08. Gryfon, który odkrywa ukryte

Harry miał wrażenie, że tkwił w czymś, czego nie powinien być świadkiem. Chwila intymna, ale na tyle napięta, że powietrze było gęste od niewypowiedzianych słów. Dwanaście lat milczenia, fałszywych oskarżeń i bolesnych wspomnień. To było jak stąpanie po zamarzniętym jeziorze i myślenie, że lód nie pęknie pod naciskiem twojego strachu. Zbyt ryzykowne według Harry'ego.

Rozejrzał się po skromnym salonie, który z tego co się orientował był jednocześnie również kuchnią i sypialnią. Goły materac leżał w rogu pokoju, ale pościel była równo zaścielona. Aneks kuchenny i mały drewniany stolik z dwoma krzesłami były idealnie wyczyszczone. Twarda i niewygodna dwuosobowa kanapa, na której siedział razem z Syriuszem, stała tuż przy oknie. Kwiecisty fotel należał do Remusa, a obok niego był imponujący regał z książkami i pergaminami. Harry'emu wydawało się, że delikatny wzór mebla nie pasował do Lupina, który był całkowicie spięty z zmarszczonymi brwiami i wyciągniętą różdżką skierowaną w stronę Syriusza.

- Wyjaśnij - warknął Remus.

Harry wręcz mógł wyczuć jego gniew. Miał wrażenie, że jego wilkołacza natura była bardziej niż normalnie wysunięta do przodu. To było coś pierwotnego, zwierzęcego i dość hipnotyzującego dla Harry'ego.

Syriusz mu opowiadał o człowieku, który zawsze był miły, czasami sarkastyczny, ale nigdy nie agresywny. Ale dwanaście lat zmieniło Remusa Lupina, Harry to widział gołym okiem. Ten czarodziej, który siedział naprzeciwko niego po straceniu przyjaciół, życia jakie znał i wojnie, którą przeżył, zahartował się. Był nieufny, pełen rezerwy i wierzący, że jedyną osobą na jaką może liczyć jest on sam. Harry umiał to rozpoznać.

Blizny, które Remus miał na twarzy, rękach i reszcie ciała, nie były tymi najgorszymi. Te ciągle krwawiące w głębi jego duszy, były dużo gorsze.

Kiedy Syriusz zaczął mówić, Harry przymknął na chwilę oczy. Leki, które wziął po śniadaniu nie uśmierzyły całego bólu, powodowały tylko otępienie. Po raz kolejny słuchał o brudach Pierwszej Wojny i braku zaufania wśród ludzi, którzy, jak się wydawało, byli wręcz nierozłączni (a jednak istniały podziały, które umiały zerwać nawet coś tak trwałego jak braterstwo Huncwotów), szpiegu i wreszcie o tej przeklętej nocy Hallowenowej.

Trzydziesty pierwszy października był datą, w której stracił swoich rodziców, dom i dzieciństwo. Zyskał za to bliznę, która rozciągała mu się na połowie twarzy, całe morze trupów, którzy zginęli tylko po, aby on mógł zastanawiać się nad sensem własnego istnienia, które do jedenastego roku życia było niczym więcej jak marnotrawstwem jeśli wierzyć słowom ciotki Petuni.

A ludzie, którzy siedzieli teraz koło niego - tak bardzo żywi jak mogli być, byli jednocześnie też tak bardzo martwi w środku, że gdyby Harry wziął kilka głębszych wdechów mógł wyczuć ich gnijące wnętrzności.



***



Harry widział łzy Remusa Lupina, które błyszczały na jego policzkach i słyszał ciągle szeptane przeprosiny, gdy ten ściskał mocno Syriusza.

Nie wydawał się już niebezpiecznym wilkołakiem z różdżką w ręku, gotowy rzucić na ciebie zaklęcie oszałamiające, był tylko skruszonym przyjacielem, który nie mógł sobie wybaczyć, że dwanaście lat temu uwierzył w winę przyjaciela i nie próbował dojść do prawdy tego jak zginęła trójka jego innych przyjaciół. Pozwolił by ból przysłonił wszystko inne i zatracił się w nim tak bardzo, że nawet po latach nie wiedział jak z niego wyjść.

- Nie wiedziałem, Syri, nie wiedziałem.... Przepraszam, Merlinie, tak bardzo cię przepraszam...

Słowa wręcz przesiąknięte skruchą i poczuciem winy, które wręcz dławiło gardło Remusa. Harry to doskonale słyszał, ale wiedział również, że żadne przeprosiny nie zrekompensują Syriuszowi dwunastu lat. W Azkabanie.



***



Harry miał trzynaście lat i myślał, że wiedział wszystko o skrywaniu prawdy. Robił to w końcu odkąd pamiętał. Ukrywał fakt co działo się za zamkniętymi drzwiami idealnie wyglądającego Privet Drive 4. Przez lata nikomu nie mówił jak bolesne może być uderzenie pasem wuja Vernona, ani jak szczypał policzek po tym jak dłoń ciotki Petuni uderzyła z głośnym plaśnięciem, bo (znowu) coś zepsuł w kuchni. Nie rozpowiadał o tym, że jego ciało odmawiało posłuszeństwa - mroczki przed oczami, nieustające uczucie ssania w żołądku i ciężkość ciała były normą - kiedy nie miał żadnego kęsa jedzenia od trzech dni w ustach. Nauczył się udawać, że wszystko było w porządku, aż stało się to jego mantrą i jedyną obroną przed wszystkimi ciekawskimi oczami. A potem, nawet nie wiedział kiedy dokładnie, zaczął wierzyć, że na to wszystko zasługiwał i ukrywanie tego jak był karany za swoją dziwaczność było normalne. Kiedy pojechał do Hogwartu - pierwszego miejsca, w którym nie był bity przynajmniej dwa razy w tygodniu, poczuł, że mógł oddychać. Tylko przez chwilę, ale to było jak wynurzenie się z dna jeziora i nauczenie się na nowo jak może smakować powietrze. Uzależniające.

Ale macki strachu, które towarzyszyły mu od kiedy pamiętał, nie pozwalały mu zbytnio ulec fantazji i oplatały ciało Harry'ego zbyt ciasno, by znowu zaczął się dusić i przypominały mu, że nie może wiecznie uciekać, bo zło zawsze go dosięgnie. Harry nadal nie wiedział czym do końca było to zło, bo wuj Vernon był dla niego najlepszym wcieleniem tego zła, a Dyrektor Dumbledore jednocześnie nazywał go jedyną rodziną Pottera i bezpiecznym azylem. Czy zło mogło być bezpieczne?

- Harry? - zaspany głos Remusa Lupina dotarł do Harry'ego, który poderwał głowę do góry, by spojrzeć na twarz mężczyzny przyozdobioną bliznami. - Coś się stało?

- Wszystko w porządku - odpowiedział automatycznie Harry. Rozejrzał się po malutkiej łazience. Czy miał kłopoty?

Nie wiedział ile czasu tutaj był, ale po tym jak wszystko zostało powiedziane, a Remus im uwierzył i zaparzył Earl Greya w uszczerbionych filiżankach, zdążyli zjeść obiad i postanowić, że zostaną tutaj na noc, Harry obudził się w środku nocy i poszedł do łazienki. Syriusz spał w postaci animagicznej zwinięty w fotelu, a Harry na niewygodnej kanapie, której sprężyny wbijały mu się w posiniaczony bok. Wylądował więc w łazience, ale gdzieś w połowie zakręciło mu się w głowie i usiadł na brzegu wanny. Zapalone światło raziło jego oczy, ale nie miał siły wstać i je zgasić.

- Wiesz - zagadnął go Remus ubrany w pidżamę w kratkę i mający rozczochrane włosy. - Nauczyłem się, że jeśli ktoś tak mówi to na pewno nie jest w porządku.

- Ludzie kłamią. - Harry wzruszył ramionami. Nic nowego.

- Tak, ludzie czasami tak robią.

Harry nie spodziewał się, że Remus usiądzie na zimnych kafelkach i oprze się o szafkę, która była pod umywalką. Sądził raczej - jak każdy odpowiedzialny dorosły - będzie kazał mu wrócić i spać. Zamiast tego wyprostował nogi, aż strzyknęły mu kolana i rozsiadł się wygodnie.

Harry zerknął jeszcze raz na niego i wyszeptał:

- Lubię twoje blizny.

Remus spojrzał się na niego spod rzęs, a jego jasne oczy błysnęły w świetle łazienkowej żarówki. Kiedy się uśmiechnął (nieco smutno) blizny poruszyły się jeszcze bardziej zniekształcając rysy jego twarzy.

- Nie są symbolem odwagi tak jak twoja.

Harry dotknął jednej odnogi swojej błyskawicy, która kończyła się tuż pod brwią. Były momenty, że jej nie lubił, ale ciotka Petunia wręcz nienawidziła jego rozległej blizny. Błyskawica, która była jego pamiątką po śmierci rodziców i próby zabicia go przez Voldemorta.

Odwagi, prychnął. Jego rodzice stanęli między nim a Voldemortem, by go ocalić, ale sami stracili życie. Nie chciał tego nazywać głupotą, ale odwagą to też nie było.

- Jest przypomnieniem tego co straciłem. Niczym więcej.



***

Poranek pachniał kawą. Harry przez lata przyzwyczaił się do zapachu trocin i duchoty w swojej komórce pod schodami na Privet Drive 4, a dwa lata spędzone w lochach Salazara Slytherina były pod osłoną zimna i mokrego powietrza z powodu wody z jeziora, która spływała po ścianach dormitorium. Kiedy dostał swój pokój w domu wujostwa w oknie zawisły ciemne zasłony i kraty, które skutecznie utrudniały cieszenie się tym małym kawałkiem zieleni, który mógł dostrzec z sypialni.

Zapach mocnej kawy, ciepło i promienie słońca, które na niego padały, były czymś nietypowym. Gdzieś obok grało radio, a głos Franka Sinatry rozbrzmiewał w pomieszczeniu i mieszał się z tymi należącymi do Syriusza i Remusa.

- Hej, rogasiątko. - Żywy głos Syriusza przedarł się do Harry'ego. - Wstawaj, śniadanie czeka.

Harry nie spodziewał się, że zmiana pozycji z leżącej na siedzącą może przysporzyć tylu problemów. Bok, na którym spał był pełny siniaków, a żebra bolały przy każdym wdechu. Kopniaki wuja Vernona z powodu tego co zrobił z ciotką Marge, były karą, którą nadal odczuwał.

Nie wiedział kto podał mu eliksir, ale wyciągnął rękę po fiolkę, rozpoznając miksturę przeciwbólową po kolorze. Profesor Snape byłby dumny, naprawdę. Po wzięciu eliksiru było lepiej. Harry wiedział, że siniaki nadal tam były, tak samo jak zdarte kolana po myciu schodów na rozkaz ciotki Petunii, ale nie doskwierały mu na każdym kroku, który dzielił go od kanapy do stołu.

Harry odkrył, że to było całkiem miłe - siedzenie z dwójką przyjaciół jego zmarłych rodziców - i powodowało, że ucisk w środku, który towarzyszył mu przez większość życia gdzieś po drodze zmalał, a ciepło rozeszło się po żyłach wraz z krwią pompującą przez jego serce.

I może dlatego, że dał się otoczyć tą atmosferą rodzinnego ciepła jak kołdrą w zimnych lochach Hogwartu, nie zauważył, że zupełna katastrofa wypłynęła właśnie z ust Remusa Lupina ukryta szczelnie i podająca się za niewinne pytanie.

- Mówiłem ci wczoraj, Lunatyku, że Harry jest chyba najcichszym Gryfonem jakiego spotkałem - powiedział Syriusz między jednym, a drugim kęsem jajecznicy. To było pierwsze prawdziwe zdanie jakie Harry zarejestrował podczas tego śniadania.

- Och, mi wygląda bardziej na inteligentnego Ślizgona, nieprawdaż Harry?

Harry upuścił widelec, który z brzdękiem opadł na talerz. Poczuł jak dreszcz strachu przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, a maska opanowania, którą nauczył zakładać go Blaise zsunęła się z jego twarzy zupełnie bezwiednie. Wziął ze świstem haust powietrza i spojrzał się szeroko otwartymi oczami wypełnionymi strachem po same źrenice na Remusa, a potem na Syriusza, który zawołał jego imię z tym czymś ostrzegawczym w głosie, co Harry nauczył się wyłapywać, by uniknąć kłopotów.

- Wszystko w porządku, rogasiątko?

Czy to był ten moment, ta chwila, którą Harry odkładał od samego początku znajomości z Syriuszem? Zderzenie się z prawdą, która od dwóch lat była jego rzeczywistością i w końcu nauczył się ją akceptować i być z niej dumny.

Harry nie wstydził się faktu, że trafił do Slytherinu. To był jego dom, bezpieczna przystań. To tam miał przyjaciół, wygodne łóżko, zapas papieru do rysowania, profesora Snape'a, który o niego dbał, dawał eliksiry, książki o czarodziejskim świecie i ćwiczenia, które miały mu pomóc w pisaniu piórem. W Hogwartcie nauczył się szczerze śmiać, bawić i latać na miotle.

Slytherin był jego domem i nie było powodu do wstydu z tego powodu.

Ale Syriusz był namiastką rodziny, którą mógł uzyskać i przez to strach nie pozwalał mu powiedzieć tego, że był Wężem. Ta niepewność otaczała umysł i zagnieździła się w jego ciele z każdym wdechem, który robił.

- Harry?

Dwanaście dni. Tyle dzieliło go od powrotu do Hogwartu. I gdzieś w jego dziecinnej naiwności myślał, że uda mu się ukryć ten fakt przez resztę czasu. Skupił się na realizacji planu i okłamywaniu samego siebie, że to nie było nic ważnego. Ale jednocześnie wiedział, że Syriusz nie mógł żyć w obłudzie, którą sam sobie stworzył założeniem, że Potter był Gryfonem, a Harry ani razu nie zaprzeczył. Opowiadał tylko kolejne półprawdy, omijał niewygodne fakty i milczał, gdy prawda zbytnio drapała go w gardło próbując wyrwać się na zewnątrz.

Mówił prawdę, gdy stwierdził, że nie był odważny. Nie był. Strach zbyt przyległ do jego ciała i nie chciał puścić. Ale Syriusz tego nie widział przez prawie dwa miesiące. Remusowi wystarczył jeden dzień, by odkryć prawdę i zrzucić ją niczym bombę.

Harry nie był gotowy na powiedzenie Syriuszowi, że był Ślizgonem, bo wiedział, że było to równoznaczne ze straceniem go. Spojrzał w szare oczy Łapy i wiedział, że za parę minut nie będzie tam niczego więcej jak odrzucenia, poczucia zdrady, a jego usta ułożą się w tak podobne słowa, które powiedział mu Dumbledore na pierwszym roku.

Syriusz nie zaakceptuje go takim jakim był. Trzynastoletnim, maltretowanym chłopcem z emblematem Węża na piersi i zielono-srebrnym krawatem na szyi. Z popękanym sercem i umysłem wariata.

Łzy tańczyły mu w kącikach oczu, próbując się wydostać i spłynąć po policzkach. Harry zacisnął pięści pod stołem.

- Jestem Ślizgonem, Syriuszu.

***

To trochę jak umieranie pomyślał bezwiednie Harry. Tylko znacznie gorsze, bo potem nadal oddychasz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top