Rozdział 3

    Włosy rozwiewał lekki, wciąż ciepły wiatr, gdy swobodnie przechadzała się wraz z Jaylą i Ellie po błoniach. Szły w ciszy. To znaczy Brielle i Jayla szły w ciszy. W słowniku Ellie North nie było tego słowa. Dziewczynie usta nigdy się nie zamykały. Potrafiła paplać jak najęta przez kilka godzin i nie skarżyć się na brak odpowiedzi. To był jedyny plus wynikający z gadatliwości Ellie: Brielle i Jayla nie musiały jej odpowiadać.

    Minęły pierwsze trzy dni szkoły. Przez ten czas Brielle pogrążyła się w szkolnej rutynie, czyli uczyła się, spędzała czas z Ellie, Jaylą i kilkoma innymi osobami ze Slytherinu. Oprócz tego terroryzowała na każdym kroku szlamy i Gryfonów. Norma.

    Pierwszy patrol jako prefekt naczelny przebiegł tak, jak zwykłe patrole, kiedy jeszcze była zwykłym prefektem. Bez skazy. Wraz z Averym penetrowała hogwarckie korytarze, nie natknąwszy się na nikogo. Czekała jednak tylko na to, aż Huncwoci znowu będą się wymykać ze swojego dormitorium i pałętać się po zakamarkach Hogwartu.

    Uczestniczyła również na skromnej kolacji podczas zebrania Klubu Ślimaka. Na ów spotkaniu oprócz niej byli również: Lily Evans z Gryffindoru, Severus Snape ze Slytherinu, Camden Sherman ze Slytherinu, Avery Riordan ze Slytherinu oraz niezbyt dobrze znana Stella Grimes z Ravenclaw. Kojarzyła ją tylko dlatego, że przyjaźniła się z Huncwotami i Lily Evans, była lubiana przez Slughorna i dobrze się uczyła. Czynny udział w tymże posiedzeniu brali również inni, lecz większości z nich nie znała. Przynajmniej nie osobiście.

    Dogadywała się dobrze z Severusem i łatwo nawiązali na pierwszym roku wspólny język. Jayla też przyjaźniła się ze Snape'em. Tych dwoje połączyła głownie nienawiść do Pottera. Severus bardzo go nie lubił. Choć nigdy tego nie powiedział, Brielle znała powód tej zawiści. Była nim właśnie owa Lily Evans, o którą najzwyczajniej w świecie był zazdrosny. Kiedyś się z nią przyjaźnił. Zmieniło się to na piątym roku, gdy nazwał ją szlamą. Ruda przejęła się i od tamtej pory nie mieli większego kontaktu.

    — O czym myślisz? — przerwała jej rozważania Ellie.

    — O niczym konkretnym — odparła wymijająco Brielle.

    Ellie zwróciła wzrok na odznakę prefekta naczelnego swojej przyjaciółki.

    — Zawsze chciałam zostać prefektem — westchnęła ciężko. W zielonych oczach widoczna była zazdrość. — Nie wiem, dlaczego nie zostałam wybrana... Moim zdaniem powinnam nim zostać. Mam przecież wszystko, co prefekt potrzebuje!

    — A ja mam Salazara w szafie... — mruknęła pod nosem Brielle. Ellie jednak jej nie usłyszała bądź nie chciała usłyszeć i ponowiła swoje rozważania na temat swego marzenia zostania prefektem.

    Jayla, gdy wyminęła ją Ellie, złapała Brielle za rękę i odciągnęła w przeciwną stronę, w którą szła blondynka.

    — Uciekajmy gdzie pieprz rośnie od tej wariatki.

Brielle tylko ze zgodą przytaknęła i pobiegła za Jaylą w stronę zamku. Wpadły zadyszane do pokoju wspólnego Slytherinu i opadły na sofę. Zdołała ostatkiem sił przyjrzeć się pokojowi. Miał niskie sklepienie, zaś jego ściany były z kamienia. Z sufitu, na łańcuchach, zwisały zielone lampy. Pokój wspólny się tuż pod jeziorem. Przed nimi stał stolik wraz z rzeźbionymi krzesłami. Kawałek dalej można było dostrzec bogato zdobiony kominek, który sprawiał, że w pokoju nie było zimno w czasie największych mrozów.

    — Nic mi się nie chce — jęknęła zmarnowana Jayla.

    — To lepiej ci nie będę mówić, że mamy do napisania pracę domową na trzy stopy i to na jutro z transmutacji. — Brielle trąciła łokciem przyjaciółkę, która jej oddała.

    — Tak, nie mów mi — ziewnęła. — Idę się zdrzemnąć...

    Zaskoczona Brielle uniosła brwi.

    — Teraz? Profesor McGonagall nie będzie szczęśliwa, jeśli nie oddasz w terminie swojej pracy.

    — Nie obchodzi mnie profesor Jestem-Opiekunką-Gryffindoru-Więc-Jestem-Lepsza.

Brielle pokręciła głową, lecz pozwoliła udać się swojej przyjaciółce na drzemkę. Położyła głowę na oparciu sofy i zaczęła śledzić wzrokiem pałętających się po pokoju Ślizgonów. Jedni uczyli się, drudzy swobodnie rozmawiali, a trzeci robili jeszcze coś innego. Pokój wspólny jak zwykle tętnił życiem.

Przysiadł się do niej chłopak o czarnych jak smoła włosach i równie ciemnych oczach. Spojrzała na Severusa, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. Chłopak również oparł się o sofę.

— Co słychać, Sev? — zapytała Brielle.

Ślizgon ściągnął groźnie brwi.

— Miałaś tak do mnie nie mówić, mówiłem ci.

  Powstrzymała ostatkim woli przewrócenie oczami. Racja, prosił, a raczej żądał, wykłócając się. Nie podał powodu, lecz z racji, iż dobrze się znali, wiedziała, z czego ta prośba wynikała. W taki sposób bowiem zwracała się do niego zawsze Lily Evans.

— Severusie, odpuść ją sobie — rzekła najdelikatniej jak mogła, czyli prawie wcale.

— Kogo?

— Dobrze wiesz, o kogo chodzi. Słuchaj, nie możesz wiecznie na nią czekać. Podjęła już decyzję. Jej strata. Przestań żyć nadzieją, że zmieni zdanie, bo nie zmieni. A ty dobrze o tym wiesz.

Snape milczał przez dłuższą chwilę. Wyraźnie przetwarzał sobie te słowa w głowie. Gdy Brielle była już pewna, że nic nie odpowie, ten rzekł cichym głosem:

— Czasami nadzieja jest wybawieniem. — I odszedł.

Beielle przygryzła wargę. Mimo że Snape powiedział to bez żadnych uczuć, a jego twarz jak zwykle nic oprócz kamiennej obojętności nie wyrażała, wiedziała, iż tak naprawdę w głębi duszy cierpi. Ona osobiście nie przepadała za Lily. Były ku temu trzy powody. Pierwszy - była szlamą. Drugi - była Gryfonką. I trzeci - zraniła Severusa.

    Ten trzeci przeważył całą szalę. Nikt nie może ranić jej przyjaciół.

— Minęło dopiero kilka dni, a już zadają nam tak obszerne zadania — zbulwersowała się Ellie. Siedziała wraz z Jaylą i Brielle w dormitorium. Ślęczała tak już przynajmniej pół godziny i ciągle narzekała na natłok nauki, tym samym nic nie pisząc.

— Siódmy rok się kłania — odrzekła spokojnie Brielle, która właśnie kończyła pisać pracę domową. — Przecież niedługo będą owutemy. To logiczne, że tak nas przyciskają z tym. Chcą dla nas jak najlepiej. Ojoj, chyba że chodzi o McGonagall — dodała, parskając ironicznym śmiechem, nie potrafiąc sobie wyobrazić McGonagall, chcącej dla niej cokolwiek dobrego.

Jayla ostatecznie przespała się jedynie trzydzieści minut. Teraz siedziała tuż obok swojej przyjaciółki i przy niewielkiej pomocy także kończyła swą pracę.

— Owutemy to... Owutemy tamto... — rozgoryczała Jayla. — Jeśli ktoś jeszcze raz wspomni o owutemach, to nie ręczę za siebie.

— Owutemy — Brielle syknęła Ślizgonce to słowo prosto do ucha. Jayla wzdrygnęła się i posłała oburzone spojrzenie. Dziewczyna nie zważając na nie, kontynuowała pisanie. — Kim chcecie zostać? Myślałyście już o tym?

Jayla zamyśliła się. Stukała palcem o brodę, aż rzekła:

— Ministrem Magii.

Brielle nie mogła powstrzymać śmiechu. Zaczęła się tak gorączkowo śmiać, że zrobiła się cała czerwona na twarzy niczym burak. Pergamin wraz z piórem spadł na łóżko, a ona sama upadła na podłogę. Tarzała się wręcz ze śmiechu, i to tak bardzo, że łzy pociekły jej po policzkach. Zbulwersowana Jayla stanęła nad Brielle i wykrzyczała:

— Co ty wyprawiasz?! Dlaczego tak bezcześcisz moje marzenia!

Brielle naprawdę próbowała przestać chichotać, aczkolwiek nie mogła. To było silniejsze od niej.

— M-marzenia? — jęknęła wciąż ze śmiechem Brielle. W końcu wstała z podłogi i przetarła dłonią twarz. Czuła, że była cała czerwona przez gorąc na twarzy. — Samo wyobrażenie ciebie jako Ministra Magii jest... zaskakujące.

— Ale dlaczego?

— Bo się nie nadajesz. Jesteś... Jesteś sobą, Jayla. Sobą.

Jayla wciąż stała z miną pełną oburzenia. Założyła ręce na piersi i zacisnęła usta, niczym matka, mająca za moment wydać reprymendę swoim nieposłusznym dzieciom. Brielle przeniosła się na łóżko.

— Dziękuję za tę wspaniałą lekcję dotyczącą tego, że jestem sobą. Doprawdy, nie wiedziałam. Obstawiałam raczej, że... jestem jakimś śmiesznym, kicającym zajączkiem z puchatym ogonkiem na tyłku.

— Posłuchaj, dokładnie sobie przemyśl to, czy chcesz zasiadać na tak poważnym stanowisku. Ty, w przeciwieństwie do stanowiska, nie jesteś poważna.

— Czy to miało mnie urazić? Bo jak tak, to naprawdę musisz zacząć ćwiczyć swoje docinki, bo lepiej już wychodzą Blackowi, a to wielki wyczyn.

— Nie, nie miało — stanowczo zaprzeczyła.

Nastąpiła chwila ciszy. Clayton powróciła do swojego zadania, natomiast Brielle nakreśliła ostatnie zdanie zakończenia i odłożyła pergamin na swoją szafkę nocną.

— A ja bym chciała zostać magizoologiem — powiedziała zafascynowana Ellie. — To tak pięknie brzmi! Poza tym sama opieka zwierzętami jest z pewnością wspaniała i, ach! Odkrywanie nowych, magicznych zwierząt... Wyobrażacie sobie to? Tyle cudownych i słodkich stworzonek!

Jayla spojrzała na nią spod pergaminu.

— Myślałam, że skoro tak bardzo kochasz wróżbiarstwo, powinnaś zostać magiczną wróżką, spełniającą wszelkie życzenia i przepowiadającą przyszłość.

Ellie zmarszczyła brwi.

— Nie bądź głupia, nie można zostać wróżką... — Pokręciła głową, jakby tłumaczyła rzeczy oczywiste trzyletniemu dziecku.

Jayla wymieniła spojrzenie z Brielle. Obie usilnie powstrzymały prychnięcie.

— A ty, Brielle? Kim ty byś chciała zostać? — zadała pytanie Jayla i odłożyła swoją zakończoną pracę na pracę przyjaciółki.

Kim chciałaby zostać Brielle? Znała odpowiedź na to pytanie od trzeciego roku. Wciąż jej marzenia, jak dotąd, się nie zmieniły.

— Myślę, że chciałabym warzyć eliksiry. Tak osobiście. Może założę coś w rodzaju własnego biznesu, a może zatrudnię się w jakimś miejscu i będę warzyć je dla określonych osób... Nie wiem co dokładnie. Wiem tylko, że chcę coś robić związanego z eliksirami.

Jayla pokiwała z uznaniem głową. Zdawała sobie sprawę, że Brielle kochała eliksiry. Był to jej ulubiony przedmiot, z którego była najlepsza. Możliwe, że nawet z całego Hogwartu. Widziała codziennie ten profesjonalizm, z którym przykłada się do każdej mikstury. To, jak z wielką pasją oglądała składniki, mierzyła je, ważyła oraz oddziela, by w odpowiedniej ilości dodać do kociołka. A dodatkowo to końcowe zadowolenie z samej siebie Brielle było nie do opisania. Zwłaszcza wtedy, gdy uwarzyła eliksir idealnie, co zdarzało się dość często. Perfekcyjna to ona nie była, pomyłki również się zdarzały, ale nigdy nie były to jakieś wielkie błędy, tylko takie drobniejsze.

— Gdy będę potrzebowała wywar żywej śmierci dla jakiegoś mojego przyszłego wroga, to wiesz, obniżka po przyjacielsku jakaś będzie, co? — zapytała Jayla, po czym sugestywnie mrugnęła do przyjaciółki.

    Brielle przyłożyła dłoń do miejsca, w którym znajdowało się serce i oznajmiła:

    — Oczywiście.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top