Rozdział 24
Ciemność otulała ich niczym płaszcz, gdy penetrowali hogwarckie korytarze. Jedynie pochodnie na ścianach oraz wiązki odbijającego przez księżyc światła sprawiały, że ich oczy były w stanie dostrzec zarys ścian. Noc była chłodna, co nie było niczym dziwnym zważywszy na to, iż zima dużymi krokami zbliżała się i oczekiwała tylko momentu, w którym będzie mogła dać o sobie znać poprzez puch białego, puchatego śniegu.
Brielle nie przeszkadzało zimno. Wolała, gdy ciało drżało z chłodu niż usychało z gorąca. W prawej ręce trzymała różdżkę, która dzięki zaklęciu także stanowiła cenne źródła światła. Radowała się z faktu, że odznaka prefekta wróciła do swego prawowitego nosiciela, którym była właśnie ona, nieskromnie mówiąc. Zaczynała już tęsknić za odejmowaniem punktów rozszalałym dzieciakom czy gryfońskim szczeniakom. Tak, pierwszoroczni dzielili się na dwa typy: gryfońskie szczeniaki oraz inni. Zacisnęła mocno zęby. Ten podział nie brał się znikąd. Pierwszoroczni z Gryffindoru często słyszeli opowiastki o Brielle Carson. Zazwyczaj chcieli je sprawdzić, jak to Gryfoni. Tyle że potem uciekali z płaczem, gdy się orientowali, że Ślizgonka jest jeszcze straszniejsza, niźli w ich małych móżdżkach się to mieściło. Brielle nienawidziła dzieci, ich ciekawskiej natury, hałasu, jaki przysparzały, brudu, który wszędzie wokół siebie rozrzucały... wszystkiego, po prostu.
Zmieniła tor swoich myśli. Od chwili, gdy dyrektor Hogwartu - Albus Dumbledore mianował ją ponownie prefektem, zastanawiała Brielle jedna, bardzo istotna sprawa. Skierowała wzrok na twarz Avery'ego Riordana, który znudzony śledził spojrzeniem ściany.
— Kto był prefektem, gdy zwolniono mnie z obowiązków? — zapytała zaintrygowana. To pytanie pojawiało jej się w głowie dzień w dzień, o każdej porze.
Avery ożywił się od razu. Oglądanie ścian widocznie znudziło mu się, nic dziwnego, bowiem robił to niezłomnie od czterdziestu minut.
— Nikt — odparł i badawczo przyjrzał się wyrazie twarzy dziewczyny. — Dumbledore nikogo przy mnie nie postawił, co jest przynajmniej zaskakujące.
Chyba oczekiwał, że Brielle wyjaśni mu całą sytuację, lecz czarownica bynajmniej nic na ten temat nie wiedziała. Tylko dzięki praktyce udało jej się zachować kamienną twarz i nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją to zszokowało. Nienawidziła, gdy ludzie czytali z niej jak z otwartej księgi. Skrzętnie skrywała swe emocje i jeśli nie chciała, by ktoś je poznał, nigdy nie był w stanie określić, czy jest radosna, smutna, zła bądź zawiedziona, chyba że był to naprawdę bliski przyjaciel. Nie miała pojęcia jak, lecz Camden zawsze wiedział, gdy coś trapiło Brielle.
— Wygląda na to, że on na ciebie czekał — dodał Avery, gdy zorientował się, że Ślizgonce faktycznie nic na owy temat nie wiadomo.
Dumbledore na nią czekał? Nie mógł wiedzieć... A może mógł? Nie, to jakiś absurd! Skąd by wiedział, że Brielle uczyni coś, co pozwoliłoby odzyskać odznakę? Nawet ona sama tego nie wiedziała. Dyrektor potrafił zawsze ją zaskoczyć. Tak sprytnie manipulowała swoimi emocjami, a Dumbledore bez problemu przeglądał każdą duszę! Albus Dumbledore był potężnym czarodziejem. Nikt nie śmiałby tego zaprzeczyć. Nawet ona.
— Czym sobie zasłużyłaś na powrót do swej roli? Co zrobiłaś? — drążył Riordan.
Czyli jednak. Nie wiedział, co zrobiła. Nikt nic nie powiedział. I dobrze. Rewelacyjnie wręcz. Ulżyło Brielle, że pozostawiono to bez szumu.
— To i owo — odparła zdawkowo, kecz tajemniczo.
Avery burknął coś pod nosem, lecz nic więcej nie powiedział. Musiał wiedzieć po tylu latach wspólnego patrolu, że jeśli Ślizgonka nie chce czegoś zdradzić, to nawet torturami nic się z Brielle nie wyciągnie. Strzegła swych tajemnic jak niedźwiedzica młodych.
•
— Pamiętajcie, śledźcie uważnie przeciwnika, każdy jego gest, ruch różdżki. I reagujcie szybciej niż zdąży on wypowiedzieć zaklęcie. Żadnych zaklęć, które mogą spowodować trwałe uszkodzenia ciała. Jeśli ktokolwiek odważy się w ten sposób zranić przeciwnika, jego kara będzie surowsza niż zdoła to sobie wyobrazić.
Brielle i Jayla stały naprzeciwko siebie z wyciągniętymi różdżkami. Znajdowały się w dużej sali przygotowanej specjalnie na tego typu ćwiczenia. Ostatnio było dużo więcej zajęć praktycznych. Głównie dla siódmego roku. Nikt tego na głos nie mówił, lecz chciano ich przygotować na to, co mogło się dziać, gdy opuszczą Hogwart. Trwała wojna. Czarodzieje, czarownice i mugole na każdym kroku umierali.
— Expelliarmus! — rzuciła nagle Jayla.
— Protego — płynnie ochroniła się Brielle.
Jayla zdołała się uchylić, przez co zaklęcie drasnęło ścianę. Krążyły wokół siebie jak lwy, które chciały chciały bronić swych granic.
Tym razem to Brielle zaatakowała.
— Expulso!
Jayla nie zdołała się obronić. Została odepchnięta przez zaklęcie i zatoczyła się do tyłu. Nie utrzymała równowagi i upadła na ziemię. Warknęła pod nosem, wstała oraz otrzepała szatę. Profesor Tanner pokiwał z uznaniem głową.
— Takiego pojedynku oczekuję — rzekł, spoglądając po uczniach. — Bez żadnej nieczystej gry. Wiem, że gdy wyjedziecie za mury zamku nie będziecie się ograniczać, lecz tutaj nie chcemy nikogo zranić, tak? Kolejna para, proszę.
Jayla podeszła do Brielle.
— Mogłaś przynajmniej dłużej mnie potrzymać, a nie załatwić po niespełna pięciu minutach... Już widziałam te uśmieszki na twarzach. Padłam tak szybko i przy tak banalnym zaklęciu — jęknęła.
— To, że nie udało ci się przed nim uchronić, nie świadczy o twoich umiejętnościach. Bez różnicy, czy złamie cię zaklęcie łatwego poziomu, czy zaawansowanego, Jayla. Czasami nawet najoczywistsze zaklęcie potrafi nas zaskoczyć. A ty świetnie się pojedynkujesz, naprawdę. Jesteś w tym dobra i każdy to wie. Nawet ci, którzy z ciebie szydzili.
Jayla zacisnęła usta.
— Czyli jednak ze mnie szydzili...
Brielle pokręciła z rezygnacją głową. Jayla, tak jak ona, była czarownicą honoru. Osoba, która śmiała z niej szydzić, była jedną nogą w grobie. Niemniej Brielle mówiła prawdę. Jej przyjaciółka była dobra z obrony przed czarną magią. Specjalizowała się w tym. Był to przedmiot, który wychodził najlepiej Jayli oraz z którego miała najlepszy wynik ze swych sumów. Brielle była pewna, że owutem równie dobrze pójdzie dziewczynie.
Kątem oka obserwowała toczoną walkę między Camdenem a jego pyzatym przyjacielem. Sherman równie szybko zwyciężył. Następnymi osobami, które weszły na improwizowaną arenę był Severus Snape wraz z wysokim i barczystym Ślizgonem. Puchoni, z którymi mieli zajęcia (zajęcia praktyczne z obrony zawsze odbywały się w mniejszych grupkach), zaczęli szeptać między sobą. Brielle znakomicie znała przeciwnika Snape'a. Był okrutnym tyranem o nazwisku Joe Fray. Miał żółte i krzywe zęby, potarmoszone, brązowe, do ramion włosy oraz brązowe oczy o okrutnym spojrzeniu. Nie znał litości, co pokazywał na każdym kroku. Był postrachem Hogwartu. Brielle przy nim była uroczym, różowym pudelkiem, choć sama się go nie bała. Jako prefekt wiele razy odejmowała własnemu domowi przez niego punkty. Głównie dlatego, że chciała go tym zezłościć i pokazać, że się nie boi.
Severus nawet jeśli się obawiał, to nie dał po sobie tego poznać. Dzielnie stał naprzeciwko czarodzieja, z mocno zaciśniętymi palcami na różdżce. Brielle była pewna, że to nie będzie czysta gra i miała wrażenie, że nauczyciel też. Zwłaszcza wtedy, gdy ponownie powtórzył:
— Zaklęcia mają być proste i nie sprawić przeciwnikowi wielkiego bólu. Grajcie czysto.
Salę wypełniły podekscytowane szepty uczniów ze Slytherinu oraz zaniepokojone głosy Puchonów. Pierwszy, rzecz jasna, zaatakował Joe.
— Expulso! — zagrzmiał grubym tonem czarodziej.
Severus z wprawą odparł atak. Joe'mu to się nie spodobało. Z jego oczu w stronę przeciwnika leciały gromy.
— Conjunctivitis! — Joe zazgrzytał zębami i posłał zaklęcie, które miało oślepić ofiarę, zaczynał faktycznie grać nieczysto.
— Protego Totalum!
Złość Joe'ego przybierała na wadze. Chciał skończyć ze swoim przeciwnikiem szybko, by pokazać swą wyższość, Brielle to wiedziała, lecz Snape nie dawał się tak łatwo. Walczył dzielnie, mimo że walka staczała się na drogę pełną dziur.
— Powtarzam jeszcze raz! — zagrzmiał wrogo profesor. — Czysta gra! Bez tego typu zaklęć, panie Fray.
Zbesztany czarodziej zignorował tę uwagę.
— Rictusempra! Drętwota! Petrificus Totalus!
Każde zaklęcie zostało odparte przez Severusa, który z wielkimi umiejętnościami je odbijał. Miał widocznie dość, był wściekły.
— Sectumsempra!
Joe nie znał tego zaklęcia, co było bynajmniej nie dziwne. Nawet Brielle go nie znała! Wyglądało na bardzo czarnomagiczne. Joe nie zdołał, najpewniej z zaskoczenie, się obronić. Upadł na podłogę, usta otworzył w niemym krzyku, aczkolwiek nie wypowiedział ani słowa. Z ciętych ran wypłynęła krew. Uczniowie zamarli patrząc na całe widowisko. Gdzieś z tyłu ktoś krzyknął z przerażenia. Severus także zastygł w bezruchu. Patrzył na krew. Nie potrafił się ruszyć.
— Co to... co to za zaklęcie?! — krzyknął pan profesor, który podbiegł do swojego ucznia. Spojrzał na Snape'a, lecz ten był w takim amoku, że nic nie był w stanie wykrztusić.
Profesor Tanner przyłożył różdżkę do piersi czarodzieja i szeptał pod nosem różne zaklęcia, które mogłyby pomóc. Dopiero czwarte z rzędu zakleiło rany. Krew pozostała na rękach, szacie i podłodze, gdy podniósł swego ucznia i pobiegł z nim do skrzydła szpitalnego.
Severus, nawet gdy sala została opróżniona, wpatrywał się w miejsce, gdzie leżał Joe. Będzie miał poważne kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top