Rozdział 14

Brielle Carson więcej nie zawitała w skrzydle szpitalnym. Starała się ignorować fakt, że dni mijały, a Syriusz wciąż przebywał w szpitalu. Tak jak się spodziewała, Jayla na wieść o tragicznym wydarzeniu pokładała się z radości. Stała się dużo bardziej nabuzowana pozytywną energią, a humor codziennie jej dopisywał. W każdym momencie kpiącym i szyderczym spojrzeniem obrzucała Pottera, który przez cały czas chodził przybity. Brakowało mu bowiem towarzystwa najlepszego przyjaciela. Ciągle wspierała go Lily, Remus i Peter, lecz jego nastrój nie poprawiał się prawie wcale.

Sprawa ataku Brielle na Syriuszu rozeszła się po całym zamku. Ślizgoni kłaniali jej się na każdym kroku, Gryfoni obrzucali tak jadowitym spojrzeniem, że gdyby tylko potrafiło zabijać, dawno byłaby już martwa. Puchoni i Krukoni omijali Brielle szerokim łukiem. Została srogo ukarana. Slytherinowi odjęto sporo punktów, a ona straciła odznakę prefekta. Nawet Slughorn nie mógł nic zrobić. Albo nawet nie chciał... Utrata odznaki była bolesna dla dziewczyny. Pracowała na nią tyle lat, a przez swój okropny temperament te wszystkie lata pracy rozwaliły się na drobny mak.

Wszystko się sypało. Miała wrażenie, że jej dusza składa się ze słomy i tylko czeka na to, aby jakiś wilk ją zdmuchnął. Każdego ranka dopadał Brielle tak parszywy humor, że nie miała najmniejszej ochoty wstawać z łóżka i gdziekolwiek iść. Pragnęła tylko zakopać się pod grubą warstwą pościeli i leżeć tam, aż nadejdzie zagłada świata. Pokłóciła się nawet z Ellie i Jaylą, które od dwóch dni przez to ją omijały, co potęgowało całą beznadziejność.

Każdego dnia, aż do końca października, musiała wykonywać prace, które nakazał jej woźny. Wieczorami od dwudziestej do dwudziestej trzeciej harowała jak wół, przez co w ogóle się nie wysypiała. Spojrzała na swe odbicie w lustrze. Miała podkrążone oczy, a cera jakby zbladła. Wyszła z dormitorium, udając się na zajęcia.

Gdy szła korytarzami, czuła na sobie spojrzenia wszystkich wokoło. Spojrzawszy na kogoś, ten od razu odwracał wzrok, a gdy do kogoś podchodziła, owa osoba oddalała się w popłochu. Tylko część Gryfonów, z Jamesem na czele, nie uciekała. James dwa razy rzucił się na nią z pięściami. Tylko ramiona Remusa i Petera powstrzymywały go od wydłubania jej oczu.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego to, co zrobiła, tak ją dobijało. Na litość Salazara! Była Brielle Carson, czarownicą, której brak empatii, w szczególności, jeśli chodziło o Huncwotów, objawiał się codzienni. Była Brielle Carson i nie zamierzała przejmować się jakimś Syriuszem Blackiem.

Syriusz otworzył powieki. Biel skrzydła szpitalnego zakuła w oczy. Ziewnął i podniósł się do pozycji siedzącej. Ból w klatce piersiowej sprawił, że z powrotem opadł na łóżko. Nie mógł zrozumieć, dlaczego wciąż nie wyszedł. Przecież to było jakieś zwykłe zaklęcie! Co prawda mocno uderzył w parapet, ale, przynajmniej w jego mniemaniu, nie aż tak bardzo, aby leżeć bezczynnie w skrzydle.

Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Znajdował się sam jeden wśród rzędu perfekcyjnie zaścielonych łóżek. Zastanawiał się, która jest godzina i czy James już go odwiedził. Chciałby zobaczyć się z przyjacielem. Głównie dlatego, że nudziło mu się niesamowicie.

Drzwi otworzyły się, a do środka wpadła pani Pomfrey. W rękach trzymała wiele różnych składników. Położyła je na pierwszej lepszej szafce i podeszła do Syriusza. W jednej ręce teraz trzymała jakąś fiolkę o zabarwieniu jasnofioletowym.

— Witamy wśród żywych, panie Black! — rzekła z wielkim uśmiechem i podała czarodziejowi fiolkę. — Miałam ogromny problem ze zdobyciem składników na eliksir, dlatego wszystko się tak przeciągało... Profesor Slughorn nie posiadał ich w swoim zbiorze...

Syriusz prawie westchnął z ulgi, gdy usłyszał owe słowa. Wypił zawartość jednym haustem. Skrzywił się, gdyż napój był strasznie gorzki. Ciało Syriusza oblało gorąco. Usiadł powoli na łóżku i ze zdziwieniem zaobserwował, że ból znikł.

— Mogę już iść? — zapytał z zadumą.

— Oczywiście, że nie. To nie takie hop-siup, panie Black. Po wypiciu eliksiru pacjent powinien jeszcze co najmniej dzień poleżeć, bym mogła się upewnić, co do jego stanu zdrowia. Nie, nie przerywaj mi, panie Black! Wiem, że z boku nie wygląda to groźnie, ale mocno się pan uderzył w głowę, musimy mieć pewność, czy wszystko aby na pewno w porządku.

Chłopak tym razem nie powstrzymał westchnięcia. Po wyjściu pielęgniarki głęboko zasnął.

Ze snu obudziły go liczne głosy. Słyszał je jakby spod wody. Otworzył powoli powieki i prawie krzyknął z zaskoczenia. Nad nim pochylało się wiele, wiele głów. Przeskakiwał od jednej twarzy do drugiej: James, Remus, Peter, Lily, Scoot (jeden ze ścigających Gryffindoru), Mirra (kolejna ścigająca), Tom, Colin i wiele innych.

— Na Merlina, nie wiedziałem, że jestem tak popularny — wypalił zdezorientowany Syriusz.

Rozległy się śmiechy Gryfonów.

— Jak tam samopoczucie, Łapciu? — zapytał James.

— Lepiej, zdecydowanie.

Lily bacznie mu się przyjrzała.

— Jesteś strasznie blady.

Chłopak wzruszył ramionami. Chciał pokazać, że się tym nie przejmuje. Niedługo w końcu miał wyjść ze szpitala.

Mirra poklepała go opiekuńczo po dłoni.

— Musisz wracać do zdrowia! W końcu niedługo mamy mecz z Puchonami! — Dziewczyna odrzuciła blond loki na plecy. — Musimy im sklepać tyłki!

Scoot jej zawtórował z wielkim entuzjazmem.

Przez dotyk Mirry, Syriusz przypomniał sobie dzień sprzed kilku dni. To było wtedy, gdy stracił przytomność. Był cały obolały. Pani Pomfrey szybko się nim zajęła. Odzyskał przytomność, wypił specyfik na uśmierzenie bólu i zasnął. Wówczas ktoś go odwiedził. Z racji, że spał, nie wiedział kim był ten ktoś. Z oddali słyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi, kroki i czuł dotyk czyjejś dłoni na swojej. A potem głos. Niewyraźny do tego stopnia, iż nie potrafił zidentyfikować znaczenia słów, aczkolwiek wciąż pamiętał dotyk dłoni. Była drobna i chłodna. Był ciekaw, kto go wtedy odwiedził.

— A jak idą przygotowania do meczu? — zapytał Syriusz, porzucając myśli o osobie, która go odwiedziła.

Mirra ożywiła się. Oczy jej aż zalśniły. Uwielbiała quidditcha. Był dla niej rozrywką, lecz też wytchnieniem. Uwielbiała mówić o owym sporcie.

— Idzie nam dobrze! Myślę, że wygramy, potem pozostają nam Krukoni, a pokonawszy ich, mamy Puchar w dłoniach!

Gryfonce bardzo zależało na zdobyciu Pucharu Quiddticha. Chciała zakończyć Hogwart ze świadomością, że wygrała.

— Nie ma co, oczywiście, że wygramy — rzekł dumnie James Potter. — Gryffindor w końcu ma najlepszych ścigających w historii Hogwartu!

— No jasne! — parsknął Black. — Skoro mamy niedługo kończyć tę szkołę, to z przytupem.

Mirra, Scoot i James zawtórowali Syriuszowi entuzjastycznie.

Tłum po kilkunastu minutach rozpierzchł się, a przy Syriuszu pozostali jedynie Huncwoci i Lily. Evans ponownie bacznie przyjrzała się przyjacielowi.

— Na pewno czujesz się już dobrze? Bo wcale nie wyglądasz.

— Jestem zdrowy jak ryba!

James otoczył Lily ramieniem. Syriusz na ten odważny gest uniósł brew, oczekując reakcji dziewczyny.

— Evans, Evans... — mruknął Potter. — Ty to jesteś bardziej opiekuńcza niż moja matka.

Lily uśmiechnęła się lekko i, ku głębokim zdumieniu Syriusza, nie zrzuciła ramienia Jamesa. Przyjaciele mrugnęli do siebie porozumiewawczo.

— Masz spore zaległości — przerwał ciszę Remus. — Przyniosłem ci notatki. Mogę pomóc ci z nauką.

— Och, Luniaczku! Jakże miło z twojej strony! Jesteś moim wybawieniem! — Syriusz złapał za dłoń chłopaka i teatralnym gestem przetarł swoją dłonią niewidzialny pot z czoła. Brwi Lupina wystrzeliły w górę. — Jeszcze jakbyś mógł mi to wszystko przepisać...

Remus zaśmiał się i wyrwał dłoń przyjacielowi.

— Nauczyć też mam się za ciebie?

— Nie inaczej.

Nastąpiła krótka cisza, którą przerwał James. Musiał się podzielić ze swoim kompanem w ławce, ile go ominęło. Opowiadał o wszystkim, a Syriusz słuchał z żywym zainteresowaniem. Peter jak zwykle siedział cicho i tylko przytakiwał Jamesowi, który nie zwracał na niego uwagi. Remus po opowiastkach Jamesa zaczął Syriuszowi tłumaczyć to, co aktualnie brali. Blacka niezbyt to interesowało, lecz starał się choć trochę wyłapać coś z zajęć, które przez jego kontuzję go ominęły. Kontuzję... Zabawne słowo. Zaatakowano go. Mimo tego nie przejmował się tym. Wręcz zlewał to, co się wydarzyło. Wciąż pamiętał ten błysk Ślizgonki w oczach. Pamiętał tę złość...

Przypomniał sobie jeszcze coś. Strach w oczach Brielle, gdy go trafiła.

Był pewny, że go widział. Mimo że w niego rzucała zaklęciami bez opamiętania, tak naprawdę nie chciała go trafić.

Brielle Carson nie chciała go zranić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top