Rozdział 41
Brielle w dalszym ciągu targały niepewności co do perfekcyjnego planu Jayli. Według niej owy plan był nieprzemyślany i, cóż, głupi. Nie miał po prostu sensu. No, może w przypadku innej osoby sens byłby większy, lecz jeśli chodziło o Syriusza Blacka, to szczerze powątpiewała w całą ideę pomysłu. Zranić chłopaka było bowiem bardzo trudno. A może nawet było to niemożliwością?
Najchętniej powiedziałaby przyjaciółce jasno, że nie miała ochoty bawić się w jej gierki i jedyne o czym marzyła, to zakończenie Hogwartu w spokoju, bez żadnych zbędnych konfliktów. Czy to było takie złe, że pragnęła już odpuścić to wszystko Blackowi? Wolała zająć się własnym życiem. Zakończywszy Hogwart i tak nigdy więcej nie zamierzała spotkać Syriusza. Przynajmniej miała wówczas taką nadzieję, bo ich kolejne spotkanie mogło nadejść podczas wojny. Oboje byliby po dwóch różnych stronach. Musiałaby z nim walczyć...
Będzie zmuszona walczyć przeciwko tylu znanym twarzom... Będzie musiała zabijać swoich znajomych... Zabijać.
Odpędziła te czarne myśli. Po co się nimi przejmuje? Przecież do końca roku szkolnego jeszcze tyle czasu! Niemniej leciał on tak szybko, że dziewczyna obawiała się, iż gdy tylko zamknie na dłużej oczy, to po otworzeniu ich nagle znajdzie się poza murami zamku, na wojnie.
Musiała przyznać, że wiele razy wyobrażała sobie moment, gdy skończy się ta beztroska, kiedy nie musiała się niczym, oprócz owutemami, martwić. Wiele razy myślała o swojej przyszłości. Ciekawiło Brielle, może trochę nawet przerażało, choć tego przed samą sobą nie przyznawała, jaki będzie świat, gdy zwycięży Voldemort. Dobrze, nie będzie szlam, bo je wytępi, ale co zrobi Wielki Czarny Pan, kiedy się ich pozbędzie? Zapewne przejmie całkowitą władzę. Nie będzie już Ministerstwa Magii. A może będzie, tylko Ministrem zostanie on we własnej osobie? Czy dalej będzie siać wielki postrach i zniszczenie? Czy dalej będzie zabijał, chociażby przez złamanie jakiejś zasady? Czy w ten sposób będzie wyglądał świat, gdy spowije go mrok, ból i przerażenie?
Myślała wiele razy, och, jak wiele! Za każdym łapała się na tym, że bała się takich wizji, choć nie powinna. Wybrała stronę, wybrała ścieżkę, wybrała życie. Nie mogła, nawet gdyby bardzo chciała, zmienić swojej decyzji. Czarny Pan by za to zabił. Z tego powodu właśnie unikała jak ognia owych rozmyślań. Nie chciała jeszcze umierać, co to to nie!
Skoro pragnęła odejść spokojnie z Hogwartu, dlaczego zgodziła się na propozycję Jayli? Dlatego, że poprosiła. Niektórym mogłoby wydawać się to dość zabawne, lecz taka była prawda. Jayla Clayton nie miała w swojej dzikiej naturze proszenia o cokolwiek. Jak czegoś chciała, to o to żądała. „Daj mi to", „Masz mi z tym pomóc", „Powiedz mi". Stosowała sam tryb rozkazujący, więc tak bardzo zaskoczyła Brielle owa prośba. Wskazywało to bowiem na to, iż Ślizgonce mocno zależało na tym, o co prosiła.
Brielle nie mogła odmówić, bo wiedziała, przez co przeszła. To nie były zwykłe, raz na miesiąc docinki. Przez dobre cztery lata Jayla na każdym kroku była ofiarą głupich dowcipów Huncowtów. Co z tego, że ostatnio trochę wydorośleli i przestali się nad nią pastwić? Takie wspomnienia na zawsze pozostawały w głowie. Zwłaszcza w przypadku Jayli. Brielle wiedziała, że ona nigdy by im nie wybaczyła. To właśnie dlatego chciała jej pomóc. Pragnęła, aby chociaż trochę doznała ulgi.
Osobiście uznawała, że to nie wypali. Obawiała się trochę też tego, że to ona zostanie ostatecznie pośmiewiskiem, a nie Black. Niemniej Jayla była przyjaciółką. Musiała jej pomóc. Nie miała innego wyjścia. Przynajmniej takiego była zdania. Może i była trochę arogancka, pyszna czy zarozumiała. Nigdy by czegoś takiego nie zaprzeczyła, bowiem wiedziała, iż miały te słowa w sobie sporo prawdy. Niemniej jednak swoich przyjaciół traktowała godziwie. Była im bardzo oddana. Ceniła przyjaźń, uważała ją jako istotną doktrynę w życiu.
Wyłożyła swoją godność na jedną kartę, aby pomóc przyjaciółce. Z tego powodu aktualnie czekała przed pokojem wspólnym Gryffindoru, licząc, że może napotka Syriusza. Nie zapowiadało się nawet na to, ponieważ dużo czasu minęło, a jego jak nie było, tak nie było. Westchnęła cicho. I tak nie miała pojęcia, co miałaby mu powiedzieć. Na Salazara... Ona nawet nie umiała flirtować! Nigdy nie przeżyła takiej styczności z chłopakiem. Nie miała bladego pojęcia, jak powinna się zachowywać.
Ruszyła korytarzem, rozmyślając o tym, co, jak i kiedy winna zrobić. Zawędrowała prosto do biblioteki. Jakież było jej zdziwienie, gdy przed drzwiami dostrzegła Syriusza.
— O, Carson! — zawołał z entuzjazmem Syriusz. — Jaka miła niespodzianka! Wcale nie wiedziałem, że tu będziesz. Wcale nie czekałem na ciebie od przeszło dziesięciu minut. Wcale!
Brielle zmrużyła oczy.
— Skąd ty to wiedziałeś?
— Wcale nie śledzę cię od dwóch tygodni.
— Wspaniale wiedzieć — uśmiechnęła się słodko. — Ja również cieszę się twoim widokiem. Tak właściwie, to cię szukałam.
Teraz to Syriuszowi opadła szczęka. Stał i chyba nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Co jak co, lecz takiego obrotu sprawy to na pewno się nie spodziewał. Ona zresztą, o ironio, również. Ostatnio przecież unikała go jak ognia.
— Nie muszę się obawiać, że jeśli tylko się odwrócę, to wskoczysz na mnie jak jakaś pantera i rozszarpiesz na strzępy?
— Ależ skąd. Preferuję bardziej estetyczne metody zabijania. No wiesz, widok flaków nie napawa mnie żadną ekstazą.
Syriusz teatralnie starł pot z czoła i położył rękę na sercu.
— Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy, ale wciąż mnie zastanawia, dlaczego mnie szukałaś, skoro najwyraźniej nie zamierzasz jeszcze mnie zabić.
Tego akurat nie przemyślała. Nie pomyślała o tym, jak bardzo nienaturalnie i dziwnie będzie wyglądać to, że po tylu dniach skrzętnego unikania, nagle zechce go znaleźć. „Myśl, Brielle, myśl" — nakazała sobie w myślach.
— No... tak... jakoś — odparła i zarumieniła się.
Blackowi ewidentnie się to spodobało, bo uśmiechnął się szelmowsko. Brielle była dumna z tego, jak to rozegrała. Niewinna, zawstydzona i pragnąca usilnie towarzystwa dziewczyna. Idealne. Gdyby ktoś ją bliżej znał, to byłby pewien, że to odegrała, lecz taki, w jej mniemaniu, pacan jak Black nigdy by się nie domyślił, że coś jest nie tak.
— Cieszę się, że w końcu doceniłaś moje starania — rzekł zadowolony z siebie Syriusz.
„Co za kretyn!" — pomyślała Brielle.
— Proponuję, byśmy się przeszli — kontynuował. — Mamy naprawdę piękną noc. Nie tak piękną jak ja... czy ty, chociaż bardziej jak ja, noc, lecz i tak jest dobrze. Przede wszystkim romantycznie. A dziewczyny to lubią, nie?
— Jasne — wymusiła uśmiech. Czuła, że to będzie dużo bardziej trudniejsze, niźli obstawiała.
Udawanie zainteresowanej było dla niej ciężkie. Niemniej ciągłe uśmiechanie się i śmianie było jeszcze bardziej trudniejsze. Marzyła tylko o tym, aby wrócić do dormitorium. Gdy w końcu doszli do lochów (Syriusz oświadczył po ich krótkiej przechadzce, że ją odprowadzi), odetchnęła z ulgą.
— Miło było — skłamała Brielle.
— Mnie również — ukłonił się Black.
Brielle powstrzymała przewrócenie oczami. Nagle chłopak się niebezpiecznie zbliżył. O, nie. Na to nie była przygotowana. Odwróciła szybko głowę, dzięki czemu jego usta zamiast jej ust dotknęły policzka.
— Dobranoc i do jutra, mała Ślizgonko.
Brielle nie mogła powstrzymać uśmiechu. Tym razem, o dziwo, wcale nie był udawany. Pamiętała w dalszym ciągu wydarzenia z biblioteki i to, jak go wówczas w akcie złości nazwała.
— Dobranoc i do jutra, mały Gryfonie — odrzekła cicho i weszła do środka.
Jayla wyczekiwała na Brielle w dormitorium. Siedziała jak na szpilkach, gdy ta weszła do pomieszczenia. Wówczas zerwała się na równe nogi, czym przeraziła Ellie, w spokoju jadzącą swoją ukochaną czekoladę, która aż wypadła jej z ręki.
— Moja czekolada! — zawyła North i rzuciła się za nią na podłogę. Złapała tabliczkę i zaczęła na nią pośpiesznej chuchać, jakby chciała, by wszystkie brudy i paprochy, które pojawiły się wraz z upadkiem, dzięki temu zniknęły.
Jayla złapała Brielle za ramiona.
— I jak? Co robiliście? W ogóle go znalazłaś?
— Spokojnie! — parsknęła Brielle. — Tak, znalazłam. Zaraz ci wszystko opowiem, tylko usiądźmy.
Jayla posłusznie opadła na łóżko i zerknęła na Ellie, która również to uczyniła ze swoją czekoladą.
— Ty to jeszcze jesz? — nie wierzyła Clayton.
— No — odparła z pełnymi ustami Ellie. Po przełknięciu, dodała: — Nie można marnować słodyczy. Poza tym była tylko chwilę na podłodze.
Jayla spojrzała na Ellie jak na kosmitę. Ostatecznie wzruszyła ramionami i zaczęła wysłuchiwać się w całą historię Brielle, która od A do Z opowiedziała o tym, co się działo. Pominęła tylko pożegnanie. Z pewnych względów nie chciała mówić o nim Jayli. Nie wiedziała wtedy jeszcze dlaczego, ale czuła głęboko w sobie, że dobrze zrobiła, iż nie pisnęła o tym słówkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top