Rozdział 36
Brielle przewracała strony książki. Czytała rozdział poświęcony wielu trującym eliksirom. Był późny wieczór. Ostatnimi czasy sporo chwil spędzała w bibliotece. Nawet przez całe swoje siedem lat nauki nie przeznaczała aż tyle na naukę, jak ostatnio. Owutemy odbywały się na początku czerwca, a był styczeń. Można by pomyśleć, że jeszcze kupa czasu, lecz w wirze szkoły czas nie płynął na korzyć uczniów siódmego roku i każdego dnia egzaminy zbliżały się o duży krok.
Przypominała sobie wszystkie treści z poprzednich lat o eliksirach, te, które brali aktualnie oraz nie zabrakło również tych, o których mowa dopiero będzie. Oprócz tego doczytywała też rzeczy dodatkowe, ponadprogramowe. Bardzo zależało jej na soczystym „Wybitnym".
Nawet przed sumami aż tak się nie przejmowała, była wręcz zrelaksowana. Nie przykładała się nawet, by przypomnieć wiadomości. Rzecz jasna coś przeglądnęła, ale niedużo. Mimo tego z eliksirów otrzymała „Wybitny". Spodziewała się tego, lecz i tak przepełniała wskroś duma. Tym razem nie była tak pewna swojego stopnia. W końcu owutemy były dwa razy trudniejsze i bardziej stresujące. To od nich zależała cała przyszłość! Może nie cała. W końcu i tak będzie warzyć eliksiry, choćby nielegalnie i na czarnym runku.
Drzwi do środka biblioteki skrzypnęły cicho. Gdyby nie to, że w środku nie było żywej duszy, nie wyłapałaby tego dźwięku. Panowała bowiem grobowa cisza. Zaciekawiła się nowo przybyłym. Niewielu uczniów nachodzi bibliotekę w tak późnych porach. Chyba że było tuż przed egzaminami. Wówczas pomieszczenie było przepełnione po brzegi osobami, które liczyły, że w jedną noc nadrobią całe siedem lat nauki.
Wzruszyła ramionami i ponownie skupiła się na czytanych treściach. Towarzyszyła Brielle cisza, zakłócana jedynie cichym trzaskaniem płomyczka na świecy, którą rozświetlała słowa, wypisane w książce.
Czuła cały czas czyjąś obecność. Rozejrzała się wokół siebie. Nikogo nie było w pobliżu. Powróciła do czytania, lecz zaledwie sekundę później znowu poczuła, jak ktoś na nią patrzy. Szybko odwróciła się i wyciągnęła przed siebie świecę. Bacznie przyjrzała się każdemu zakamarkowi, który był widoczny w blasku niewielkiego płomienia. Powoli wstała.
— Lumos — szepnęła pod nosem i odstawiła świecę na stolik.
Weszła pomiędzy regały z książkami i powoli, starając się nie wydawać wszelkich odgłosów, się skradała. Brielle napędzała adrenalina, zaś serce biło jak szalone. Starała się nie oddychać, choć, jak można się domyślić, nie należało to do łatwych zadań. Wiedziała, że mogło Brielle zdradzić jedno głośniejsze wciągnięcie powietrza.
Zbliżała się do zakrętu, który prowadził w kolejną alejkę. Wiedziała, że nie mogła się pomylić. Była obserwowana, na pewno. Zresztą słyszała nawet otwieranie drzwi. To nie mógł być przypadek. Wyglądało na to, że ktoś się wpatrywał w Brielle i nie chciał zostać przezeń zobaczony. Albo szykował zasadzkę, a ona niczym mała, bezbronna myszka miała w nią wpaść. Nie, to absurd. Była przecież w Hogwarcie! Wychyliła się zza regał. Uważała, aby nie została przypadkiem zaskoczona. Element zaskoczenia był kluczowym aspektem podczas bitew. To on w wielu przypadkach decydował o ostatecznym wyniku.
Nikogo nie dostrzegła, jak okiem sięgnąć. Ściągnęła brwi. To przestawało być zabawne. Odwróciła się z zamiarem wyjścia z biblioteki, gdyż nie zamierzała bawić się w gierkę owego ktosia, gdy przed nią jak duch wyrosła postać. Krzyknęła i machnęła różdżką. Postać poszybowała dobre kilka stóp, a następnie wpadła na regał z książkami, które spadły na nią niczym lawina.
Dziewczyna oddychała szybko. Nie dostrzegła kim była ów osoba przez to, że wszystko odbyło się w tak krótkim czasie. Podeszła do poszkodowanego, machnęła różdżką, a książki posłusznie uniosły się i wróciły na swe miejsce. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
— Black? Co ty tutaj robisz? — zapytała zaskoczona. Zaskoczona? Dlaczego była zaskoczona, skoro to było takie do przywidzenia? Ostatnio zachowywał się bynajmniej nie normalnie. Miała dziwne wrażenie, że ją śledził.
Podeszła bliżej do Syriusza, który leżał plackiem na podłodze i pocierał czoło.
— Zbzikowałaś, Carson, do reszty?! — syknął z bólu. Był cały poobijany, a jego czoło było czerwone jak pomidor i wołało o pomstę do nieba. Tak jak reszta ciała, która ucierpiała przy zderzeniu. — Zamach stanu na moją piękną twarz! Zginiesz w piekle za to przestępstwo. Mówię poważnie. Już nigdy żadna na mnie nie spojrzy! — dodał po chwili poważnym i urażonym do granic możliwości tonem.
— To lepiej — rzekła i kucnęła obok swojej niedoszłej ofiary. Przebiegła po nim wzrokiem.
Syriusz podniósł się na łokciach.
— Ach, tak? — szepnął i nachylił się w jej stronę. — Bo będę tylko twój?
Brielle przewróciła oczami i odchyliła dłonią jego twarz od swojej. Spojrzała z zamyśleniem na regał z książkami.
— Może, przez przypadek, oczywiście, znowu na ciebie spadną te grube i twarde tomiska?
— Wtedy nie będę ci się podobał.
— Teraz też mi się nie podobasz.
— Czyżby? A czy widzisz to? — wskazał dłonią na swoją twarz.
— Chodzi ci o tę poobijaną, czerwoną, a za kilka dni całą w siniakach twarz?
Chłopak otworzył usta, aczkolwiek nic nie odpowiedział. Usiadł, opierając się o regał oraz przetarł zbolałe łokcie. Dziewczyna uśmiechnęła się z triumfem i się podniosła. Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego z góry.
— A teraz, mały Gryfonku, gadaj, dlaczego mnie obserwowałeś jak jakiś psychopata?
— Nie wiem, o co ci chodzi, mała Ślizgonko — odparł lekko.
— Mam ci przypomnieć? Okej, nie ma sprawy. Uczyłam się eliksirów. Usłyszałam otwierane drzwi. Uczyłam się dalej, a potem ktoś, czyli ty, mnie obserwował zza regału. Dlaczego?
Syriusz milczał. Po chwili uniósł wzrok.
— Ale ja cię nie obserwowałem. Nie wtedy, gdy się uczyłaś. Tak, wszedłem do biblioteki, ale gdy cię zauważyłem, chodziłaś między regałami. Stąpałaś tak dyskretnie, że pomyślałem, że może coś knujesz. Poszedłem więc za tobą. Wtedy... Wtedy mnie zaatakowałaś. Drugi raz zresztą.
Brielle przestała oddychać. Nie, nie mogła być to prawda. Black musiał kłamać. W końcu to był Black! Niemniej zaskoczenie w jego oczach nie było udawane, była tego pewna, ale skoro to nie był on...
— Kto to był? Kto mnie obserwował? — zapytała głucho i zbladła.
Syriusz wstał i chwycił różdżkę. Zabłysnęła jasnym światłem.
— Przekonajmy się.
Nie odpowiedziała, a po prostu ruszyła za chłopakiem. Szła o krok za nim. Stąpała mu po piętach, a jej oddech łaskotał jego szyję, na co Syriusz nie narzekał, wręcz przeciwnie. Nie miał z tą sytuacją nic do czynienia, lecz, jak Brielle była tego pewna, postanowił ją wykorzystać, aby zagrać rycerza w lśniącej zbroi.
— A co, jeśli już wyszedł? — szepnęła Syriuszowi do ucha.
— Nie wyszedł. Chyba że jest cieniem.
Nie odpowiedziała. Nie miała pewności, czy chciała go, kimkolwiek on był, znaleźć, czy jednak nie. Któż mógłby ją obserwować? Któż inny niż Black? Nie miała żadnego pomysłu.
Dlaczego hogwarcka biblioteka była aż tak bardzo duża? Nie miała pojęcia, ile minut penetrowali te wszystkie zakątki, bez skutku szukając tajemniczego jegomościa. Zaczęła już myśleć, że go ostatecznie nie znajdą, gdy usłyszeli odgłos upadającej książki kawałek od nich. Spojrzeli po sobie i rzucili się biegiem w stronę źródła dźwięku, nie zawracając sobie głowy hałasem, który tym powodowali.
Pędzili niczym wiatr. Syriusz pierwszy dotarł do tego miejsca, zaś Brielle wpadła tuż za nim. Była przygotowana na każdą możliwość: na to, że zobaczy tam Jaylę, Camdena, Ellie, profesora Slughorna, własną matkę bądź choćby we własnej osobie Lorda Voldemorta.
Musiała jednak szczerze przyznać, że zaskoczyła się kompletnie, że wśród ścian regałów biblioteki zobaczyła jego. Akurat tego, to ona się nie spodziewała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top