Rozdział 2

    Stanęła przed lustrem. Była już całkiem ubrana. Szata Slytherinu prawie sięgała podłogi. Ciemnozielony krawat był widoczny spod kołnierza, a oprócz samego godła Slytherinu - węża, na szacie widniała również przypinka prefekta.

    Była naprawdę dumna ze swego nowego stanowiska. Przez wszystkie lata na nie pracowała. Uwielbiała odejmować punkty Gryffindorowi. A zwłaszcza Huncwotom, tuż po wyrządzonych, jak dla niej, nieśmiesznych kawałach. Oczywiście nie tylko Gryfonom odejmowała punkty. Była sprawiedliwa. Przynajmniej starała się być, co nie zawsze wychodziło zwłaszcza w stosunku do uczniów domu lwa. Nie potrafiła się powstrzymać.

    Uniosła różdżkę nad swoją burzą loków. Z niesmakiem im się przyjrzała. Dlaczego została tak okrutnie pokarana? Nienawidziła tej fryzury. Zwłaszcza z rana działy się z nią przedziwne rzeczy. Każdy włosek zdawał się brnąć we własnym kierunku, przez co brązowe „loki" wyglądały szpetnie. Busz. Po prostu busz.

    Wyszeptała zaklęcie, dzięki któremu fryzura opadła i bardziej się wygładziła. Nie prezentowała się, chwała Salazarowi, źle. Stosowała to zaklęcie już na wakacjach przed drugim rokiem. Nauczyła się go podczas czytania książki z zaklęciami wspomagającymi urodę, pożyczonej od siostry Camdena, u którego w tamtych czasach niemal każdego dnia w czasie wolnego przebywała.

    Długo go szukała, nim dostała wspomniany tom. Próbowała nawet wyszukiwać eliksirów, ale bez skutku. Poza tym nie miałoby to sensu, bo sama na pewno by go z takimi wówczas małymi umiejętnościami nie uwarzyła.

    Jayla poprawiała fryzurę, gdy Brielle spojrzała na zegarek. Wskazówki przypominały czarownicom, że powinny już się zbierać na pierwsze zajęcia na siódmym roku. Nie czekając na Ellie, która biegała po całym dormitorium, szukając swojej różowej spinki, wyszły i ruszyły do sali obrony przed czarną magią, z której całą trójką zamierzały zdawać owutem.

  Usiadły w jednej z ostatnich ławek, gdy zaczęła się lekcja. Jak zwykle zaczęło się od sprawdzenia obecności i powtórzenia podstawowych formułek, które były banalnie proste. Brielle podparła podbródek na dłoni i spojrzała na znaną Puchonkę. Dziewczyna miała miedziane włosy, sięgające ramion oraz intensywnie zielone oczy. Uchodziła za ładną wśród chłopaków, a dodatkowo była dosyć inteligentna. Wpatrywała się z uwagą i z błyskiem w oczach w nowego profesora Tony'ego Tannera, który wyglądał tak młodo, jakby skończył Hogwart góra trzy lata temu.

    — Ale ja jej nie lubię — burknęła Jayla, spostrzegłszy obiekt zainteresowania Brielle.

    — Ty nikogo nie lubisz. — Była to w istocie prawda. Jayla była czasami strasznie denerwująca przez tę swoją obsesję do ludzi. Ciągle narzekała na wszystkich i przypominała, jak to ich faktycznie nie lubi.

    — Nieprawda — zaprzeczyła. — Ona jest taka irytująca! No zobacz na nią. Cały czas się tylko podlizuje. — Posłała Puchonce spojrzenie spode łba.

    — Przecież nawet z nią nie rozmawiałaś!

    Jayla westchnęła z rezygnacją, kręcąc głową, jakby musiała tłumaczyć coś bardziej niż oczywistego.

    — To się czuje. Czuje się, gdy ktoś jest irytujący. A ona jest. Czuję to w całym swoim ciele!

    Brielle nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zakryła dłonią usta, aby przypadkiem nie wybuchnąć nagle gromkim śmiechem. Przeniosła wzrok na Camdena, który również się w nią wpatrywał. Zorientowawszy się, że dziewczyna dostrzegła jego zainteresowanie, speszony uciekł wzrokiem.

Jayla nachyliła się w jej kierunku.

    — Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? — szepnęła do swojej przyjaciółki.

    Nie odpowiedziała od razu. Zastanowiła się przez chwilę. Dobrze wiedziała, o czym mówiła przyjaciółka. Jayla uważała, iż bawiła się uczuciami Camdena. Brielle nie podobało się to, że tak myślała. Był to bowiem jasny sygnał, że coś faktycznie może być na rzeczy.

Podejrzewała, że chłopak się w niej podkochuje. I to od dawna. Niemniej jednak nie chciała go zranić. Zawsze mieli silną relację. Od dziecka się przyjaźnili, choć ostatnio coraz mniej ze sobą rozmawiali i spędzali czas.

    — Nie mam pojęcia... — Jayla na tę odpowiedź warknęła niezbyt przyjaźnie. — Zrobię to niedługo, obiecuję.

Brielle spojrzała ponownie na Camdena, który rozmawiał przyciszonym głosem o czymś ze swoim przyjacielem. Od zawsze uważała, że chłopak był przystojny. Może nie jakoś wybitnie, lecz zdarzały się czarownice, które ubiegały się o jego atencję. Zawsze jednak odrzucał wszelkie dziewczyny, łamiąc im przy tym serca. Miał blond włosy oraz jasnoniebieskie oczy, szczupłą budowę ciała, a także delikatne, trochę dziecięce, rysy twarzy, które były dość urocze na swój sposób.

Ponownie podparła głowę na ręce i zamknęła oczy. Nim się zorientowała, zasnęła. Zbudził ją rozbawiony głos Jayli, mówiący, aby wstała.

Zaspana Brielle uniosła zamglony wzrok.

    — Coo? Co się dzieje? — wymruczała półprzytomnym tonem.

    — Koniec zajęć się dzieje — odparła oczywistym tonem. — Nie mogę uwierzyć, że zasnęłaś. Taka pilna z ciebie uczennica! Zaraz eliksiry, chyba nie chcemy się spóźnić na zajęcia do naszego ukochanego Slughorna? — Jayla położyła duży nacisk na ostatnie słowa. Z daleka dało się wyczuć ten sarkazm.

Brielle pokiwała głową. Osobiście nawet lubiła profesora. Podobało jej się to, że ją wyróżniał spośród wszystkich uczniów. Należała do tak zwanego „Klubu Ślimaka". Były to spotkania na drobne desery, herbatkę i takie podobne sprawy. Czasami organizował niewielkie przyjęcia. Horacy Slughorn wybierał sobie sam uczniów, którzy do ów Klubu mieliby należeć. Najczęściej były to osoby z dobrymi wynikami w nauce, pewnymi sukcesami w innych dziedzinach bądź tacy ze znajomościami czy sławnymi osobami w rodzinach.

Jayla nie należała do tegoż grona. Była bardzo tym niezadowolona, wręcz wkurzona. Czuła się znieważona i zlekceważona. Uważała, iż Slughorn powinien ubiegać się wręcz o jej względy. Tylko dlatego, aby z westchnieniem zgodziła się, by należeć i czynnie uczestniczyć w posiedzeniach Klubu Ślimaka.

    — Cholerny ignorant. Nie wie, jaką złotą rybę traci — fuknęła Jayla, gdy stanęły pod salą eliksirów.

    — Pewnie, że nie wie. Zobaczysz, jeszcze będzie żałował, gdy zostaniesz sławną osobowością w całym świecie magii.

Jayla parsknęła śmiechem, aczkolwiek nie trwał ten wybuch radości zbyt długo. Nagle na jej twarzy zamiast uśmiechu, pojawił się grymas. Spojrzała gdzieś za plecy Brielle. Ślizgonka nie musiała się odwracać, aby zorientować się, na kogo patrzy przyjaciółka.

    — Nienawidzę ich. Zachowują się, jakby świat leżał u ich stóp — mruknęła i zmrużyła oczy Jayla. — Wielki per Pan Potter i per Pan Black. I ten cały Pettigrew. Jak on może żyć sam ze sobą, wiedząc, jak wygląda? A Lupin? Założę się, że tak naprawdę nie jest taki spokojny. Z pewnością skrywa jakiś mroczny sekret...

Brielle odwróciła się. Huncwoci stali pod ścianą i rozmawiali o czymś. Remus nagle zarumienił się i spuścił wzrok. James trącił Blacka łokciem i sugestywnie uniósł brwi. Nagle, gdy na horyzoncie pojawiła się Lily Evans, James kompletnie stracił zainteresowanie przyjaciółmi i nie mówiąc nic, ruszył wręcz biegiem w jej kierunku.

Lily Evans przewróciła oczami na ten widok, lecz Brielle zaobserwowała, że mimochodem ruda się uśmiechnęła. Gdy James do niej podszedł, zaczęli o czymś rozmawiać.

    — Jak ta Evans może się zadawać z takim Potterem? — spytała Jayla i spiorunowała wzrokiem stojącą parę.

    — Przecież dobrze wiesz, że przez wszystkie lata mocno go odtrącała. Pod koniec szóstego roku chyba zrozumiała, że pozbycie się Pottera jest trudniejsze, niż zjedzenie czekoladowej żaby.

    — Nie da się zjeść tego cholerstwa!

Brielle dynamicznie pokiwała głową, przypomniawszy sobie, ile razy czekoladowa żaba po prostu wyskoczyła z rąk przyjaciółce. Jayla za każdym razem się wściekała i przeklinała te słodycze.

    — Myślisz, że będą parą? — spytała zamyślona Jayla.

    — A od kiedy interesujesz się tak bardzo Gryfonami?

    Czarownica obrzuciła ją oburzonym spojrzeniem.

    — Nie interesuję się nimi. Nie wiem, jak oni to robią, ale...

    — Są irytujący — dokończyła Brielle, udając ton głosu dziewczyny. Zamilkła na chwilę, a potem odpowiedziała na wcześniejsze pytanie: — A czy słońce świeci?

Slughorn był opiekunem Slytherinu. Z tego względu tuż po zajęciach zatrzymał Brielle Carson i Avery'ego Riordan. Oboje byli prefektami domu węża. Brielle nie przyjaźniła się blisko z Averym. Czasem tylko wymieniali kilka zdań. Głównie na wspólnym patrolu.

    — Witajcie, moi drodzy — rzekł z ogromnym uśmiechem Horacy. — Tylko przypominam, że już dzisiaj macie swój patrol. Zaczynacie o dwudziestej. — Gdy byli już przy drzwiach, profesor zawołał jeszcze: — W piątek o osiemnastej zebranie Klubu Ślimaka! Mam wielką nadzieję, że się zjawicie i jakbyście mogli, zawiadomcie proszę o spotkaniu resztę.

    — Oczywiście, profesorze — rzekła z uśmiechem Brielle i wyszła z sali.

Śpiesznym krokiem podążyła na zajęcia. Nie chciała się spóźnić, a przez pogawędkę ze Slughornem istniało spore prawdopodobieństwo, iż nie przyjdzie na czas.

Biegła korytarzami, aż z kimś się zderzyła. Przeklęła pod nosem siarczyście i obrzuciła potrąconą Krukonkę wściekłym spojrzeniem.

    — Patrz, jak chodzisz, szlamo — warknęła do dziewczyny. Znała ją, dlatego też zdawała sobie sprawę z tego, iż nie jest czystej krwi.

Krukonka była na trzecim roku. Miała już taką nieprzyjemną konfrontację z Brielle. Mruknęła pod nosem „przepraszam" i nie zważając na ciskane gromy z oczu Ślizgonki, pobiegła w swoją stronę.

Brielle wpadła do sali transmutacji. Profesor McGonagall przerwała swój wywód o tego rocznych owutemach i pytająco zerknęła na czarownicę. Poprawiła ona szatę i uniosła głowę.

    — Przepraszam, pani profesor. Pan Slughorn mnie zatrzymał, gdyż musiał przypomnieć o moim patrolu — wyjaśniła i uśmiechnęła się niezbyt przyjemnie.

    McGonagall zacisnęła usta i z widocznym ociąganiem skinęła głową. Była opiekunką Gryffindoru i jako jedyna nie żywiła do wybitnie dobrze uczącej się Ślizgonki pozytywnych uczuć, jak było to w przypadku większości pozostałych nauczycieli. Dziewczyna orientowała się, iż pani profesor zna jej drugą twarz, której zresztą nie stara się zbytnio ukrywać. Przy nauczycielach naturalnie zachowywała się odpowiednio, gdy tylko byli na widoku...

    Usiadła obok Jayli i wyciągnęła pergamin, pióro, a potem zaczęła notować to, o czym mówiła McGonagall.

    — Carson! — Usłyszała gdzieś z boku. Obejrzała się, aż spotkała się z szarymi oczyma Blacka.

    — Czego? — burknęła wrogo. Jayla również obdarzyła go jadowitym spojrzeniem.

    — Nie dajesz rady dojść na zajęcia na czas, to jak sobie radzisz z tą z funkcją prefekta? Może myślałaś o rezygnacji? No wiesz, nadmiar obowiązków źle wpływa na cerę... Ach, twoja i tak jest już na skraju normalności.

    Brielle zarumieniła się ze złości. Poczuła, jak pióro trzymane w dłoni pod wpływem siły, pęka.

    — Gdybym cię wcześniej nie znał — kontynuował z aroganckim uśmiechem Syriusz — pomyślałbym, że przed sekundą zwiałaś z trumny.

    — Jeszcze słowo, Black, a sam do niej trafisz! — krzyknęła trochę za głośno Brielle.

    McGonagall obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.

    — Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za niestosowne zachowanie panny Carson — obwieściła surowo profesor.

    Brielle opadła na krzesło i mocno zacisnęła usta. Syriusz i James śmiali się, jakby ktoś właśnie opowiedział im najśmieszniejszy kawał. Ten pierwszy nawet do niej ponownie mrugnął!

„Co za bezczelność" — pomyślała ze złością.

Nie mogła znieść tej arogancji Huncwotów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top