Rozdział 10
Camden stał oparty o ścianę tuż obok Brielle. Przed nim znajdowało się okno. Z uwagą obserwował, jak krople deszczu spływają po szybie. Deszcz zawsze sprawiał dla niego wrażenie płaczącej kobiety. Krople były niczym łzy. Szyba jak policzek. Ciemne chmury podobne do zrozpaczonej twarzy, tak bardzo łaknącej pocieszenia, jak wody czy żywności człowiek. Pogoda w ostatnim tygodniu września była typowo jesienna. Wiał wiatr, padał deszcz, a świat zdawał się być złym lustrzanym odbiciem.
— Nad czym myślisz? — zapytała Brielle.
Zwrócił wzrok ku dziewczynie. Zlotobrązowe oczy wpatrywały się prosto w niego. Zawsze uważał, że bije od nich mądrością.
— Ano wiesz, o tym i o owym.
Nie chciał wyjaśniać, że myśli o pogodzie. To byłoby śmieszne. Samo mówienie o tym, co dzieje się za oknem, ewidentnie wynika z braku ciekawego tematu na rozmowę. Myślenie o tym jest natomiast jeszcze większą odznaką nudnego życia.
— No patrzcie, kto idzie — mruknął tajemniczo chłopak.
Brielle spojrzała przez ramię. Ellie podskakiwała i zmierzała prosto w ich kierunku. Włosy związała w dwa kucyki, a buzia jej się śmiała. Dziewczyna po zaledwie dniu wybaczyła niemiłe słowa skierowane w jej stronę. Nigdy długo się nie gniewała.
— Czas na ewakuację — szepnęła konspiracyjnym tonem Brielle i łapiąc przyjaciela za rękaw szaty, zaczęli odbiegać od grupy uczniów.
— Hej — powiedział zaskoczony Camden i zwolnił. — Zaraz mamy zajęcia z zaklęć. Profesor Flitwick da nam popalić za choćby sekundowe spóźnienie. Dobrze wiesz, że lubi odbierać punkty.
— Nie bądź tchórzem. Jedna lekcja mniej czy więcej... żadna różnica.
— Nie jestem Gryfonem. Poza tym jesteś prefektem, Elle.
Brielle powstrzymała warknięcie irytacji. Nie była żadną grzeczną, przestrzegającą zasad kujonką.
— Skoro nie chcesz, to...
— Jasne, że chcę — przerwał. — Możemy iść, ale gdy Jayla będzie chciała ze mnie żywcem ściągnąć skórę za to, że poszliśmy bez niej, to powiem, że to był twój szalony pomysł.
— Nie ma sprawy — Brielle walnęła delikatnie pięścią ramię Ślizgona. Ten teatralne złapał się za nie i zaczął intensywnie masować, robiąc przy tym krzywą minę.
Oboje zaśmiali się i ruszyli przed siebie. Nie wiedzieli jeszcze, gdzie chcą iść. Pozwolili, by nogi ich powiodły. Wędrowali przez wiele korytarzy. Niesamowita dla nich była ta wszechstronna cisza. Zazwyczaj każdy zakamarek Hogwartu tętnił życiem i wielkim hałasem. Tymczasem było tak spokojnie... Można było wsłuchać się we własny oddech.
Zeszli schodami z pierwszego piętra, gdy zza rogu wychyliła się McGonagall. Sherman otworzył pierwsze lepszy drzwi i, licząc, że profesor ich nie zauważyła, wciągnął do środka Brielle. Był to schowek na miotły.
— Lumos — wyszeptała Brielle. Różdżka automatycznie zabłysnęła światłem. Pomieszczenie było małe. Ledwo oboje się w nim mieścili. Stali blisko siebie, tak że chłopak czuł jej oddech na swojej twarzy. Cierpliwie czekali kilka minut, aby opiekunka Gryffindoru mogła się od nich oddalić, najlepiej jak najdalej.
— Powinna już przejść — rzucił chłopak. Serce biło mu jak szalone z powodu bliskości Brielle. Starał się zapomnieć i przegnać w kąt uczucie, jakim ją darzył, lecz nie było to takie łatwe, jak myślał, że będzie. Przyjaźń była dla niego wielkim wyzwaniem, bo czuł coś dużo silniejszego niźli ta więź. Starał się jednak, jak mógł. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak wyglądałoby jego życie bez towarzystwa tej Ślizgonki.
Brielle otworzyła najdelikatniej, jak tylko mogła, drzwi. Wychyliła się niezdarnie i rozejrzała po korytarzu. Było ani widu, ani słychu znienawidzonej nauczycielki. Dała gestem znać, że droga jest wolna, a sama wyszła na zewnątrz. Zgasiła różdżkę.
— Ale nam się upiekło — zachichotał Camden, zamknąwszy drzwi.
Brielle mu zawtórowała śmiechem.
— Stara kocica właśnie przegapiła szansę, aby swoim ulubionym Ślizgonom dać dwumiesięczny szlaban. Jaka szkoda. Z pewnością będzie ubolewać nad tym, że przez całe siedem lat nauczania nas, nie zdołała tego zrobić.
Stara kocica było sformułowaniem, które często padało w języku Ślizgonów (i nie tylko!). Wzięło się od postaci animagicznej kobiety. Przybierała ona formę kota.
Postawili pierwsze kroki, gdy usłyszeli za sobą oburzony głos.
— Stara kocica z radością obwieszcza wam, że właśnie zdobyliście minus czterdzieści punktów za obrazę nauczyciela oraz nie przebywanie na lekcjach w czasie ich trwania.
Minerwa McGonagall wpatrywała się w nich tak ostrym wzrokiem, że po plecach obu Ślizgonów przebiegły ciarki. Wtopa. Tak, było to odpowiednie określenie tego, co zaszło. Wpakowali się w niezłe bagno, z którego będzie im trudno wybrnąć.
Profesor podeszła do nich i uśmiechnęła się szeroko.
— Oczywiście, miałam na myśli, że odejmuję czterdzieści punktów każdemu z osobna. — Widząc oburzenie na twarzach swoich ofiar, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — A teraz zapraszam za mną, panno Carson i panie Sherman.
Osiemdziesiąt punktów. W głowie Camdena to wszystko się nie mieściło. Jaki trzeba mieć tupet, jak nierówno pod sufitem, żeby zabierać aż osiemdziesiąt punktów za takie coś? To była gruba przesada. Chłopak nie był nawet pewien, czy Slytherin zdołał zdobyć do tej pory aż tyle punktów. Może byli już na minusie? Nie, na pewno nie.
Nie musieli długo namyślać się, gdzie pani profesor ich prowadzi. Zmierzali prosto do gabinetu Slughorna, który na ich szczęście lub nieszczęście, był w środku. Minerwa nie przykładała wagi do takich błahostek jak pukanie. Wtargnęła do środka jak do siebie.
Zaskoczony Horacy uniósł wzrok spod opasłego tomiska, który czytał w swoim ciemnym fotelu. Wstał z niego, a McGonagall zatrzasnęła drzwi.
— Ci oto dwaj uczniowie pałętali się po korytarzach Hogwartu w czasie trwania lekcji — zaczęła grobowym tonem. Lodowatym wzrokiem zerknęła na Brielle. — A dodatkowo mnie obrazili, co jest naprawdę karygodnym zachowaniem.
Kobieta bywała czasami tak bardzo przerażająca, jak w tej chwili, że Camden miał ochotę wyskoczyć przez najbliższe okno, bo to byłoby na pewno dużo bardziej bezpieczniejsze, nawet jeśli miałby skakać z wieży astronomicznej, niż wzrok i ton głosu pani profesor. Przeniósł wzrok z kobiety na ścianę gabinetu i zmarkotniała. Nie było okna.
— W związku z tym zachowaniem — kontynuowała pewnie profesor. — Uczniowie powinni zostać stosowanie ukarani. Odjęłam im już osiemdziesiąt punktów, lecz myślę, że to za mało. Potrzebują surowego szlabanu.
Slughorn zakasłał.
— Ile punktów? — Mężczyzna nie krył swego zdziwienia.
— Tyle, ile słyszałeś, Horacy. A teraz przepraszam, za chwilę mam lekcję.
I wyszła. Niewidzialny dym uniósł się, gdy trzasnęła demonstracyjnie drzwiami. Tak wkurzonej McGonagall, to jeszcze Camden nie miała sposobności ujrzeć, a po minie Brielle zorientował się, że ona również.
Opiekun Slytherinu jak zahipnotyzowany wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła kobieta. Camden miał nadzieję, że mężczyzna nie ukaże ich zbyt surowo i, co dla niego ważniejsze, że nie odbierze za to Brielle odznaki prefekta naczelnego.
— Wszystko profesorowi wyjaśnię — pośpieszyła Brielle.
— Ależ nie ma co! — zaśmiał się Slughorn. Dziewczyna zmarszczyła brwi i wymieniła zaskoczone spojrzenie z Camdenem. Ten jedynie wzruszył ramionami. — Każdy kiedyś zrobił sobie przerwę od zajęć.
Sherman uniósł brwi.
— A co z wyzywaniem McGonagall?
Brielle posłała mu oburzone spojrzenie i kopnęła z wielką siłą w łydkę. Powstrzymał się od syknięcia z bólu.
— Och! Wymień mi, Camden, chociaż jedną osobę, która nie obraża za plecami Minerwy! Nie macie się czym przejmować, lecz karę i tak jesteście zmuszeni odbyć. Bardzo nie chcę jej wam dawać, ale nie mam ani grama chęci, by profesor McGongall wparowała mi nagle do gabinetu, domagając się waszego szlabanu. — Horacy ponownie się zaśmiał i szybko przedstawił ich karę. Nie było to nic trudnego ani męczącego. Musieli jedynie przez tydzień czyścić gablotę z wszelkimi pucharami, odznakami i tego typu rzeczami.
Po wyjściu z gabinetu skierowali się od razu do pokoju wspólnego Slytherinu, mając dość dzisiejszego dnia.
— Gdzie ty masz mózg, Cam? — zapytała oburzona Brielle i trąciła chłopaka łokciem.
— Przynajmniej go mam, no nie? — Przewrócił oczami. — Taka Ellie to musi narzekać na jego brak...
Brielle z chęcią przytaknęła i razem wybuchnęli śmiechem. Co za dzień...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top