Rozdział 45
Z dnia na dzień Jayla była coraz bardziej niecierpliwa. Trudno było jej się zresztą dziwić. Brielle nie miała tego dziewczynie choćby za grosz za złe. Sama dobrze wiedziała, że powinna była działać - zdobyła zaufanie Blacka, przynajmniej tak się wydawało, bo w końcu nie siedziała mu w głowie. Niemniej jednak nie miała bladego pojęcia, jak się zabrać do realizacji swej części planu. Dobrze, spotykali się, ale czy to oznaczało od razu, że byli parą? Brielle nigdy nie była w związku, więc nie wiedziała, czy to był właśnie ten moment.
Obawiała się, że nie, co było równoznaczne z tym, że powinna uczynić jakiś kolejny krok. Pytanie tylko, jaki? Skąd ona miała, do licha, to wiedzieć? Może powinna była zapytać się Jayli? Z pewnych względów nie chciała. Głupio by się czuła. Nienawidziła prosić o pomoc. Nienawidziła przyznawać, że sobie z czymś nie radzi. Nie, to zdecydowanie odpadało.
Każde spotkanie z Syriuszem stresowało Brielle. Musiała uważać wówczas na słowa, czyny, a nawet durną mimikę twarzy. Ściągała swoją maskę obojętności i przywdziewała tę z uśmiechem i pogodnością, ale jednocześnie nie była przesadna, aż tak głupi Black to nie był. Dostrzegłby te nadmierne starania, chociaż z drugiej strony, to nie miał na tyle intelektu, aby zauważyć, że zbyt łatwo mu poszło zdobycie jej atencji.
Nie mogła wiedzieć, że Syriusza wcale nie obchodziło to, jak łatwo poszło, bo mu w żadnym stopniu na niej nie zależało. Chciał tylko wykonać swoje zadanie.
Brielle żałowała, że to ona musiała wykonywać za Jaylę brudną robotę. Była wręcz pewna, że przyjaciółce lepiej wyszedłby całokształt. Wzięła głęboki wdech, gdy kroki odbijały się echem między hogwarckimi ścianami. Wyszła na błonia i wciągnęła do nosa rześkie powietrze. Śniegu nie było - stopił się, choć sroga zima wciąż trwała. Opatuliła się ciemnozielonym szalikiem wokół szyi i schowała ręce do kieszeni.
Wiatr rozwiewał bujne włosy, gdy zmierzała w stronę boiska quidditcha. Tym razem nie ze względu na żaden mecz, lecz z powodu spotkania z Gryfonem. Umówili się na trybunach, gdyż ten chciał Brielle znowu rzekomo coś pokazać. Dziewczyna zastanawiała się, co to tym razem było. Doszła do jasnej konkluzji, że skoro zabierał Brielle na boisko, to pewno chodziło o latanie. Może chciał się czymś popisać? Na samą myśl miała ochotę przewrócić oczami. Takie to było podobne do Blacka...
Spojrzała w niebo. Chmury były niebezpiecznie ciemne. Obawiała się, że niedługo może lunąć deszcz. Przeklęła pod nosem. Trzeba było wziąć tę różdżkę. Teraz pozostała jedynie skryta nadzieja, że mimo wszystko Merlin będzie jej dzisiaj sprzyjał.
Dostrzegła Syriusza przy wejściu na boisko - stał z miotłą u boku. Nie znała się na quidditchu, lecz wiedzę miała na tyle szeroką, że z łatwością rozpoznała najnowszy model miotły. Chłopak uśmiechnął się na widok nowo przybyłej.
— Nareszcie, Carson! — zawołał. — Śmiałem podejrzewać, że już cię nie będzie, skoro spóźniałaś się dwadzieścia minut.
W głosie Gryfona nie było słychać ani nutki pretensji, lecz rozbawienie.
— Widzisz, Black. Ciesz się, że w ogóle zaszczyciłam cię swoją obecnością — odparła sarkastycznie i poklepała chłopaka po ramieniu.
— Prawdziwy zaszczyt, naprawdę.
Dziewczyna schowała uśmiech w szaliku i badawczo przyjrzała się boisku. Wydawało się być takie wielkie, gdy nie było na nim tłumów, jak to bywało w trakcie meczów. W dodatku było tak przyjemnie cicho, co nigdy nie miało miejsca, jak wiadomo, w trakcie trwania rozgrywek. Brielle trudno było uwierzyć, że to wciąż było to samo boisko - takie harmonijne i spokojne.
— Co będziemy robić tym razem? — zapytała, przerywając krótką ciszę.
Gryfon na to posłał jej przebiegłe spojrzenie. Odwrócił się i kawałek odszedł. Ślizgonka zmarszczyła brwi i śledziła Syriusza uważnym wzrokiem. Wiedziała, że coś knuł. I nie myliła się. Po chwili wrócił, a przy boku chłopaka zamiast jednej miotły, były dwie.
— Skąd ty...
— Hokus Pokus, Czarny Mary i te sprawy. — Puścił Brielle oko i wpakował w dłonie miotłę. — Polatamy sobie.
— Nie. Nie ma mowy — odparła szybko i stanowczo.
Nie miała zamiaru latać. Nie potrafiła latać. Bała się latać, o czym na pewno nie zamierzała mu powiedzieć. Obawiała się wielkich wysokości.
— Dlaczego?
— Po prostu nie. — Zacisnęła usta i wbiła paznokcie w miotłę.
— Co ci szkodzić spróbować? Pomogę ci, pokażę jak, i...
— Głuchy jesteś? — warknęła, zapominając już o całej swojej udawanej grzeczności. — Powiedziałam nie.
Serce biło Brielle jak szalone. Odrzuciła miotłę i odwróciła się, chcąc odejść. Nie wzbije się w powietrze. Nie tak wysoko. Nie ma szans. Nie. Nie. Nie! Chłopak szybko ją dogonił i złapał za ramię.
— Boisz się — szepnął.
Czuła, że zaraz spłonie ze wstydu. Odwróciła głowę, aby przypadkiem nie zobaczył, jak się czerwieni. Milczała, bo co mogła powiedzieć? Przejrzał Brielle. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że bała się wysokości. Nikt. Nawet Camden czy Jayla.
— Będę przy tobie.
— To miało mnie podnieść na duchu? — odparła i uniosła brew.
Syriusz zaśmiał się krótko.
— Ze mną nie spadniesz, naprawdę. Masz przed sobą najlepszego zawodnika puidditcha z całego Hogwartu, zapewniam.
— Naprawdę, wolę nie...
— Zaufaj mi, Carson. To nie jest jeszcze ten moment, gdy chcę cię zabić. Poza tym zrobiłbym to bardziej widowiskowo, a nie poprzez pozwolenie ci się rozpłaszczyć na ziemi.
Mimowolnie uśmiechnęła się. Nie chciała wzbijać się w powietrze, tak bardzo nie chciała, lecz z drugiej strony nie miała zamiaru zgrywać cykora przed kimś takim jak Syriusz Black. Miała jeszcze szczyptę honoru. Pokiwała głową, choć jej rozum krzyczał głośne: „Zwiewaj!".
Złapała za miotłę i wspólnie weszli na boisko. Syriusz pokazał Brielle w jaki sposób powinna na usiąść na miotle, jak się wybić i jak utrzymać równowagę, co z pewnością było najważniejszym aspektem. Dłonie jej się pociły, gdy w końcu udało się wzbić w powietrze. Początkowo latali kilka stóp nad ziemią, lecz z czasem wchodzili na coraz większe wysokości.
Syriusz nie kłamał i przez cały czas był tuż obok, a w razie różnych problemów chwytał jej miotłę i pomagał ustabilizować lot. Dziewczyna za wszelką cenę próbowała nie okazywać strachu i mieć na sobie obojętną, kamienną maskę. Powtarzała sobie nawet w myślach, że wcale się nie bała. Próbowała przekonać swą podświadomość, że tak było naprawdę.
W końcu wznieśli się naprawdę wysoko, o czym poinformował Brielle ucisk w brzuchu. Mimochodem spojrzała w dół. Zakręciło jej się w głowie i widocznie zbladła. Nie byli naprawdę wysoko. Byli cholernie wysoko!
— Nie patrz w dół — zalecił Syriusz i złapał Brielle za rękę. — Patrz na mnie, okej?
Nie pamiętała, kiedy tak bardzo się czegoś bała. Nie miała w zwyczaju trząść się przed czymkolwiek ze strachu. Była na siebie wściekła, że chłopak widział ją w takim stanie. Pokiwała głową i spojrzała nań. Ręka Brielle samoistnie mocniej zacisnęła się na jego. „Nie boję się, nie boję się, nie boję się. Jestem Brielle Carson i wcale się nie boję".
Powoli się uspakajała. Syriusz nie puszczał jej dłoni przez cały czas i był obok. Trudno Brielle było uwierzyć, że z czasem nawet zaczęło jej się podobać to całe latanie. Nagle zagrzmiało. Brielle wzdrygnęła się i omal nie spadła z miotły. Chwilę później z nieba zaczęły spadać liczne krople deszczu, które lunęły na nich niczym tsunami.
— Masz różdżkę? — zapytała.
— Nie, nie wziąłem.
Cudownie. Teraz zmokną do suchej nitki. Wylądowali i biegiem ruszyli w stronę zamku. Gdy tam dotarli byli cali mokrzy. Z ich ubrań można było wyciskać wodę. Włosy Syriusza, zazwyczaj ułożone, przyklejały mu się do twarzy. Ściągnął z szyi gryfoński szalik i ścisnął go, a po chwili na podłodze uformowała się spora kałuża. Oparł się zdyszany o ścianę i zaśmiał się w głos. Ślizgonka przyglądała mu się, a po chwili ten śmiech również jej się udzielił. Co dziwne, wcale nie był wymuszony, tylko prawdziwy i szczery. Ona również się oparła naprzeciwko.
•
Syriusz spojrzał na Brielle. Nie mógł się nadziwić, jak ślicznie wyglądała, gdy się śmiała. Policzki miała zaróżowione od zimna, zaś włosy, całe mokre, spływały po twarzy. W dodatku ten śmiech był tak uroczy... Rzadko się śmiała. Zazwyczaj chodziła ponura. Żałował, że nie robiła tego częściej. Przecież wyglądała z nim dużo ładniej!
Nogi same go do niej zaniosły. Czuł się jak w transie. Nie był do końca świadomy tego, co robił, gdy wziął jej twarz w dłonie. Ona natomiast zamarła. Przestała się śmiać. Przestała nawet oddychać. Wpatrywała się w szare oczy, które błąkały się po jej zaróżowionej twarzy. W końcu się zatrzymały na ustach. Nie zdążyła zareagować, gdy zbliżył się do niej i ją pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top