Rozdział 39
— Ale ja jestem zmęczona życiem — westchnęła Jayla i opadła na sofę w pokoju wspólnym.
— Ja też — przetarła oczy Brielle. — Za dużo nam tych testów robią i zadają prac domowych. Rozumiem, że jest wojna, ale pięć testów w tygodniu i sześć stron pergaminu na obronę przed czarną magią, to już niemała przesada.
Nie inaczej. Profesorowie wariowali. Wszędzie pojawiały się ostrzeżenia, że zaraz opuszczą Hogwart bądź że owutemy to nie sumy i były znacznie trudniejsze, a przede wszystkim istotniejsze. Brielle miała tego wszystkiego po dziurki w nosie. Wystarczyło tego stresu. Spojrzała na Ellie, która wcinała cukierki i przeglądała jej notatki z obrony przed czarną magią.
Jayla wpatrywała się z zamyśleniem w płomienie tańczące w kominku.
— Nie wiem, czy przystąpić do owutemów — wyznała.
Brielle wytrzeszczyła oczy.
— Co takiego? Przecież bez tego nie znajdziesz pracy! Poza tym, co z twoimi ambicjami? Mówiłaś, że...
— Wiem, co mówiłam, ale... Nie wiem, tak jakoś rozmyśliłam się. Bo po co mi owutemy? Wystarczy, że wyjdę za mąż.
— O ile ten ktoś będzie bogaty — rzuciła Ellie znad pergaminu. — To też istotne.
— Czy wyście powariowały? — nie dowierzała Brielle.
Kompletnie nie potrafiła tego zrozumieć. Nawet gdyby faktycznie Jayla znalazła bogatego męża, to co by robiła w domu, podczas gdy ten byłby w pracy? Byłaby kurą domową? To takie niepodobne do Jayli. Ślizgonka nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Dopiero chciała być Ministrem Magii, a teraz wcale nie chce pracować. Paradoks. Po prostu paradoks.
— Jest bogaty — odparła Jayla Ellie, ignorując drugą Ślizgonkę. — Bardzo jest szanowanym czarodziejem, którego rodzina w dodatku, rzecz jasna, ma czystą krew niemalże tak długo, jak moja.
— Co? To ty już masz kandydata? — Brielle uniosła wysoko brwi. Ta rozmowa była coraz to dziwniejsza.
— Ja jestem z nim zaręczona.
Brielle zakrztusiła się własną śliną. Jayla założyła ręce na piersi.
— O co ci chodzi? Mam siedemnaście, prawie osiemnaście lat. Poza tym niektórzy biorą jeszcze wcześniej ślub. Rodzice chcą, abym podtrzymała czystość krwi.
— A ty tego chcesz?
— Oczywiście. Ród Claytonów jest szanującym się rodem w świecie czarodziejów. Nie mogę odmówić. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Czystość krwi zaś jest najważniejsza.
Brielle milczała. Poniekąd zgadzała się z przyjaciółką. Sama uważała, że była to ważna sprawa. Niemniej nie zdawanie owutemów? Przynajmniej tego nie popierała.
— Przemyśl dokładnie, czy aby na pewno nie chcesz zdawać owutemów. Nie podejmuj tej decyzji pochopnie.
— Okej — rzuciła Jayla. Brielle miała wrażenie, że dziewczyna podjęła już decyzję. I to dawno.
Co do decyzji... Ona również pewną powzięła. Z niemałym trudem. Długo nad tym myślała i w końcu zadecydowała.
Powie Camdenowi prawdę.
Nadeszła ta pora. Wiedziała, że może to być mocno ryzykowny, nierozsądny oraz niebezpieczny wyczyn z jej strony, lecz musiała zacząć ufać ludziom, którzy byli Brielle bliscy, o ile tylko nie chciała ich stracić. Z Camdenem znała się dosłownie od kołyski. Razem uczyli się raczkować, a potem chodzić. Był niczym starszy brat, choć byli w tym samym wieku. Wiele razy ją krył, pomagał, rozbawiał. Był obok, w przeciwieństwie do rodziców, których obecności nie wyczuwała prawie wcale w swoim życiu. Chłopakowi jak nikomu innemu należała się szczypta zaufania. W końcu to zrozumiała.
Kilka godzin później Brielle wyczekiwała na Camdena w pokoju wspólnym. Zdenerwowanie zżerało ją od środka i czuła się tak, jakby jakiś obślizgły robak pełzł pod skórą Brielle. W brzuchu czuła motylki. Nie z podekscytowania, lecz właśnie z tego przeraźliwego strachu. Choć to mocne słowo. Bardziej pasowałoby w tej sytuacji zniecierpliwienie i lekka obawa reakcji długoletniego przyjaciela na fakt zostania popleczniczką samego wielkiego i przerażającego Lorda Voldemorta.
Wytarła spocone dłonie o szatę Slytherinu. Camden Sherman nie był potulnym barankiem. On również gardził nieczysto krwistymi, mugolakami. Zdarzało się nawet, że zastraszał o wiele, wiele młodszych od siebie.
Niemniej rodzice czarodzieja nie byli śmierciożercami, z tego, co wiedziała. Obawa dziewczyny więc miała spory sens. Dzieci bowiem przyjmują zazwyczaj poglądy rodziców, ewentualnie otoczenia. Była to naturalna kolej rzeczy, nic dziwnego.
Co prawda, nie miała pewności, czy państwo Shermanowie nie popierają Voldemorta. Może po prostu nie chcieli podpisać cyrografu z samym diabłem? Wszyscy wiedzieli, że wstąpienie do grupy popleczników Czarnego Pana równoznaczne było z zrzeknięciem się swojej wolności oraz niezależności. Od chwili, gdy na dłoni pojawiał się znak czaszki i węża następował koniec wolnej woli. Pozostawało się na zawsze człowiekiem Voldemorta. Do końca życia. Nie można było jak w mugolskim świecie złożyć wypowiedzenia i sobie odejść, by zacząć nowe życia, a porzucić stare.
Od Voldemorta nie można było odejść. On znajdzie każdego, komu tylko przyjdzie na myśl odwrócenie się. Zawsze i wszędzie. Zostaje się śmierciożercą do końca swych dni i o jeden dzień dłużej.
Po tylu minutach wyczekiwania do środka pomieszczenia wszedł ten, na którego
czekała. Towarzyszyła mu jak zawsze jego nieodłączna świta.
Brielle wstała i ruszyła w stronę chłopaka, który na jej widok przystanął, a uśmiech zniknął mu z twarzy. Uroczo.
— Brielle — mruknął czarodziej. Znowu użył pełnego imienia. Było źle.
— Przemyślałam to wszytko, Cam. Powiem ci. Jesteś moim najlepszym przyjacielem...
Chłopak zacisnął mocniej usta.
— Czyżby? Skoro nim jestem, to dlaczego dopiero teraz, po tylu dniach, nabrałaś odwagi, aby mi powiedzieć? Najwyraźniej przeceniłem naszą przyjaźń. Nie jestem pewien, czy chcę jeszcze się z tobą zadawać.
— Znamy się od dziecka! — gorączkowo zaprzeczyła. Nie mogła go stracić. W tamtej chwili zorientowała się, jak dużo był dla niej wówczas wart. Więcej aniżeli najszczersze złoto. — Daj mi szansę, a ci wszystko wyjaśnię, obiecuję. Merlin mi świadkiem.
Czarodziej widocznie się zastanowił. Jego koledzy już dawno ich opuścili. Sam widok dziewczyny dawał im jasny znak: „Odejdź póki żywy".
W końcu Sherman westchnął i wolno pokiwał głową. Widoczna niepewność uderzyła Ślizgonkę prosto w twarz. Wspólnie wyszli ze wspólnego pokoju. Brielle poprowadziła przyjaciela w ciemny kąt lochów. Uważnie przyjrzała się otoczeniu oraz zapobiegawczo rzuciła zaklęcie wyciszające. Nikt przecież nie mógł usłyszeć tego, co miała do powiedzenia.
W efekcie zdenerwowania poprawiła szatę, choć dobrze na niej leżała. Cały czas unikała kontaktu wzrokowego z Camdenem. Trwali w ciszy przez dobre minuty, aż w końcu chłopak nie wytrzymał.
— No? Dalej. Czekam — popędzał zirytowany.
Brielle cicho westchnęła i wbiła wzrok w swoje stopy. Zanim zdołałaby zmienić zdanie, zaczęła szybko mówić.
— Bojasiesmierciozercastala.
— Co?
Dziewczyna miała ochotę walnąć się w twarz. Wzięła głęboki oddech. „Spokojnie, tylko spokojnie. Powiedz to wyraźnie i powoli" — pouczała siebie w myślach.
— Jasmierciozercajestem.
— Na Salazara! — obruszył się Camden. — Kpisz sobie ze mnie? Testujesz moją cierpliwość? Jeśli nie chcesz mi wciąż powiedzieć, a to jest tylko...
— Jestem śmierciożercą!
Camden zamilkł. Atmosfera pomiędzy przyjaciółmi była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Brielle nie wiedziała, ile tak stali, w milczeniu. Może to było kilka sekund, może minut. Niemniej jednak wydawała jej się owa cisza wiecznością. Dokładnie tak, jakby połowa życie upłynęła na wyczekiwania na jakąś - jakąkolwiek! - reakcję ze strony chłopaka. Camden ani drgnął. Niczym drut stał wyprostowany. Wydawał się nawet nie oddychać.
Ona natomiast z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, czuła się coraz gorzej i zaczynała żałować, że wyjawiła prawdę. Przecież to było takie niebezpieczne! Nie dla niej, lecz dla niego.
— Powiedz coś — szepnęła Brielle.
— Aha — mruknął.
Dziewczyna miała ochotę mu za to porządnie przywalić.
— Aha? I tylko tyle? Właśnie ci powiedziałam, że jestem śmierciożercą, a ty... — urwała.
— W porządku, wszystko jest w porządku — poinformował po kolejnej dłuższej chwili. — Mogłaś mi powiedzieć wcześniej, a nie tak się z tym chować, ale rozumiem teraz, dlaczego tak się obawiałaś wyznania. Nie miałaś jednak ku temu powodów i powinnaś była to wiedzieć. Zawsze będę twoim przyjacielem. Nie obchodzi mnie to, czy jesteś śmierciożercą, czy przeciwnikiem Czarnego Pana.
Brielle nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Nie mogła ukrywać, że zaskoczyła ją ta odpowiedź przyjaciela i jednocześnie uradowała. Poczuła głównie wielką ulgę. Ciężar spadł z serca. Miała wrażenie, iż stała się lekka niczym piórko. Sama w tamtej chwili zaczęła się porządnie zastawiać nad tym, dlaczego tak bała się powiedzenia prawdy. Camden był jedną z nielicznych osób, a może nawet i jedyną, która rozumiała Brielle najbardziej na świecie. Zawsze przyjmował wszystko ze spokojem i szanował każdą decyzję, którą powzięła.
Był jej najlepszym przyjacielem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top