04. Ponurak, który się śmieje
Harry Potter miał pewną umowę z profesorem Snapem. Jej ciche zawarcie nastąpiło w momencie, kiedy Ślizgon wrócił z pierwszego spotkania z Dyrektorem i zrozumiał, że Dumbledore go okłamał. Może nie sam fakt kłamstwa tak załamał Harry'ego, ale bardziej cała otoczka przy jakiej to nastąpiło. Pełen dobroci uśmiech, niebieskie iskrzące oczy wyglądająca na niego z okularów-połówek i te słowa, które miały być zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, chociaż w rzeczywistości świat powoli się rozpadał.
‒ Myślę Harry, że twoi rodzice nie byliby zadowoleni z faktu, że jesteś w Slytherinie ‒ powiedział Dumbledore z dobrodusznym uśmiechem, kryjącym się gdzieś za tą siwą brodą.
Harry poczuł, że grunt osunął mu się pod nogami mimo tego, że siedział na miękkim fotelu w gabinecie Dyrektora. Przez chwilę nie wiedział co miałby odpowiedzieć. Był wrzesień. Dopiero od niecałego miesiąca był w Hogwartcie i zaczął się tutaj naprawdę dobrze czuć. I to właśnie dzięki Ślizgonom.
Nie byliby zadowoleni?
Harry chyba nie do końca rozumiał jaki sens krył się za tymi słowami. Kiedy siedział skulony na swoim materacu w komórce pod schodami, a w uszach ciągle pobrzmiewały mu słowa wuja, że jest dziwadłem i bękartem, to wyobrażał sobie co by było gdyby. Gdyby jego rodzice żyli i nie zginęli w wypadku samochodowym. Gdyby miał rodzinę, o której zawsze marzył. Gdyby był kochany i akceptowany.
Wiedział, że to nie to samo, ale uczniowie domu Salazara, dawali mu tego namiastkę. Nie był chociaż obrzucany wyzwiskami jak to miało miejsce na Privet Drive 4. Będąc w Pokoju Wspólnym, nie słyszał miliona pytań o jego bliznę czy sławę i nie był wytykany palcami jak to miało miejsce na korytarzach Hogwartu przez resztę uczniów. Ślizgoni w jakiś sposób go zaakceptowali. Przyjęli do wiadomości, że Harry Potter stał się jednym z nich i nigdy nie usłyszał, że nie powinno go tutaj być. Chociaż może w pierwszym tygodniu jakiś starszy uczeń rzucił, że przegrał przez niego dwa galeony, bo prawie każdy obstawił, że trafi do Gryffindoru. Ale było to bardziej w formie żartu i Harry nie miał wątpliwości, że cokolwiek mu się tutaj stanie. Mógł na chwilę odetchnąć i nie spinać się na każdy gwałtowniejszy ruch. Nie znaczyło to jednak, że jego organizm pozbył się tych odruchów tak szybko.
A Dumbledore miał czelność mówić mu, że jego rodzice nie byliby zadowoleni.
Szkoda tylko, że Harry nigdy nie będzie miał szansy, by przekonać się o tym osobiście.
Kiedy wyszedł z gabinetu Dumledore'a starał się wyrzucić w głowy wszystkie te dziwne urządzenia, które tam widział, błyski światła padające na stare księgi i pięknego Feniksa, który czyścił sobie pióra, kiedy Harry wszedł. Przez pierwsze kilka minut chłonął widok tego niezwykłego miejsca z nadzieją, że jak tylko wróci do dormitorium to postara się to wszystko narysować. Po rozmowie z Dyrektorem nie miał jednak ochoty przypominać sobie najdrobniejszych szczegółów, bo wiedział, że ten rysunek będzie mu tylko o niej przypominać.
Potem skierował się prosto do gabinetu profesora Snape'a. Zapukał mocno w drzwi kilka razy i wziął głęboki oddech. Czuł jak jego całe ciało drżało, bo Dyrektor wyzwolił całą masę uczuć, którą Harry tak skrzętnie ukrywał. Wiedział, że nie pasował do idealnego Privet Drive 4. Jego workowate ciuchy, przekrzywione okulary i rozległa błyskawica na twarzy, nijak nie współgrały z równiutko ściętymi trawnikami, pozamiatanymi podjazdami do garażu i błyszczącymi w słońcu samochodami stojącymi pod zadbanymi domami z śnieżnobiałymi firankami w oknach. Miał świadomość tego, że nigdy nie zostanie tam zaakceptowany jako pełnoprawny członek rodziny. Wiedział, że jest tylko podrzutkiem, niechcianym bagażem problemów. Ale uświadomienie Harry'emu, że nawet tutaj – w świecie pełnym magii - gdzie podobno był traktowany jak bohater, nadal nie mógł poczuć się jakby gdzieś przynależał, spowodowała, że jego bańka pełna iluzji i pragnień, pękła. Rozlała się po całym jego wnętrzu i Harry nie potrafił jej zatrzymać.
A kiedy Severus Snape otworzył drzwi i zobaczył bladego, jedenastoletniego Pottera, którego oddech był tak chaotyczny jakby się topił i ostatkiem sił utrzymywał na powierzchni, a w oczach widział całą gammę uczuć, zrozumiał.
‒ Dyrektor kłamał, Potter ‒ powiedział mu wtedy Snape z tą swoją niezachwianą pewnością w głosie. ‒ Może i twój ojciec był kanalią i rozkapryszonych bachorem przez prawie całą szkołę, ale Lily nigdy nie kierowała się czymś takim jak podział Domów podczas oceniania człowieka, bo robiła to na podstawie jego działań, a nie herbu na mundurku. I kochali cię ‒ Snape prawie wypluł to słowo, ale wiedział, że jego Ślizgon potrzebował usłyszeć kilka takich ckliwych słów. ‒ I na pewno nie byliby zawiedzeni z powodu tego do jakiego domu trafiłeś. Chociaż Potter i Black pewnie przez pierwszy tydzień chodziliby całkowicie załamani, ale w końcu do ich zakutych łbów by dotarło, że nadal jesteś ich szczeniakiem.
Po tamtym dniu profesor Snape, obiecał młodemu Ślizgonowi, że zawsze odpowie mu na pytanie, niezależnie jak ono by brzmiało. Wystarczyłoby, żeby Harry zapytał, a usłyszy prawdziwą odpowiedź. I Severus dotrzymywał tej obietnicy. Przez większość czasu, wykrzywiał wargi w szyderczym grymasie i wręcz syczał odpowiedź, a jego głos był przy tym tak cichy, że Harry musiał się pochylać, by usłyszeć dane słowa.
Snape go nie okłamał, a dla Pottera było to ważniejsze niż wszystkie punkty Slytherinu, które i tak straciły na wartości kiedy Dyrektor Dumbledore na pierwszym roku podczas Uczty Pożegnalnej przyznał Puchar Domów Gryfonom.
***
Kiedy więc dwunastoletni Harry Potter przyszedł do gabinetu Snape'a, a w ręku trzymał album ze zdjęciami, który dostał od Hagrida, miał jedno podstawowe pytanie, które potem pociągnęło za sobą całą falę.
Snape oczywiście nie był zadowolony. Ale Harry się do tego przyzwyczaił, bo radość z życia profesor okazywał tylko wtedy kiedy mógł odjąć punkty Gryfiakom, kiedy ci ‒ jak w jakieś reakcji łańcuchowej – niszczyli każdy eliksir po kolei, tak że oprócz wyczyszczenia kociołków, nie dało się nic zrobić. Potter podejrzewał, że Severus Snape jest również wtedy, w jakiś sposób, rozgoryczony, że nie potrafił przebić się przez ich gryfoński idiotyzm i nauczyć, że nie można łączyć szczurzego ogona z kurdybankiem.
‒ Kto to jest? ‒ spytał wskazując postać dwudziestoparoletniego mężczyzny, który trzymał zawiniętego w kocyk niemowlaka z ciemnymi włosami. Harry podejrzewał, że tym maluchem jest on sam, ale osoba, która go trzymała na pewno nie była jego ojcem.
‒ Syriusz Black. Twój ojciec chrzestny.
Dwudziestoparolatek trzymał niemowlaka dość niepewnie, a jego koszulka bez rękawów z logiem jakiegoś zespołu, odsłaniała całą sieć przypadkowych tatuaży na rękach Syriusza. Wytarte dżinsy i motocyklowe buty tylko dodawały mu niegrzecznego wyglądu. Mimo to jego uśmiech był zupełnie szczery i pokazywał całą miłość, którą mógł ofiarować małemu chłopcu.
‒ M-mój co?
I w tym momencie Harry żałował, że zapytał. Bo świadomość tego, że profesor Snape odpowie mu na każde pytanie (nawet jeśli ono byłoby niewiarygodnie głupie, co da mu do zrozumienia, zanim udzieli odpowiedzi), raz go zawiodła.
Potter miał poczucie, że wszystko jakoś się ułożyło w jego życiu. Nie było to oczywiście normalny układ, bo wracanie na dwa miesiące do miejsca gdzie się nad nim znęcano, a Dyrektor Hogwartu o tym wiedział i nic z tym nie zrobił, nie należało do definicji normalności. Ale przebywanie w szkole, gdzie miał dobrego Opiekuna Domu, kilku przyjaciół i dostęp do jedzenia czy kartek do rysowania, było całkiem dobre. I w swoich rozważaniach mógł pominąć sytuację z Trollem, dziwne zachowanie profesora Quirrella czy fakt, że trójka wychowanków domu Godryka Gryffindorra dostała punkty za coś absolutnie niezrozumiałego dla Pottera i przez to wygrali Puchar Domów mimo, że należał on do Ślizgonów.
Ale fakt, że posiadał ojca chrzestnego, który od jedenastu lat siedział w Azkabanie za zdradę jego rodziców i zabicie dwunastu mugoli, było punktem, który znowu przewrócił jego poczucie stabilizacji do góry nogami.
‒ Potter, musisz coś zrozumieć ‒ powiedział cicho Snape, kiedy dwunastolatek w końcu doszedł do siebie i był w stanie przetworzyć kolejne informacje, które wypowiadał profesor. ‒ Black był oddany Potterom niczym pies. Kundlem, który jest w stanie zagryźć każdego, kto chociaż spojrzał się na nich krzywo. A powiedzenie Czarnemu Panu gdzie znajdują się twoi rodzice i ty...
‒ Chce pan powiedzieć, że Syriusz Black jest niewinny, profesorze?
Snape wykrzywił wargi w grymasie i spojrzał na niego jak na idiotę. Harry gdyby przed chwilą nie dostał małego szoku i stanu przedzawałowego, może jakoś zareagował na ten wzrok. Udawał jednak, że bardziej fascynujące, niż to co mówił profesor, był kubek z herbatą, którą trzymał mocno w dłoniach.
‒ Mógł nie zdradzić twoich rodziców, Potter ‒ zaczął grobowym tonem Snape. ‒ Ale to nie znaczy, że nie był w stanie rzucić zaklęcia, które na raz zabiło dwunastu mugoli na środku ulicy. Może nie jest zdrajcą, ale na pewno jest mordercą.
***
Harry miał więc całą drugą klasę, która obfitowała w odkrycie jego daru wężomowy, petryfikowanie przez tajemniczego potwora uczniów pochodzenia mugolskiego i prawie zamordowania pierwszorocznej Ginevry Weasley, która w ostatniej chwili została uratowana przez swoich starszych braci i (jeśli wierzyć plotkom) feniksa Dyrektora, mógł przyzwyczaić się do myśli, że jego ojciec chrzestny był mordercą.
Kiedy jednak po tygodniu pobytu na Privet Drive otworzył list od Draco, a z koperty wyleciał potężny wycinek artykułu Proroka Codziennego z ruchomą fotografią, wrzeszczącego i rzucającego się Syriusza Blacka, a w oczy rzucił mu się nagłówek:
„Morderca na wolności!!! Syriusz Black uciekł z Azkabanu!!", wiedział, że kłopoty właśnie się zaczęły.
***
Kiedy Harry zobaczył po raz pierwszy Syriusza Blacka, pomyślał, że ponuraki chyba powinny być większe.
Był wtedy wieczór, dwa tygodnie po tym jak Potter dostał od Malfoy'a artykuł o uciekinierze z Azkabanu. Słońce jeszcze nie zaszło, ale powoli zaczęło zmierzchać. Siedział na końcu zjeżdżalni, na którą nie dało się wejść i po niej zjechać, ponieważ drewniane schodki do niej zostały połamane i był bezwzględny zakaz w ogóle próbowania z niej korzystać. Miał na sobie starą bluzę Dudleya i rękawy naciągnięte jak najmocniej na dłonie, bo całe przedramiona pokryte były siniakami, które tworzyły dokładny wzór tego jak wuj Vernon go chwycił, by móc bez przeszkód zacząć drzeć mu się prosto w twarz („jesteś dziwakiem, chłopcze! Niepotrzebnym darmozjadem w tej rodzinie!") i potrząsać nim tak bardzo mocno, że Harry miał ochotę zwymiotować, kiedy Dursley go w końcu puścił.
Dudley i jego gang właśnie przymierzali się do swojej ulubionej zabawy czyli Polowania na Harry'ego i podchodzili do niego z głupimi uśmiechami na twarzach, a Dudley krzyczał swoje słynne pytanie:
‒ Czy nasz malutki Pottuś już zeszczał się w majtki?
Oczywiście odpowiedział mu rechot jego przygłupich kumpli, a Harry zastanawiał się czy jeśli teraz by wstał i zaczął biec najszybciej jak potrafił, to czy go złapią, zanim dobiegnie do furtki, by wydostać się z placu zabaw. Od jedynego wyjścia dzieliło Harry'ego tylko znienawidzona przez niego piątka chłopaków.
Merlinie, jak on tego nienawidził. Jego ciało, odzwyczajone od regularnego bicia, bo w końcu dziesięć miesięcy spędzał w zamku, a tam nikt nie tworzył na jego ciele kolorowych siniaków, miało już dość, a nie upłynęły nawet pełne trzy tygodnie, od kiedy wrócił z Hogwartu. Nie zniósłby kolejnego Polowania na Harry'ego.
‒ No dawaj Potter! ‒ krzyknął nagle Piers, najlepszy kumpel jego kuzyna. ‒ Jak myślisz ile siniaków ci dzisiaj zrobimy?
I kiedy ich piątka była już naprawdę blisko, a Harry jedyne co zrobił to wstał ze zjeżdżalni i przyglądał się swoim zniszczonym tenisówkom, które po tych wakacjach nie będą się nadawać nawet na śmietnik, stało się coś dziwnego. Potter, mógł przysiąc, że znikąd pojawił się ponurak, który skoczył między Ślizgonem a bandą Dudleya i zaczął przeraźliwie warczeć.
‒ AAAAAA!!!
Harry nigdy nie widział tego psa na własne oczy, ale czytał o nich w szkolnej bibliotece. Omen Śmierci pojawił się tuż przed nim. Harry poczuł jak włosy stanęły mu dęba ze strachu, a serce zaczęło przeraźliwie walić prawie łamiąc żebra.
Wtedy pomyślał, że chyba ponuraki powinny być większe. I nie tak okropnie chude, nawet jeśli były widmem zwiastującym śmierć.
‒ W NOGI!
– O CHOLERA!
Harry w życiu nie widział żeby gang Dudleya tak szybko uciekał. Pięciu chłopców biegło najszybciej jak potrafili i co chwilę oglądali się za siebie, by sprawdzić czy pies za nimi nie pobiegł. Ponurak miał szeroko rozstawione łapy, zjeżony grzbiet i cały czas warczał, wpatrując się w sylwetki prześladowców Pottera.
I dopiero kiedy zniknęli z zasięgu wzroku Harry'ego, a omen obrócił się w stronę chłopaka, ten zobaczył te nienaturalne ślepia, uświadomił sobie, że Śmierć właśnie po niego przyszła.
– O Merlinie...
Czy to właśnie ten czas? Już dzisiaj? W końcu to wszystko się skończy? Nigdy więcej nie poczuje uderzeń wuja na sobie, nie usłyszy jak ciotka na niego krzyczy, a Dudley szydzi. Nie porozmawia z profesorem Snapem. Nie odrobi zadania domowego z Blaisem i nie będzie przekomarzał się z Draco. Nie pójdzie na spacer po błoniach z Teodorem i Millicentą. Nie zdobędzie żadnych punktów dla Slytherinu i nie zamieni poduszki w igłę na lekcjach Transmutacji.
W tej samej chwili zdarzyły się dwie rzeczy.
Ponurak jakby rażony piorunem, z krwiożerczej bestii zmienił się w domowego psa - położył się płasko na ziemi, brzuchem dotykając trawy oraz kładąc pysk między przednimi łapami. Zamiast warkotu i ściekającej mu śliny z pyska, było słychać skomlenie.
Harry zrozumiał, że on naprawdę nie chciał umierać.
Serce nadal waliło mu niemiłosiernie w klatce piersiowej i nie miał żadnej kontroli nad własnym oddechem, poczuł, że się trząsł. Drżał cały mimo tego, że miał na sobie dużą bluzę i długie spodnie, a wieczór wcale nie był zimny.
I gdyby ktoś zapytał go czy wtedy podejrzewał co się za chwilę stanie, odpowiedziałby, że prędzej uwierzyłby w to, że nadawał się na idealnego Puchona, niż to, że zamiast ponuraka będzie stał przed nim Syriusz Black.
Oczywiście, Harry, na początku go nie poznał. To nie był ten sam dwudziestokilkuletni mężczyzna, który miał szeroki uśmiech i skórzaną kurtkę czy mundurek szkolny. Black miał na sobie jakiś dziwny płaszcz, poszarpany strój więzienny i był tak bardzo zniszczony przez Azkaban, że Potter przez chwilę pomyślał, że stało przed nim widmo człowieka, a nie prawdziwy czarodziej.
– Harry! – zawołał zachrypniętym głosem Black i wyszczerzył zniszczone zęby w uśmiechu, który ciężko było dostrzec przez jego zarośniętą brodę. – Nic ci nie jest szczeniaku? Ta grupka dzieciaków nie wyglądała jakby mieli dobre zamiary... W ogóle jestem Syriusz Black! Nie wiem czy wiesz, ale... jestem twoim ojcem chrzestnym!
Harry poczuł, że nie mógl oddychać. A potem, kiedy w końcu wypuścił powietrze z obolałych płuc, dotarło do niego, że nie wiedział jak zaczerpnąć kolejną dawkę powietrza. Patrzył na te błyszczące oczy Syriusza, jego wychudzoną sylwetkę i różdżkę, którą trzymał w dłoni. Czuł, że zaczął się trząść jeszcze bardziej niż wcześniej.
Czy te wszystkie plotki, które Draco usłyszał podczas podsłuchiwania spotkań Lucjusza w Malfoy Manor było prawdziwe? Black uciekł, bo chciał go dopaść? Zabić?
Zaczął szczękać zębami i nie był w stanie wykonać żadnego kroku. Jego myśli przypominały galop dzikich koni, które w popłochu uciekały przed kłusownikami. Nie miał pojęcia czemu jeszcze stał na nogach, bo w ogóle nie kontrolował własnego ciała.
– Rogasiątko, wszystko okej? – Syriusz zmarszczył brwi kiedy zobaczył jak jego chrześniak zaczął się trząść. Zrobił krok do przodu. – Heeeej, spokojnie... Wszystko jest już dobrze. – Black starał siego uspokoić, ale z każdym jego kolejnym krokiem Harry jeszcze bardziej zaczął popadać w panikę.
Aż w końcu wybuchł. Osunął się na kolana, a łzy, które spływały z jego szmaragdowych oczu sunęły się po zarumienionych policzkach.
– P-p...ro-o...sze...
Sam Harry nie wiedział o co dokładnie prosił. A Syriusz zrobił to co zawsze działało na Jamesa czy Remusa. Nie przejmując się niczym i nikim (oprócz Harry'ego) ukucnął obok niego i mocno przytulił. Czuł jak ciało jego syna chrzestnego zastygło w bezruchu, aby potem trząść się w spazmach płaczu. I nawet jeśli wyczuł pod materiałem bluzy wystające żebra, a na karku zobaczył czerwone ślady, które bardzo dobrze znał, nie odezwał się słowem, bo to nie było teraz najważniejsze.
– Jestem tu Harry – szeptał w jego włosy, tak samo roztrzepane jak Jamesa. – Jestem i nigdzie się nie wybieram, szczeniaku.
***
Harry stwierdził, że oszalał, a Snape go zabije kiedy tylko usłyszy co jego młody Ślizgon zrobił. Potter nie miał co do tego wątpliwości. I mógł bez problemu wyobrazić sobie minę Draco i Blaise kiedy im powie, że oprócz codzienności na Privet Drive, kupował w sklepie spożywczym jedzenie dla Syriusza Blacka. Bo Harry miał już pewien cichy rozejm z kasjerką sklepu, który zawarł jako siedmiolatek, że kobieta czasami daje mu coś do zjedzenia nawet jeśli chłopak nie miał jak za to zapłacić, a potem kiedy odkrył złoto w Gringottcie i opcję przemieniania galeonów na funty, kupował już normalnie jedzenie, a sprzedawczyni nigdy nie powiedziała o tym ciotce Petunii.
– Smacznego Black – powiedział Harry, kiedy tylko zjawił się w opuszczonym budynku na obrzeżach Little Whinging i rzucił w stronę skulonego na betonowej podłodze psa, torbę wypchaną jedzeniem.
Przed pójściem tutaj, poszedł do sklepu i wydał sporą część pieniędzy na posiłek dla byłego więźnia. I sam do końca nie wiedział czemu tutaj przyszedł. Przez całą noc siedział na parapecie okna i bił się z własnymi myślami, zagryzając dolną wargę prawie do krwi. Aż w końcu stwierdził, że ucieczka po tym jak tylko się uspokoił w ramionach Syriusza Blacka, nie była dość mądrym posunięciem. Ale w końcu w jego życiu rządził strach i Potter nie miał siły z nim walczyć.
– Harry! – krzyknął już przemieniony Black. Cały czas miał na sobie te same ubrania, ale wyglądał odrobinę lepiej. Potter nawet nie podejrzewał, że to z jego powodu. – Nie sądziłem, że jednak przyjdziesz – dodał już spokojniej.
Harry pokiwał powoli głową i usiadł na jednej z porzuconych palet i zaciągnął mocniej rękawy bluzy na palce. Potter do samego końca nie wiedział czy dobrze robił kierując się pod adres, który zdążył wykrzyczeć za nim Syriusz, kiedy chłopak uciekał z placu zabaw. Ale świadomość tego, że coś w tej całej historii mu się nie zgadzało, nie dawało mu spokoju. I może właśnie w tej chwili zachowywał się jak typowy Gryfon, ale Harry nie miał zamiaru się tym przejmować. Nie w momencie kiedy patrzył w te szaro-niebieskie oczy Syriusza Blacka i oprócz koszmaru trzynastu lat pobytu w Azkabanie, widział również radość.
– Chcę znać prawdę, Black. – Harry starał się brzmieć na tyle poważnie i pewnie, na ile pozwalały mu macki strachu, które oplotły całe jego ciało. Czuł się porównywalnie do momentu, kiedy wysiadł z samochodu wuja Vernona na parkingu przy King's Cross i miał po raz pierwszy wsiąść do Hogwarts Express.
Syriusz w odpowiedzi zaczął się śmiać.
****
I jakie opinie o Syriuszu?
Ten rozdział nie miał tak wyglądać. Naprawdę. I sceny, które napisałam z myślą, że je tutaj wykorzystam muszą poczekać na 5 rozdział. Ale cóż, jakoś chyba dało radę?
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top