Rozdział 18
Niewiele brakowało do tego, aby Brielle Carson zaczęła obgryzać paznokcie ze stresu. Siedziała w gabinecie Slughorna, który przed momentem wyszedł i kazał jej chwilę na siebie poczekać. Ręce trochę jej się spociły. Oblizała suche usta i wzięła głęboki wdech. Bała się tego, co profesor miał do powiedzenia. Była pewna, że miało to związek z wcześniejszymi wyczynami: atak na Gryfona oraz nie pojawienie się na lekcjach popołudniowych.
Drzwi gabinetu otworzyły się, a Brielle ledwo co opanowała odruch ucieczki przez otwarte drzwi. Horacy usiadł przy swoim siedzeniu, za biurkiem, na przeciwko swojej uczennicy. Położył na blacie kubek z kawą. Mieszał ją łyżeczką. Wyraźnie przeciągał, jak tylko mógł, to, co nieuniknione, przez co dziewczyna jeszcze bardziej się denerwowała.
W końcu profesor odchrząknął znacząco.
— Chyba zdajesz sobie sprawę z okoliczności, przez jakie się tu zjawiłaś, panno Carson? — zaczął spokojnym głosem opiekun Slytherinu. Użył nazwiska Brielle, więc musiało być źle. Zazwyczaj mówił do niej po imieniu, chyba że byli w czasie trwania lekcji.
Pokiwała głową i spojrzała prosto w oczy Horacy'emu. Miał smutny i zawiedziony wzrok. Zawiodła go. Zawiodła. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo sprawiło jej to przykrość.
— Co się z tobą dzieje? Masz jakieś problemy? Może rodzinne? — drążył profesor.
Nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. Jednego była pewna - nie zamierza zwierzać się ze swoich problemów. Nigdy. Nikomu. To wyłącznie sprawa Brielle. To, że o jednym z nich powiedziała Camdenowi i Severusowi nie miało znaczenia. Oni byli inną sprawą.
— Wie pan profesor, jak to jest przed owutemami. — Szybko wyplątała się przed nieprzyjemną sytuacją wyznań. — Na każdego to działa inaczej. Black mnie zdenerwował. Wiem, że nie powinnam była go atakować. Żałuję. A opuściłam zajęcia przez to, że zaspałam, naprawdę, panie profesorze.
Mówią, że kłamstwo ma krótkie nogi. W przypadku Brielle nie sprawdziło się to jeszcze ani razu. Owutemy były świetną wymówką zawsze i wszędzie. Profesor westchnął i odchylił się na siedzeniu.
— Przykro mi, że przez to straciłaś odznakę prefekta. Dobrze się sprawowałaś. Jednak nie było innego wyjścia. Znasz zasady...
— Oczywiście, profesorze. Nie mam do pana pretensji.
Horacy uśmiechnął się do niej, lecz zaraz spoważniał.
— Musisz wziąć się za siebie. Jeśli jeszcze raz zaatakujesz kogoś bądź ominiesz wszystkie zajęcia, może się skończyć gorzej niż tylko na reprymendzie. To nie groźba, bo ja sam nie mam na to wpływu, w porządku?
— Tak. Obiecuję, że się poprawię. Będę uważać, profesorze.
Wyraźnie uspokojony Slughorn pokiwał głową i pozwolił jej odejść. Wstała z krzesła i ruszyła do drzwi. Przed wyjściem usłyszała za sobą głos:
— Spotkania Klubu Ślimaka oczywiście wciąż są dla ciebie aktualne. Jutro tradycyjnie o osiemnastej.
Brielle uśmiechnęła się pierwszy raz od dawna i wyszła, zamykając ostrożnie drzwi.
•
Severus Snape czytał interesujący artykuł w Proroku Codziennym. Z iskierkami w oczach błądził po linijkach. Brielle próbowała zajrzeć mu przez ramię, by dowiedzieć się, co czytał, aczkolwiek wtedy odwracał się do niej plecami, zabierając artykuł. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— No co takiego czytasz, Sevie? — zapytała, nie mogąc więcej powstrzymać ciekawości.
Nawet na nią nie spojrzał.
Brielle wstała i wyrwała gazetę z rąk chłopaka i prędko z nią uciekła. Severus zerwał się za nią.
— Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać atakuje Ministerstwo Magii. Minister przerażony — przeczytała tytuł artykułu. Severus wyrwał jej gazetę i obrzucił ostrym spojrzeniem.
— Znajdź sobie własny.
Brielle wzruszyła ramionami oraz wyciągnęła różdżkę. Skierowała na Prorok Codzienny Snape'a. Wypowiedziała odpowiednie zaklęcie, a gazeta uległa skopiowaniu. Z zadowoleniem usiadła na sofie i zaczęła czytać.
W armii Sami Wiecie Kogo oprócz śmierciożerców znalazły się także wilkołaki i olbrzymy. Czarnoksiężnik z każdą chwilą staje się coraz bardziej potężniejszy. Zginęło kilkaset mugoli, gdy śmierciożercy zniszczyli wielki budynek przedsiębiorstwa. Dodatkowo Ministerstwo Magii chyli się ku upadkowi. Sami Wiecie Kto za pomocą klątwy Imperius dobiera sobie wspomożycieli. Sam Minister Magii zaczyna panikować. W ciągu miesiąca zaginęło bez śladu trzydzieści pięć mugolaków. Śmierć zagląda w oczy nawet goblinom i skrzatom domowym. Czy to koniec Ministerstwa? To pytanie zadała nasza reporterka samemu Ministrowi. On jednak odsunął się od odpowiedzi. Sami jednak znamy na to odpowiedź. Wszystko wskazuje na to, że nasz świat upada, a wraz z nim Ministerstwo, które nie jest wstanie poradzić sobie z atakami Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Brielle odłożyła Proroka Codziennego. Snape z zaciekawieniem śledził ją wzrokiem. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Nic nowego. Od lat to samo.
Severus uniósł brwi, acz powrócił do czytania artykułu, w ciszy. Brielle wstała i poszła do swojego dormitorium. Na jej nieszczęście Jayla była w środku. Uczyła się na zielarstwo. Ellie nigdzie natomiast nie było. Nic dziwnego. Pewnie Jayla wyrzuciła współlokatorkę, bowiem uczenie się, gdy Ellie była w pobliżu, nie było możliwe. Jayla uniosła wzrok znad pergaminu.
— Nie, nie wyjdę stąd — warknęła Brielle. — Jeśli ci przeszkadza moje towarzystwo, to sama stąd idź, bo ja nie zamierzam nigdzie...
— Nie chciałam cię wypraszać — przerwała Ślizgonka.
— Na pewno o tym pomyślałaś.
— Nie.
Zaskoczona Brielle usiadła na łóżku i sięgnęła po książkę. Zaczęła wertować kartki w poszukiwaniu strony, na której skończyła czytać. Cały czas czuła na sobie wzrok Jayli. Starała się ją ignorować i spokojnie zająć się swą opowieścią. Niemniej jednak spojrzenie byłej przyjaciółki stawało się coraz bardziej uciążliwe. Dziewczyna odłożyła na bok tom i skierowała wzrok na współlokatorkę. Jayla speszyła się tym nieco, ale nie odwróciła wzroku. Po chwili powiedziała:
— Nie chciałam, aby to wszystko potoczyło się w tym kierunku.
W głosie dziewczyny słychać było ledwie słyszalny dla ucha żal. Gdyby Brielle tak dobrze nie znała Ślizgonki, to najprawdopodobniej wcale by go nie wyłapała.
— Ja też — wyznała szczerze. — Wiem, że to ja zawiniłam. Nie powinnam wtedy na ciebie krzyczeć. Byłam w wyjątkowo złym humorze.
— W bardzo złym humorze — uśmiechnęła się lekko Jayla. — Normalnie zionęłaś ogniem.
— Tak, ale ty świetnie sobie beze mnie radziłaś. Znalazłaś tyle nowych... psiapsiółek, co?
— Tylko udawałam, że super sobie radzę. Żadna moja psiapsiółka nie miała tego, co masz ty. Każdą irytowałam.
— Uwierz mi, że mnie też irytujesz — parsknęła.
Jayla podniosła się z łóżka i usiadła obok Brielle.
— Brakowało mi ciebie. Możemy już się nie gniewać?
— Czy ty mnie właśnie przepraszasz? — Brielle uniosła brew. Jayla Clayton dotąd nikogo nie przeprosiła. Była zbyt na to dumna.
— Jeśli chcesz, możesz nazwać to nawet oświadczynami. Po prostu powróćmy do tego, co było przed kłótnią, zgoda?
Ślizgonka wydawała się mówić szczerze. Brielle widziała w jej oczach, że przychodziło to z wielkim trudem. Jayla nigdy przed nikim się nie słaniała. Nie musiała długo się zastanawiać. Kłótnia ciążyła Brielle naprawdę na sercu. Mimo że miała Camdena, to brakowało dziewczynie takiej kobiecej przyjaźni. Kobiety zawsze lepiej rozumiały kobiety niż mężczyźni kobiety.
— Zgoda.
Sprawa z Ellie poszła jak po myśli Brielle - gdy wybaczała jej Jayla, wybaczyła również Ellie. Nie musiała nawet przepraszać. Ellie, kiedy powróciła do dormitorium i zobaczyła, że obie Ślizgonki rozmawiają, rzuciła się w objęcia Brielle, która błyskawicznie odtrąciła blondynkę z niesmakiem. North wcale się tym nie przejęła i jak najęta opowiadała Brielle, co działo się podczas tej całej kłótni. Z wielkim entuzjazmem dzieliła się śmiesznymi lub wręcz przeciwnie - przykrymi sprawami. Tego dnia rozmawiały wspólnie do późna. Nie przejmowały się zajęciami, bowiem następnego dnia była sobota. Mogły siedzieć nawet do rana.
•
— A kto ma jutro urodziny? — zawołał James Potter na cały głos, wchodząc do dormitorium. Szybko podszedł do Syriusza i poczochrał mu włosy. — No kto?
Syriusz zaśmiał się i strącił rękę przyjaciela.
— Czyżby Glizdogon? — udał zastanowienie Syriusz.
— Nie, nie. Nie mam — rzekł Pettigrew.
James walnął Syriusza w ramię.
— Skończysz jutro, Łapo, osiemnaście lat! Dzieje się to raz w życiu! Ale z ciebie staruszek...
— No dzięki — odparł sarkastycznie.
W istocie jutro, trzeciego listopada, miał skończyć osiemnaście lat. Poszedł bowiem do Hogwartu mając dwanaście, w przeciwieństwie do Jamesa, Remusa i Petera, którzy jako jedenastolatkowie zaczęli swą przygodę w zamku.
— Zorganizujemy ci taką imprezę, jakiej świat nie widział! — zaczął planować z entuzjazmem James. — Trzeba uczcić ostatnie urodziny w Hogwarcie!
— Już nie mogę się doczekać.
Każdego roku z okazji urodzin każdego z Huncwotów urządzali imprezy urodzinowe. Wszyscy Gryfoni wspólnie świętowali w pokoju wspólnym. Był to idealny czas na rozmowy z tymi, z którymi na co dzień się nie rozmawiało.
— Z jednej strony urodziny — powiedział Black — a z drugiej strony mecz quidditcha, który musimy wygrać.
— Idealnie! Będziemy świętować i zwycięstwo, i urodziny.
— Chyba że nie wygramy.
— Proszę cię — parsknął James. — Gramy z Puchonami, pamiętasz?
Syriusz roześmiał się na skonfundowaną minę Pottera.
— Racja, nie było tematu. Wygramy. W końcu dużo ćwiczyliśmy.
Wygrana dla Gryfonów była bardzo ważną sprawą na ostatnim roku. Nie mogli wyobrazić sobie, że opuszczają mury zamku z przegraną w kieszeni. Huncwoci chcieli zostać zapamiętani. Była to dla nich ważna kwestia. Quidditch był istotny w życiu i Syriusza, i Jamesa. Obaj nie mogli się doczekać, jak tylko wzbiją się wśród chmury i poczują powiew letniego wiatru całującego ich nagrzane policzki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top