Rozdział 27

To najszybciej wbity tysiąc jak dotąd! Ściskam was za 4.000 wyświetleń! Dziękuję, że jesteście! ;33

    Brielle i Jayla tym razem postanowiły sobie odpuścić mecz quidditcha, a właściwie dogrywkę, co bardzo uradowało Ellie, która nie znosiła oglądania ów widowiska, a nigdy nie chciała zostawać sama bez przyjaciółe. Brielle obawiała się, że Jayli znów mogłoby coś strzelić do głowy, dlatego postanowiły, że nie pójdą. Nie powiedziały tego na głos. Było to nieme postanowienie. Brielle musiała przyznać, że nie czuła się dobrze z tym, że tam nie będzie. Lubiła oglądanie quidditcha. Z graniem było gorzej - nie potrafiła, a poza tym wysokość ją przerażała, do czego, rzecz jasna, nigdy się przed nikim nie przyznała.

    Dziewczyny siedziały w pokoju wspólnym wraz z Camdenem i Severusem. Ellie gadała jak najęta – niby o wszystkim, a tak naprawdę o niczym. Camden patrzył na nią z niesmakiem. Nie lubili się, choć właściwie nigdy ze sobą nie rozmawiali. Byli po prostu jak ogień i woda, stal i żelazo.

    Na stoliku przed nimi leżały szachy czarodziejów. Camden uśmiechnął się chytrze do Brielle.

    — Wieża na d4. — Wieża posłusznie poruszyła się i stanęła na określonym polu, tym samym strącając skoczka Brielle.

    Dziewczyna otworzyła usta i walnęła się ręką w czoło.

    — Jak mogłaś, Brielle — ofuknęła ją Jayla. — To było oczywiste, że cię zmiecie.

    Brielle posłała Jayli ostrzegawcze spojrzenie i ponownie skupiła się na grze. Przygryzła usta. Nakazała swojemu pionkowi poruszyć się o dwa do przodu. Niemniej ten ani ruszył. Powtórzyła polecenie jeszcze raz, bardziej agresywnie. Dalej nic. Krzyknęła z irytacją i wstała.

    — Twoje głupie szachy mnie nie słuchają — warknęła i z założonymi rękoma usiadła jak najdalej, rzucając szachom spojrzenie spode łba.

    — Trzeba było sobie kupić swoje — uśmiechnęła się złośliwie Jayla, która zajęła jej miejsce ze swoim kompletem. Mrugnęła do Camdena. Był godnym przeciwnikiem dla Jayli, bo, jak sądziła Brielle, byli na tym samym poziomie w tej grze.

    — Gram w szachy tylko okazjonalnie!

    — Twoja strata — rzekł Camden i zaczął przygotowywać pionki na nową grę.

    Jayla potarła dłonie i odrzuciła włosy na plecy.

    — Jak dla mnie to strata czasu — ziewnęła Ellie. — Lepiej robić coś bardziej pożytecznego niż jakaś głupia gra.

    Brielle była pewna, że gdyby nie to, iż Jayla zaczynała grać, toby wydłubała Ślizgonce oczy. Przez swe zajęcie jedynie posłała dziewczynie ostre spojrzenie. Brielle ciekawiło, jaki był wynik meczu na ten moment. Była pewna, że Gryfoni wygrywają. No, dobrze, prawie pewna. Miała nadzieję, że jednak nie. Obawiała się bowiem, że Jayla znowu może wpaść w jakiś szał i tym razem nie ucierpi jeden Gryfon, a cała drużyna.

    W tamtym momencie Brielle zdała sobie sprawę, że Jayla stała się nieobliczalna. To nie były już żarty czy drobne posunięcia. Przeniosła wzrok na zajętą grą dziewczynę. W tych oczach czaiły się iskierki podekscytowania, ale za nimi... Za nimi skrywał się ledwie widoczny dla oka mrok. Mrok, który ukrywała w sobie od wielu, wielu lat. Mrok, który stał się Jaylą, i Jayla, która stała się mrokiem.

    Brielle nie wiedziała, czy on jej przeszkadzał.

    Syriusz krzyknął z euforii, gdy trafił trzeci raz do pętli. Nowa miotła była dużo szybsza i dawała więcej możliwości. Przybił piątkę z podekscytowaną Mirrą. Mecz prowadził Gryffindor, lecz Hufflepuff był tuż tuż przegonienia względem punktów. Tym razem szło im znacznie lepiej niźli ostatnio. Widać było wyraźnie, iż dużo poświecili czasu na ćwiczenia przez wolne. Szanował ich za to, lecz nie mógł pozwolić wygrać. To Gryffindor musiał mieć w swoich rękach Puchar Quidditcha.

    Powiódł wzrokiem za Dewey'em Wade'em, szukającym Gryffindoru. Bacznie obserwował boisko w poszukiwaniu złotego znicza. Na razie nic nie wypatrzył. Cóż, musieli być cierpliwi, bowiem znicz potrafił zjawić się po długim upływie czasu.

    Ścigający Hufflepuff przejął kafla. Syriusz natarł. Ten jednak zgrabnie go wyminął i rzucił kafla w stronę pętli. Obrońca Gryffindoru nie dał rady obronić. Kolejne punkty dla Hufflepuff. Mirra zmrużyła gniewnie oczy, śledząc wzrokiem ów ścigającego.

    Jedno uderzenie serca później Mirra gnała w stronę pętli. Widocznie napędzała ją żądza wygranej. Podała kafel Jamesowi, który go zgrabnie przejął, a następnie ponownie rzucił do dziewczyny. W momencie, gdy rzuciła się w jej kierunku dwójka ścigających Puchonów, zrobiła unik, obróciła się i z wielką siłą przerzuciła kafla przez pętlę. Obrońca Hufflepuff westchnął ciężko. Mirra była szybka jak wiatr.

    Dewey Wade wypatrzył znicza. Nie patrzył, czy szukający Puchonów również to dostrzegł, tylko od razu śmignął w jego stronę. Gnał tak, jakby jego siedemnastoletnie życie zależało od tego, czy go złapie, czy nie. 

    — Dewey Wade wypatrzył znicza! — żywo relacjonował prowadzący. — Ren Fishmack gna tuż za nim! Wynik meczu jest w rękach obu panów!

    Syriusz obserwował jak Dewey pochylił się nad miotłą i przyśpieszył tak bardzo, jak był w stanie. Wyciągnął rękę przed siebie. Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę! Milimetry dzieliły Deweya od złapania znicza. Milimetry! Syriuszacisnął zęby, a Wade jeszcze bardziej przyspieszył i... złapał! Krzyknął z triumfu i uniósł dłoń, w której trzymał znicza. Na trybunach Gryffindoru rozległy się ryki, brawa i wiwaty.

    Syriusz skręcał się z radości. Wygrali drugi mecz. Pozostał jeszcze tylko jeden. Wzrokiem sunął po kibicach. Dopiero po chwili zorientował się, że szuka Brielle. Poczuł zażenowanie swoim zachowaniem. Dlaczego za nią spogląda? Oczywiście, że jej nie ma. Po co miałaby być? Głęboko w Syriuszu narodziło się jednak zawiedzenie. Nie rozumiał, dlaczego, skoro i tak nie rozmawiali. Wymienili w ciągu siedmiu lat dosłownie kilka normalnych zdań. A nie licząc tego, cały czas na siebie warczeli.

    Po wygranej Gryfoni świętowali w pokoju wspólnym. Ostatni mecz miał nadejść za kilka miesięcy, w nowym roku kalendarzowym. Każdy czuł w kościach, że będzie dużo ćwiczenia. Nie było to dla nich niczym złym, ponieważ chcieli wygrać. Pragnęli trzymać w dłoniach Puchar Quidditcha i dostrzec zrezygnowany wzrok wszystkich innych. Wystarczyło wygrać z Krukonami.

    Mirra podeszła do Syriusza i poklepała go po plecach niczym matka dumna ze swojego dziecka.

    — Świetna robota, Syri. Spisałeś się na medal.

    — Szkoda, że nie na puchar, ale medal może być — rzekł i upił łyk słodkiego trunku. Miał on specyficzny smak. Czuć było trochę czekolady, wiśni, banana, orzechu i coś, czego nigdy nie mógł zidentyfikować, a co było tą perełką, która sprawiała, że trunek nie był bardzo słodki i miał mniejszą gęstość. 

    — Nie mogę się doczekać meczu z Krukonami — paplała z ekscytacją Mirra. — Będę grać przeciwko siostrze. Niedawno się pokłóciłyśmy i mam wielką ochotę skopać jej tyłek! Wiesz co ta smarkula powiedziała? W tym roku ich drużyna nieco się zmieniła i twierdziła, że tym razem wygrają z nami.

    Syriusz uniósł brwi.

    — Nie no, co ty, aż tak nie mogli się udoskonalić.

    — No wiem! Powiedziałam jej dokładnie to samo i roześmiałam się w twarz, a to dziecko miało czelność oblać mnie wodą! Nienawidzę tej małej, przebrzydłej, aroganckiej, brudnej smarkuli.

    Mimo tych słów Syriusz wiedział, że tak naprawdę Mirra kochała swoją młodsza siostrę. Między nimi był tylko rok różnicy. Często się kłóciły - zazwyczaj szło o quidditcha. Obie uwielbiały w niego grać. Były bardzo do siebie podobne. Tak bardzo, że osoby, które nie znały żadnej z nich, mogłyby je pomylić. Siostry miały blond loki, które sięgały im do połowy pleców oraz szare oczy. Oczy siostry Mirry – Lin były nieco ciemniejsze i była niższa. 

    Oprócz tego były niezmiernie do siebie podobne, jak dwie krople wody z wyglądu, ale charakter miały inny. Mirra była wulkanem energii, buntownicza, szybko wpadała w złość, nienawidziła się stroić, a jej oceny pozostawiały wiele do życzenia. Lin należała do osób raczej spokojnych i opanowanych, lecz to nie sprawiało, że nie powodowała kłótni. Uwielbiała wytrącać swą siostrę z równowagi, a to nie było wcale trudne. Wystarczyło poruszyć temat quidditcha. Uczyła się wzorowo, w końcu była Krukonką.

    — Bądź spokojna — uśmiechnął się chytrze Syriusz. — Zgarniamy puchar w tym roku. Bez niego nie ruszę się z Hogwartu.

    Mirra bezczelnie się wyszczerzyła.

   — A ja nie ruszę się z Hogwartu bez skopania tyłka siostrze. Na długo popamięta ten mecz.

    Syriusz był pewien, że tak się stanie. Mirra pięścią walnęła w otwartą dłoń i mrugnęła do chłopaka, a następnie wspólnie pochłonęli się świętowaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top