Rozdział 35

    Zimowe mrozy w dalszym ciągu dawały uczniom w kość. Nikt nie ośmielał się wystawiać nosa poza ciepłe mury Hogwartu. Syberyjskie zimno trwało na zewnątrz i czekało tylko na ofiarę, którą mogłoby dopaść i sprawić, by zachorowała. Brielle korzystała z ostatnich minut przed zajęciami popołudniowymi. Miały się zacząć od eliksirów. Z tego powodu nie mogła się ich doczekać.

    — Dobrze ci idzie.

    Brielle powstrzymała przewrócenie oczami i powoli się odwróciła. Dostrzegła Syriusza, uśmiechniętego od ucha do ucha.

   — Co? — Dziewczyna uniosła brew i założyła ręce na piersi.

   — Unikanie mnie.

    — Cóż — rzuciła lekko i do niego podeszła. — Przez siedem lat nabrało się wprawy.

    Syriusz także się przybliżył. Stali teraz tak blisko siebie, że wystarczyło jeszcze troszeczkę podejść, a ich czoła zetknęłyby się ze sobą.

    — Czyli jednak mnie unikasz. Jestem aż tak oszałamiający, że moja bliskość jest dla ciebie niekomfortowa?

    Brielle nie mogła powstrzymać parsknięcia. Natychmiast zrobiła krok do tyłu i pokręciła z niedowierzaniem głową.

    — Nigdy nie spotkałam kogoś tak zakochanego w sobie jak ty.

    — Robisz postępy, Carson! — zawołał z entuzjazmem Black. — Najpierw nie uciekasz od rozmowy, potem bliżej podchodzisz, następnie śmiejesz się, a teraz składasz mi komplementy! Czuję się zaszczycony.

    Dziewczyna zmrużyła oczy. Coś tu nie grało. Zachowanie Blacka nie było niczym nienaturalnym ani nowym bądź dziwnym, niemniej wcześniej aż tak nie ubiegał się o jej towarzystwo. Nie była głupia. Gryfon coś knuł. Nie wiedziała jeszcze tylko co.

    — To była zniewaga, dla twojej świadomości, Black — szepnęła z wrednym uśmiechem i odwróciła się, chcąc zakończyć w ten sposób rozmowę.

    Syriusz nie pozwolił Brielle uciec. Złapał ją za rękę, nim zdążył obmyślić to, co chciał zrobić. Zatrzymała się i spojrzała na jego dłoń zaciśniętą na jej. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic z siebie nie wydusił. Po prostu wpatrywał się w brązowozłote oczy dziewczyny. 

    Brielle pierwsza odzyskała przytomność. Wyrwała dłoń i szybko ruszyła przed siebie. Serce biło jej jak szalone. Prawie biegła. Nie spoglądała za ramię, nie śmiałaby. Dotknęła dłoni, którą obejmował chłopak. Wciąż czuła ten dotyk. Wyraźny i ciepły, jakby wciąż ją dotykał. Poczuła złość do Syriusza. Jak śmiał... Gryfoni to mieli tupet. Zacisnęła usta w wąską linię oraz starała się wymazać z pamięci sytuację, która miała miejsce. Mimo złości do Syriusza, chcąc czy nie chcąc, wciąż czuła jego dłoń, spojrzenie, jakim wpatrywał się w oczy Brielle. Otrząsnęła się dopiero, gdy dołączyła do Jayli i Ellie, czekających przed salą eliksirów.

    — Nareszcie, Mistrzyni Eliksirów — rzuciła na przywitanie Jayla Clayton. — Gdzie byłaś? Prawie się spóźniłaś!

    Brielle wzruszyła niedbale ramionami i wraz z resztą weszła do środka.

    Podeszła do swego kociołka i zajęła się kończeniem eliksiru, którego zaczęli lekcję temu. Uważnie śledziła podręcznik, mimo że go znała chyba na pamięć. Na wakacjach i przerwie świątecznej czytała wiele mikstur oraz to, jak je przyrządzić. Uczyła się uważnie wszystkich kroków i w ten sposób, co niezmiernie radowało Brielle, zapamiętała. Niemniej przezorny zawsze ubezpieczony. Wolała nie przejechać się na swoich możliwościach.

    Zamieszała cztery razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem trzy razy odwrotnie. Złapała się na tym, że myślami podczas warzenia była gdzie indziej. Zaskoczyła się tym faktem, bowiem na eliksirach zawsze była w pełni skupiona.

    Dekoncentrował ją ten jego dotyk. Cały czas czuła ciepło skóry Syriusza i intensywność spojrzenia.

    Nikt nigdy nie dotykał Brielle, nie okazywał czułości. Od dziecka była wychowywana na surowych warunkach niczym spartański wojownik. Matka i ojciec traktowali córkę z rezerwą, bardzo dużym dystansem. Nigdy nie była dzieckiem, tylko od razu dorosłym. Dorosłym w wieku trzech, czterech, pięciu oraz teraz, w wieku siedemnastu lat. Cóż za paradoks! Jak można mieć trzy lata i być dorosłym? Może nie fizycznie, lecz umysłowo. Była tak traktowana, że nie zachowywała się jak większość dzieci w jej wieku. Nie w głowie były psoty, tylko posłuszeństwo opiekunom.

    Nigdy nie płakała. To również może się wydawać absurdem. Zwłaszcza jak na dziecko, ale Brielle naprawdę nie ośmieliła się płakać.

    Niczym robot była. Po prostu była. Hogwart stał się dla jedynym kołem ratunkowym na dużym, bezbrzeżnym morzu. Jedynym światełkiem w otchłani ciemności. Znalazła tu ludzi, którzy stali się jej bliskimi.

    Czy brakowało Brielle miłości, czułości i wsparcia? Nigdy, ale to nigdy, nie odpowiedziałaby na to pytanie twierdząco przed dosłownie nikim, nawet przed samą sobą. Prawda jednak była odwrotna. Tak. Brakowało. Jak każde dziecko usilnie pragnęła, aby mama ją przytuliła, pogłaskała po dłoni, pocałowała w policzek... Powiedziała, że wszystko będzie dobrze.

    Nigdy tak się nie stało, a przez to dziewczyna stała się zimna jak lód.

    Skończenie eliksiru przyszło niemałym trudem. Stało się tak pierwszy raz, jak sięgała pamięcią. Z ulgą wyszła z sali.

    — Jakaś niemrawa jesteś — zauważyła Ellie.

    — Nie wiem, o co ci chodzi. Czuję się świetnie.

    Jayla uniosła brwi i machnęła lekceważąco dłonią.

    — I tak ci nie powie.

    Ellie zrobiła smutną minę, lecz zaraz rozświetlił ją uśmiech i zaczęła opowiadać żwawo Jayli o tym, co działo się dziś na wróżbiarstwie, choć ta widocznie jej nie słuchała.

    Wkrótce stanęły pod salą do zaklęć. Brielle oparła się o ścianę i przyjrzała zebranym Krukonom, którzy albo stali z nosem w książce, albo z sobą rozmawiali. Skupiła się na niejakiej Stelli Grimes. Szlama. To słowo najbardziej ją identyfikowało. Była bardzo empatyczna, wrażliwa i tak dobra, że tylko na jej widok Brielle i Jayli twarze się skrzywiały. Zwłaszcza Jayla pałała do niej tak wielką nienawiścią, że pod jej groźnym spojrzeniem można było się stopić.

    Stella stała i rozmawiała z młodszą o rok Krukonką. Brielle niezbyt ją znała, jednak wiedziała wystarczająco dużo, aby móc stwierdzić, że była ona siostrą Mirry z Gryffindoru. Wyglądały niemalże identycznie, dlatego tylko dzięki szacie Ravenclaw zorientowała się, że była to jej siostra, a nie ona.

    Brielle stała zbyt daleko, aby dosłyszeć rozmowę, aczkolwiek z gestów starszej Krukonki zorientowała się, że pomaga młodszej z materiałem. Lin trzymała w rękach książkę z zielarstwa i uważnie wsłuchiwała się w tłumaczenie niepojętej treści.

    Jayla przekręciła oczami.

    — Uważa się za lepszą od nas, bo umie więcej — mruknęła z jadem. — Gdyby moje życie było aż tak nudne i beznadziejne jak jej, tobym również siedziała całe dnie i noce wśród stron książek. Nic trudnego. Tylko się popisuje przed wszystkimi. Wstrętna szlama. Kiedyś za to beknie.

    Brielle wyczuła nutkę obietnicy w głosie przyjaciółki. Wcześniej sądziła, że Jayla swe codzienne groźby wysyła na wiatr. Niemniej po incydencie na boisku quidditcha podczas triumfu Syriusza Blacka zaczynała mieć coraz to dziwniejsze przeczucie, że jednak faktycznie coś było na rzeczy. Nie wiedziała, co powinna o tym sądzić. W końcu sama była śmierciożercą. Będzie zabijać. Niewinnych.

    Niewinnych.

    Po plecach Brielle przeszedł dreszcz. Natychmiast się otrząsnęła. Nie, nie niewinnych. Szlamom i mugolom należała się śmierć, powinni zginąć co do jednego, aświat zostać oczyszczony z tej plugawej krwi, prawda?

    Rozchyliła nozdrza i zerknęła kątem oka na Jaylę. Wyglądała tak, jakby nic takiego nie powiedziała. Z niewielkim uśmiechem i brakiem nienawiści w oczach, która, Brielle mogłaby przysiąc, pojawiła się przy wypowiedzeniu groźby, wpatrywała się w obraz za oknami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top