Rozdział 29

Rozdział wyjątkowo krótki, ale miałam go wcześniej w takiej formie zaplanowanego. Następny jest za to dłuższy niż powinien, więc się wszystko wyrówna! :"D

    Brielle zamarła. „On już tu jest". Te słowa odbijały się w głowie jak piłki. Tom i Heather spojrzeli po sobie. Widać, że oni też nieco stresowali się wynikiem spotkania.

    Okno salonu otworzyło się samoistnie. Do środka wpadł silny wiatr oraz płatki śniegu, które opadły na ciemną, drewnianą podłogę, lecz od razu zniknęły pod wpływem ciepła i zamieniły się w ciecz. Nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, czarne szaty zamigotały w powietrzu. Postaci z lekkością opadły na podłogę. Była ich trójka. Brielle nie rozpoznała żadnej z nich, oprócz jednej.

    Oczy miał krwiste i się w nią wpatrywały. Dziewczyna miała wrażenie, że całkowicie ją przenikają na wskroś. Wiedział o niej wszystko, a zjawił się kilka sekund temu. Był blady jak ściana. Odrzucił ciemny kaptur, który zakrywał mu głowę. Nie miał na niej ani jednego włoska. Usta były wręcz białe. Uniósł ich kąciki w geście delikatnego uśmiechu, który był tak przerażający, że Brielle zadrżała.

    „Nie boję się, nie boję się, nie boję się. Jestem Brielle i Carson i wcale się nie boję".

    Uniosła dumnie głowę, czując, że była obserwowana przez kilka par oczu. Nie mogła przynieść wstydu rodzicom, ani pokazać Czarnemu Panu, że była małą, strachliwą dziewczynką. Uspokoiła miarowo oddech i bicie serca. Wpatrywała się pewnie w czerwone ślepia Lorda Voldemorta. Nie mogła uwierzyć, że był w jej domu i stał przed nią. Żywy. Potężny. Przynoszący śmierć. Przeniosła powoli wzrok na śmierciożercę, który stał po lewej stronie Voldemorta. Nie, nie znała go. Ale... ale jego zgryz, nos, cała twarz kogoś przypominała. Spojrzała mu w oczy. Ich nie pamiętała z jakiegoś powodu. Niemniej ta postura była taka podobna do... do mężczyzny z pubu z Hosgmeade, w którym spostrzegły go wraz z Jaylą. Dziewczyna wówczas podeszła i z nim rozmawiała. Nie chciała powiedzieć o czym. 

    Jayla rozmawiała ze śmierciożercą...

    To nie było teraz istotne. Miała własne sprawy. Ponownie skupiła się na postaci Voldemorta i cierpliwie czekała. Czarny Pan podszedł o kilka kroków. Dwaj śmierciożercy pozostali bez ruchu, ani drgnęli. Zdawali się nawet nie oddychać. Oczami jednak śledzili swego Pana. Brielle również się nie wzdrygnęła. Dość okazywania strachu.

    — Panie — przemówili jednocześnie Heather i Tom i schylili ku niemu głowę niczym najmilsi poddani.

    Voldemort pałaszował się ich strachem, czcią i uwielbieniem. Przechylił leniwie głowę.

    — Oto nasza córka — wskazał ręką Tom Brielle.

    Dziewczyna schyliła głowę pod wzrokiem Czarnego Pana, który bacznie ją obserwował. Podszedł jeszcze bliżej. Zbyt blisko. Brielle starała się tym nie przejmować. Nie ośmieliła się odwrócić wzroku. Patrzyła hardo prosto w te oczy. Voldemort dotknął twarzy Brielle i uniósł podbródek.

    — Śliczna dziewczynka — powiedział głosem, przez którego Brielle stanęły dębem włoski na ciele. — Będziesz idealną służebnicą... Chyba że... Chyba że nie chcesz?

    Bawił się nią. Każde słowo było celowe. Zdawał się mieć wszystko zaplanowane. Dosłownie wszystko. Brielle miała wrażenie, iż przejrzał ją na wylot. Pragnienia, obawy, niepewności. Musiała się wziąć w garść, by nie zaprzepaścić tej szansy.

    — Oczywiście, Panie, że pragnę tego, jak niczego innego.

    Przyjrzał się Brielle. Wiedziała, że potrafiłby wykryć kłamstwo, ale ona nie kłamała.

    Chciała zostać śmierciożercą.

    Chciała służyć Czarnemu Panu.

    On też to wyczuł. Ponownie się uśmiechnął i uniósł głowę. Wyciągnął różdżkę. Obrócił leniwie kilka razy w dłoni. Kolejny dowód na to, że się świetnie bawił. Pastwił się nad losem Brielle, jej niecierpliwością i chęcią, by wszystko się już skończyło. Heather i Tom wciąż mieli schylone głowy i nie ośmielili się choćby rzucić spojrzeniem ku córce.

    Voldemort w końcu znudził się zabawą różdżką i po raz kolejny obrzucił Brielle wzrokiem.

    — Czy zdajesz sobie sprawę, że od momentu, gdy stworzę na twej ręce znak, to będziesz należeć do mnie? Aż do momentu, gdy śmierć nas rozłączy?

    — Tak, Panie — rzekła cicho, lecz pewnie.

    Czarny Pan skierował różdżkę ku Brielle. Szybkim ruchem odsłonił wierzch ręki spod szaty. Brielle powstrzymała wzdrygnięcie, gdy jego palce dotknęły jej dłoni. Były tak lodowate, jak u trupa.

    — Brielle Carson — rzekł czarnoksiężnik. — Od dziś będziesz mi służyć. Włączasz się do śmierciożerców, by oczyścić świat. Nie jesteśmy źli. O, nie. Jesteśmy dobrzy. Chcemy przecież jedynie równowagi. Ci parszywi mugole oraz brudne szlamy nie pozwalają nam jej zachować przez to, że uczą się magii. Chcemy dobrze, prawda? — posłał jej uśmiech.

    Pokiwała szybko głową. Zgadzała się z tym. Świat bez szlam byłby dużo piękniejszy, łatwiejszy. Voldemort przycisnął różdżkę do jej dłoni. Zacisnęła mocno zęby, gdy zaczął się na niej wypalać znak. Przedstawiał czaszkę i węża.

    — Stałaś się jedną z nas. Świadomie wybrałaś stronę. Nie ma już powrotu do tego, co było dziesięć minut wcześniej. Nie ma już dwóch dróg, tylko jedna. Ta prawidłowa. Droga śmierciożercy wraz z drogą, która doprowadzi do zwycięstwa i do potęgi, bo nie ma dobra i zła. Jest tylko potęga i ci, którzy są zbyt słabi, by ją osiągnąć.

    Brielle słuchała go z otwartymi szeroko oczami. Stała się śmierciożercą. Podjęła decyzję, która na zawsze, nieodwracalnie zmieni jej życie. Tak jak mówił Lord Voldemort, nie było powrotu. Przed nim nie można było uciec. Wiedziała, że gdyby zmieniła decyzję, zginęłaby. Dlatego właśnie nie miała zamiaru jej zmieniać. Co jak co, ale życie dla się liczyło. Poza tym lepiej być po stronie wygranych, niźli przegranych. Voldemort był dla niej ową wygraną stroną. Dla większości osób nią był. Nawet ci, którzy nie byli śmierciożercami, to wiedzieli. Świat magii drżał pod tą ręką. Pod ręką Pana Śmierci.

    Voldemort wraz ze swoją dwójką śmierciożerców po chwili po prostu rozmył się w powietrzu. Okno wciąż pozostawało otwarte. Płatki śniegu opadały na parapet i podłogę, a zimne powietrze otulało twarz, gdy wpatrywała się z dozą niepewności w czarny znak. Jak go ukryje przed wszystkimi? Przez szatę nie będzie nic widać, lecz obawiała się, że czasami może przez przypadek podwinąć się rękaw i ktoś zobaczy to, co kryło się pod spodem. Wówczas nie miałaby wyjaśnienia. W jaki sposób mogła wytłumaczyć się z przynależności do Czarnego Pana? Nie mogła, w tym tkwił sens.

    Rodzice dziewczyny podeszli bliżej. Wpatrywali się z powagą i ciekawością w jej nowy nabytek. Widziała na ich rękach ten sam znak. Gdy tylko potęga Voldemorta rozniosła się echem, przystąpili do grona zwolenników. Mieli bzika na punkcie czystości krwi. Od dziecka Brielle słyszała te same słowa: „Szlamy są złe. Mugole są źli. Hogwart to nie miejsce dla szlam". Nic dziwnego więc, że sama zaczęła w to wierzyć. Znienawidziła wszystkich, których krew była nieczysta. Znienawidziła mugoli, którzy w opinii jej oraz rodziców byli czymś znacznie gorszym od czarodziejów i czarownic.

    Bez słowa wyszła z salonu i poszła do swojego pokoju. Wypakowała zawartość kufra i położyła się na łóżku. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało.

    Wciąż nie mogła uwierzyć, że została śmierciożercą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top