodziej co chwilę zerkał w stronę stołu Gryfonów. Mimo że siedział dobry kawałek od niej, z łatwością zauważyła jego wielką zazdrość w oczach, gdy patrzył, jak James rozmawiał z Lily. Dokończyła udko, wstała i dosiadła się do chłopaka.

    — Ciągłe patrzenie na nią nic ci nie pomoże — orzekła, gdy była w zasięgu słuchu Severusa. Ten nie zareagował. Wciąż patrzył na roześmianą Lily. — Severusie.

    W końcu na nią spojrzał. Widać było, że z wielką niechęcią.

    — Możemy o tym nie rozmawiać? — mruknął chłodno.

    — Oczywiście. Nie chcę tylko, żebyś się nią tak przejmować. Nie martw się. To zwykła szlama z Gryffindoru, która...

    Severus nagle jej przerwał. Mocno uderzył pięścią w stół i wstał. Brielle, choć nigdy by tego otwarcie nie przyznała, przestraszyła się takiego nagłego grzmotu. W ich stronę zwróciło się wiele oczu pobliskich osób, równie przestraszonych niespodziewanym hukiem.

    — Nigdy. Więcej. Tak. O niej. Nie mów — warknął przez zaciśnięte zęby.

    Brielle pobladła.

    — Sam ją tak nazwałeś...

    To był zły pomysł. Od razu po wypowiedzeniu tych słów pożałowała. Dostrzegła cień bólu w oczach chłopaka, kiedy zaczął się cofać.

    — Severusie, zaczekaj! — krzyknęła i wstała. Chciała za nim pobiec, lecz zdążył już zniknąć za drzwiami Wielkiej Sali. Jeszcze nigdy w życiu niczego tak bardzo nie żałowała, jak wtedy. Zraniła swojego przyjaciela. Mimo że faktycznie nie należała do miłych osób, a jej arogancja czasami była aż przesadna, to wobec przyjaciół zawsze była uprzejma. Nigdy nie odwracała się od nich, bez względu na wszystko. Dogadywała się ze Snape'em nawet wtedy, gdy wyznał swoje uczucia do Lily, co wydarzyło się przecież kilka lat temu.

    Bezwładnie opadła na ławkę i ze smutkiem wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął Severus. Miała szczerą nadzieję, iż nie będzie się długo na nią złościł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top