Rozdział 42

    Brielle wpatrywała się w Severusa tak intensywnie od kilkunastu minut, że ten nie mógł już najwyraźniej tego wytrzymać.

    — O co ci chodzi? — mruknął, przełykając pokarm.

    Brielle wyprostowała się i zmarszczyła brwi, myśląc na czymś. Dopiero po chwili odpowiedziała:

    — Ostatnio jakiś cichy jesteś.

    — On cały czas jest cichy — wtrąciła Jayla. — To po prostu samotnik.

    — Ale ostatnio jakoś bardziej.

    — Nie da się być bardziej samotnikiem.

    — Właśnie, że się da — zaprzeczyła Brielle i ponownie przeniosła wzrok na Snape'a. — Coś cię gryzie?

    Chłopak uniósł oczy ku sufitowi i powstrzymał westchnięcie. Nienawidził rozmawiać o swoich uczuciach, co dziewczyna powinna wiedzieć, ponieważ miała dokładnie tak samo.

    — Nie.— Wybrał najprostszy sposób.

    Jayla klasnęła.

    — Ha! Mówiłam. Jak zawsze mam rację.

    — On kłamie — odparła oczywistym tonem Brielle.

    — Skąd wiesz? Siedzisz mu w głowie?

    — Tak. Siedzę w głowie jemu, tobie i wszystkim innym, a gdy się wami znudzę, zeżrę wasze cholerne mózgi.

    Ellie, która siedziała po przeciwnej stronie stołu, kawałek od Snape'a, drgnęła. Przestraszona, zapobiegawczo, złapała się za głowę, jakby chciała odpędzić z niej Brielle.

    — Mogłybyście przestać o mnie rozmawiać? — przerwał im zirytowany Severus. — Jestem tuż obok i wszystko dokładnie słyszę.

    Jayla wzruszyła ramionami i tym samym przerwała dyskusję, pochłaniając swój posiłek. Ellie nachyliła się w stronę Brielle.

    — Ale żartowałaś, tak? — szepnęła.

    Brielle również się nachyliła i odszepnęła zupełnie poważnie:

    — Nie. Lepiej uważaj, bo niczym Zombie zjem ci mózg, gdy nie będziesz się tego spodziewać.

    Ellie zatkała dłonią usta.

    — Spokojnie, Ellie — wtrąciła Jayla. — Tobie i tak nic nie grozi, bo nie masz mózgu. Zapomniałaś?

    — Mam mózg! Jak możesz tak mówić? Każdy ma mózg!

    — Tak. Tylko nie ty.

    Ellie obruszyła się tymi słowami. Założyła ręce na piersi i całą ucztę nie odezwała się, co Jayla i Brielle uznały za wybawienie.

    Po drugiej stronie sali Syriusz wpatrywał się z uwagą w Brielle. Nie wiedział czemu, lecz coś go intrygowało w tej dziewczynie. Wyróżniała się spośród tylu jego wielbicielek. Nie mógł jednak wpaść na to, co takiego odróżniało Brielle od innych.

    — No to jak ci idzie? — zapytał Potter, wyrywając Syriusza z głębokiej zadumy.

    — A znakomicie, Rogaczu. Znakomicie.

    — O co chodzi? — zapytała zaskoczona Lily i pytająco spojrzała to na Jamesa, to na Syriusza.

    Syriusz próbował wymyślić jakąś wymówkę, lecz nim zdążył choćby otworzyć usta, uprzedził go jego przyjaciel.

    — Łapa próbuje poderwać Carson.

    Brwi Blacka wystrzeliły wysoko w górę.

    — Mieliśmy nikomu na razie o tym nie mówić.

    — No tak, ale Evans nie jest nikim — odparł na to oczywistym tonem Rogacz. — Prawda, Evans? Nie jesteś nikim.

    Gryfonka przewróciła oczami.

    — Dlaczego chcesz ją poderwać? Dlaczego akurat Carson? Myślałam, że za sobą nie przepadacie.

    James oparł głowę o rękę, westchnął i wpatrywał się w oblicze Lily. Syriusz miał ochotę palnąć swojego najlepszego przyjaciela za to, że wygadał wszystko dziewczynie. Co miał jej teraz powiedzieć? Jak to wytłumaczyć? Na swoje szczęście, nie musiał długo nad tym rozmyślać, bo wyręczył go, dość nieświadomie, Potter.

    — Musisz się tak na mnie patrzeć? — zadała pytanie Lily, nie mogąc już wytrzymać. — Dlaczego to robisz?

    — Chcę poznać każdy szczegół twarzy mojej przyszłej żony i matki moich dzieci.

    Syriusz roześmiał się w głos, nie mogąc nad tym zapanować. Peter i Remus, którzy siedzieli obok również parsknęli śmiechem. Lily jednak nie wyglądała na rozbawioną.

    — Zapomnij, Potter.

    — Nigdy o tobie nie zapomnę!

    Syriusz westchnął.

    — Miłość to piękna sprawa. Nie mogę się doczekać waszego wesela.

    — Och, ty też? — zapytał podekscytowany James. — Mam już listę gości i wybrany garnitur. Jeszcze pozostało miejsce i zamówienie Ognistej Whisky.

    — Pamiętaj, że trzeba jej załatwić dużo, bo piję za dwóch.

    — W ciąży jesteś? — zaśmiał się James.

    — O ile można być w ciąży z butelką dobrej Ognistej, to tak.

    Lily nie wierzyła własnym uszom. Walnęła się ręką w czoło.

    — Wariaci...

    — Podobno kobiety kochają wariatów! —James mrugnął sugestywnie.

     — Zwłaszcza, gdy wariaci są dodatkowo przystojni — dodał Syriusz.

     James złapał się za policzki.

    — Och, Łapo, bo się zarumienię!

    — Ale ja mówiłem o sobie!

    Wszyscy przy stole się roześmiali, zaś James zrobił zbolałą minę i obrażony, ceremonialnie, się odwrócił.

    Skończywszy patrol Brielle czekała przed pokojem wspólnym Gryffindoru na Syriusza, z którym się umówiła. To brzmiało tak zabawnie!  Ona, Brielle Carson, umówiła się z Syriuszem Blackiem. Co prawda, ten cały teatrzyk był udawany, a Brielle po prostu odgrywała rolę zakochanej panienki.

    Syriusz uśmiechnął się szeroko. Brielle powstrzymał odruch skrzywienia się, a zamiast tego także się uśmiechnęła. Czuła, że niedługo mięśnie odpowiedzialne za unoszenie kącików ust tak się do tego przyzwyczają, że będzie chodziła, jak głupia, cały czas wyszczerzona.

    — Witam, moja ulubiona Ślizgonko! — zawołał na jej widok i nie robiąc sobie nic z zaskoczonej miny Brielle, objął w pasie i przyciągnął do siebie.

    Dosięgała mu do ramion, mimo że wcale nie należała do niskich. To Black po prostu był olbrzymem. Poczuła w nozdrzach intensywną woń perfum. Trudno było zidentyfikować owy zapach. Charakteryzował się jednak właśnie tym, że był mocny i taki... męski? Nie wiedziała, czy to było właściwe określenie, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. W każdym razie kojarzył się z Syriuszem, bo było go przez to czuć z daleka. Z nikim innym by go przez to nie pomyliła.

    — Nad czym myślisz w tej swojej pięknej główce? — zapytał.

    — O niczym — powiedziała szybko. — O tym, jaki piękny mamy dziś wieczór.

    Syriusz zamyślił się.

    — To w końcu o niczym, czy o wieczorze myślisz?

    — No cóż... Tak naprawdę, to o żadnej z tych opcji.

    — Tak?

    Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie odpowiadając.

    — Chcę ci coś pokazać — rzekł Syriusz po chwili milczenia.

    Brielle zaciekawiła się tym, co takiego chciał pokazać. Nawet zapytała o to, lecz chłopak jedynie się uśmiechnął. Podążyła więc za nim. Nie wiedziała, czy powinna się bać. W końcu to był Black. Po nim można było się spodziewać absolutnie wszystkiego, co było przerażające. Zaprowadził Brielle prosto na błonia. Dziewczyna zaczynała coraz bardziej się obawiać, co siedziało w tej głowie. Był późny wieczór, zmrok dawno oblał okolicę, a słońce schroniło się za wzgórzami. Pojawił się natomiast księżyc oraz liczne gwiazdy.

    Śnieg stopniał, lecz dziewczyna była pewna, że za kilka dni znowu się pojawi. Była końcówka zimy, a temperatura wieczorami oraz w nocy była minusowa. Zadrżała z chłodu.

    Syriusz ściągnął swoją kurtkę i podał ubranie Brielle.

    — Wszystko jasne — mruknęła pod nosem.

    — Ale co?

    — Specjalnie mi nie powiedziałeś o tym, że będziemy wychodzić na zewnątrz, bo chciałeś sam dać mi kurtkę.

    — Trzeba sprawiać pozory dżentelmena — mrugnął.

    Brielle przewróciła oczami, gdy Syriusz wcisnął jej na głowę kolejne pokrycie, jakim była czapka.

    — Żartujesz sobie? — parsknęła i pokręciła z niedowierzaniem głową.

    Chłopak nie odpowiedział. Zamiast tego zarzucił na nią swój gryfoński szalik, którym opatulił jej szyję.

    — Nie możesz się przeziębić na naszej randce! — odparł oczywistym tonem.

    — Rękawiczki też masz?

    — Nie. Ogrzeję twoje ręce w inny sposób.

    Nim zdążyła jeszcze dokładnie przemyśleć to, co powiedział, a złapał ją za dłoń i splótł ze swoimi palcami. Brielle uniosła wzrok. Dostrzegła błysk w jego oczach. Poczuła, jak oblewa Brielle po całym ciele - od stóp do głów - ciepło. Poczuła, że policzki również bardziej zaczęły piec. W tamtej chwili cieszyła się z faktu, że byli na zewnątrz i była zupełna ciemność. Przynajmniej nie mógł tego dostrzec.

    — Spójrz tam! — zawołał Syriusz i wskazał ręką gdzieś na niebo.

     Brielle przybliżyła się do niego, aby móc lepiej dostrzec to, co wskazywał.

    Dziewczyna rozpoznała szybko gwiazdozbiór. Był to Wielki Pies.

    — Ta gwiazda to Syriusz, jak ja — wyszczerzył się czarodziej. — Jest najjaśniejszą i jedną z najbliższych gwiazd południowego nieba.

    — Też bym chciała mieć gwiazdę o swoim imieniu — powiedziała cicho, wpatrując się wciąż w nocne niebo. Syriusz w istocie był bardzo jasną gwiazdą. Wyróżniał się spośród innych.

    — Ja będę twoją gwiazdą — zaoferował chłopak z szelmowskim uśmiechem.

    — Ta, jasne. Rewelacyjny pomysł. Szkoda tylko, że nie świecisz.

    — Oczywiście, że świecę. Dajmy na to intelektem, przystojnością, zabawnością...

     — Próżnością... — dodała dziewczyna.

     Syriusz wydął wargi.

    Brielle nie mogła uwierzyć, że tym razem wieczór wcale się nie dłużył, wręcz przeciwnie. Wszystko szło tak szybko, za szybko. Miała ochotę, o dziwo, spędzić jeszcze trochę czasu z chłopakiem. Dobrze się z nim rozmawiało. Dostrzegła, że nie był aż tak głupi za jakiego go uważała. Dziwnie się z tym faktem czuła. Miała poczucie, że nie powinna tak dobrze się bawić w jego towarzystwie. Coś sprawiało, że czuła nawet poczucie winy, jakby zrobiła coś strasznie złego, a przecież tak nie było!

    Powróciwszy do dormitorium opowiedziała Jayli o całym wieczorze z Gryfonem. Pominęła tym razem wiele szczegółów. Przede wszystkim własne odczucia. Zmieniła je na przeciwne: żaliła się, że nuda zjadała na każdym kroku i tego typu sprawy.

    Niemniej nawet wtedy, gdy kładła się spać, przypominała sobie mile spędzony czas, a towarzyszyło temu silne gorąco, odczuwane w piersi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top