Rozdział 28
Płatki śniegu tańczyły za oknami Ekspresu Hogwart. Było ich tak dużo, że Brielle obawiała się, iż niedługo cała okolica będzie usypana śniegiem aż po kolana. Dom. Wracała do domu, rodziny. Widziała uciechę w oczach uczniów, którzy radowali się powrotem na święta w rodzinne strony. Ona tak bardzo się tym nie cieszyła. Niemal czuła tę napiętą atmosferę i niezadowolenie rodziców, które wynikało ze wszystkiego. To uczyła się niedostatecznie dobrze, to źle zachowywała się, to była zbyt arogancka na nazwisko Carson. Nienawidziła tego, że zawsze potrafili znaleźć nawet drobny szczegół, którego mogliby się uczepić.
Na twarzy Jayli panowała obojętność. Ona ją rozumiała. Miała tak samo. Obie próbowały zrobić wszystko, żeby dowieść, iż były godne na nazwisko, jakie nosiły. Sytuacja Ellie wyglądała odwrotnie. Miała bardzo życzliwych rodziców, którzy okazywali jej uczucia. Brielle nie mogła sobie przypomnieć, kiedy została przez swych opiekunów przytulona bądź pochwalona. Nie wynikało to z tego, że zawodziła ją pamięć, tylko z tego, iż to nigdy się nie stało. Nawet gdy była małym berbeciem. Od dzieciństwa wymuszano na niej posłuszeństwo poprzez surowe zakazany i nakazy. Rodzice dziewczyny żyli w przekonaniu, że jeśli będą ją chłodno traktować, to będzie im posłuszna. Przyzwyczaiła się do tego tak bardzo, jak do oddychania.
— Jakie macie plany na święta? — zapytała Ellie, i nie czekając na odpowiedź, zaczęła dzielić się swoimi planami. — Do mnie przyjeżdża ciocia wraz z moimi kuzynami. Uwielbiam ich, serio. Będzie taka zabawa! Zwłaszcza, że Lana też pasjonuje się wróżbiarstwem. Pamiętacie Lanę, prawda? To ta z okrągłymi okularami.
Brielle i Jayla pokiwały głową, mimo że nie słuchały tego, co mówiła Ellie. Brielle pamiętała ową Lanę. Miała ona bzika na punkcie Ellie. Gdyby nie to, że były kuzynkami, byłyby dobraną parą - obie gaduły, obie zafascynowane wróżeniem, obie tak samo niezrównoważone psychicznie.
— Będziemy wróżyć z gwiazd! — kontynuowała żwawo. — A potem pójdziemy na łyżwy. Tak, wiem, że to dla mugoli, ale to naprawdę świetna zabawa! Musicie kiedyś spróbować...
Mówiła przez połowę podróży o swych planach, które w żadnym stopniu nie interesowały Jaylę czy Brielle. Brielle również miała swe małe plany, których nie mogła się doczekać. Z nikim się o nich nie dzieliła ani z Jaylą, ani z nawet z Camdenem. Z nikim.
Ekspres Hogwart zatrzymał się na peronie 9 i 3/4. Brielle patrzyła przez okno, jak uczniowie wybiegają z niego i rzucają się w ramiona swych ukochanych rodziców, sióstr, braci czy znajomych. Skrzywiła się na ten widok, gdy sama wyszła na peron. Ellie również padła w ramiona swej mamy, która na jej widok uśmiechnęła się, szczęśliwa, że widzi córkę. Jayla wzruszyła ramionami i teleportowała się z krótkim pożegnaniem. Brielle uczyniła to samo, bowiem rodzice nie przyszli jej powitać. Nie było to żadną nowością. Zaskoczyłaby się, gdyby to uczynili. Korzystała z faktu, że była pełnoletnia i mogła używać różdżki bez obawy, że zostanie przyłapana i wydalona ze szkoły.
Skupiła swe myśli na rodzinnej posiadłości i krótko po tym się teleportowała. Stanęła przed wytworną i czarną jak bezgwiezdna noc bramą. Charakteryzowała się wzrokami z dawnych epok. Posiadłość bowiem była stara. Przechodziła z pokolenia na pokolenie jako dar. Brielle nie miała wątpliwości, że ongiś dom rodziców będzie jej domem w niedalekiej przyszłości. Przeszła przez bramę, która mimo swojej majestatyczności była ostrzeżeniem dla zagubionych dusz przez swój budzący strach wygląd.
Ogród przed domem był mały. Znajdowało się w nim drzewo, które zgubiło swe liście, a na gałęziach miało puch śniegu, który zdawał się je tulić. W dzieciństwie często zasiadała pod owym drzewem i się bawiła. Nawet gdy zaczęła chodzić do Hogwartu, nie pozostawiła swego drzewa. To właśnie w tym miejscu na wakacjach uczyła się eliksirów, czytała książki bądź robiła jeszcze inne rzeczy.
Spojrzała na dom. Miał dwa piętra plus parter. Znajdowało się w nim sześć sypialni oraz trzy łazienki. Był ogromny i za duży jak na trzy osoby, które w nim mieszkały. Brielle bowiem nie miała rodzeństwa. Była jedynaczką. Cieszyła się z tego faktu. Nienawidziła dzieci. Nie wyobrażała sobie niańczyć młodsze rodzeństwo. Głównymi kolorami domu była czerń, czerwień, ciemny brąz i ciemna zieleń - ślizgońska barwa. Carsonowie zawsze byli w Slytherinie.
Weszła do środka i postawiła kufer na podłodze w przedpokoju. Ściągnęła zimowe buty, czapkę, szal, rękawiczki i kurtkę, a potem ruszyła ze swoim kufrem do pokoju. Nie patyczkowała się z przywitaniami. Po wejściu do środka rzuciła się wykończona drogą na łoże. Rozejrzała się po pokoju. Była to ogromna komnata. Meble wykonano z ciemnego brązu, a zdobione były złotymi obramówkami i wzrokami. Ściany miały ciemnozieloną barwę, tak samo jak poduszki na łóżku, zasłony, dywan i kilka innych, mniejszych rzeczy. W pomieszczeniu można było dostrzec również pokaźne biurko, wysoką półkę z książkami, szafę, w której znajdowały się ubrania, fotel przy dużym kominku, gdzie nie palił się nawet ogień.
Brielle wstała i podeszła do niego z różdżką, chcąc zapalić w kominku. Gdy wyciągała ją w jego kierunku, nagle po lewej stronie pojawiła się drobna postać. Wzdrygnęła się z zaskoczenia.
— Skrzatka przeprasza — pośpiesznie powiedział skrzat domowy. — Skrzatka nie chciała wystraszyć panny Carson!
Brielle rozchyliła nozdrza, lecz nic nie powiedziała.
— Skrzatka przyniosła ciepły posiłek po długiej i męczącej podróży dla swej pani.
Skrzat domowy postawił tacę z jedzeniem na szafce nocnej i czym prędzej ulotnił się jeszcze raz przepraszając oraz życząc dobrego posiłku.
Podeszła do tacy. Posiłek składał się z zupy oraz dwóch tostów, które faktycznie wciąż były ciepłe, jakby zostały dopiero co zrobione. Obok dania znajdował się kubek z gorącą herbatą. Brielle usiadła i z apetytem zjadła całość jedzenia, zawołała Skrzatkę i kazała posprzątać, a sama zeszła schodami na dół.
Nim jej stopy stanęły na parterze, usłyszała kłótnię dobiegającą z salonu. Brielle przewróciła oczami.
„Jasne, a czego innego się spodziewałam? Że przywitają mnie chociaż z udawanym zainteresowaniem?" — pomyślała z rozdrażnieniem.
Weszła do salonu, z rozmachem otwierając drzwi. Rodzice odwrócili się do niej. Matka - Heather włosy związane miała w wysokiego koka. Tylko niektóre małe kosmyki z niego wychodziły. Były czarne jak smoła i opadały na bladą twarz. Ojciec - Tom, miał brązowe włosy i brązowozłote oczy. To po nim odziedziczyła cały wygląd. Był wysokim i muskularnym czarodziejem.
— Jak podróż? — zapytała ze znudzeniem Heather.
Brielle oparła się o drzwi i wzruszyła ramionami.
— Jak zwykle.
— A posiłek? — tym razem zapytał Tom.
— Dobry.
Nastąpiła cisza. Mierzyli się nawzajem spojrzeniami. Tak obco. Tak obco Brielle się czuła w ich towarzystwie. Patrzyła na twarze swych rodziców. Oblicze matki zawsze spięte. Oblicze ojca takie neutralne, wręcz nienaturalne. Różnica wieku między nimi wynosiła cztery lata - starszy był ojciec. Niemniej to Heather wydawała się mieć więcej lat od swojego męża. I to dużo więcej. Zwłaszcza wtedy, gdy się złościła, czyli prawie codziennie. Złość kobiety nie była taka jak złość Brielle, że mogłaby wszystko rozwalić, bo była dużo bardziej opanowana. Gdy się złościła, zaciskała usta i lekko mrużyła oczy. Na twarzy pojawiało się wiele zmarszczek, a w oczach czaił się istny ogień. Mimo tego głos miała w pełni opanowany. Przerażająco spokojny.
Tom także był spokojny, lecz mniej od swojej żony. To on podnosił głos. To on powodował kłótnie - często miał odmienne zdanie na dany temat. Brielle zdawała sobie doskonale sprawę, że byli źle dobraną parą. Nie kochali się, nie mieli wspólnych tematów, nic ich nie łączyło. Nic. Byli jak ogień i woda, dzień i noc. Zawarli związek małżeński tylko po to, aby podtrzymać czystość krwi. Czysta krew była ważna dla całego ich rodu od wieków.
— Kiedy przybędzie? — zapytała Brielle.
Matka na nią spojrzała. Serce Brielle biło jak szalone. Czuła wiele emocji na raz. Strach, podekscytowanie, radość, niepewność... Ręce jej się trzęsły delikatnie, więc schowała je za plecami. Musiała być odważna i pewna siebie. Musiała być pewna tego, czy chce. To było na całe życie. Całe życie zależało od tej jednej decyzji. Niemniej jednak Brielle miała tylko złudny wybór. Tak naprawdę wcale go przecież nie miała, chociaż skrywała się pod ciemną tarczą z napisem: „Mam wybór". Poza tym... czy to był Brielle wybór, czy jej rodziców... To nie miało znaczenia. Ważne, że ona tego chciała. Bo chciała... prawda? Nie, nie było czasu na rozmysły. Decyzję podjęła przecież już na wakacjach.
Heather zacisnęła usta. Tym razem nie ze złości.
— On już tu jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top