Rozdział 3 część 8
Barbara tymczasem podeszła do Willa, który też był zakrwawiony i mimo jego ogromnego zdziwienia i stanowczego protestu, opatrzyła go starannie. Dotyk jej delikatnych dłoni wywoływał w nim niespodziewanie bardzo dziwne uczucia. Nie mógł jednak zastanawiać się nad tym dłużej, to było niedopuszczalne na jego stanowisku, dać ponosić się emocjom. Wciąż jednak nie spuszczał z niej wzroku, kiedy krzątała się po pokoju. Grellu oparł piłę o stół, bo nie wyobrażał sobie by mógł się z nią rozstać. Alice która asystowała ojcu, podała mu środki opatrunkowe, ale nie przyjął ich. Wciąż zakrwawiony, zdjął obie rękawiczki i spoglądał z dziwnym uśmiechem na swoje dłonie. Ron nie ocknął się nawet kiedy Adrian już skończył go opatrywać. Nie wróżyło to nic dobrego. Alice dopiero teraz zauważyła w jakim stanie jest jej ojciec. Oba ramiona pokrywały mu powbijane do samego czubka, czerwone od krwi pióra. Jego płaszcz był cały nią przesiąknięty, wyglądało to przerażająco.
- Tato! Ty też jesteś ranny!
- Tak, wiem, to nic kochanie. Nawet nie boli. Są ważniejsze sprawy. Ronald jest w gorszym stanie. Grellu również. Pomóż mu.
Rudzielec nadal się uśmiechał, a krew sączyła się powoli z jego ran na twarzy i szyi. William siedział bez słowa przyglądając się tej scenie, pełen podziwu dla Adriana Crevana. Nadal bacznie obserwując Barbarę. Alice podeszła do Sutcliffa i mimo jego protestów opatrzyła mu rany. Jakoś nie był zachwycony i choć nie skrzywił się i nie jęknął ani razu, nawet jej nie podziękował. Barbara sprawinie i szybko sprzątała cały ten krwawy bałagan, jaki powstał w jej domu. Po czym podeszła do Adriana.
- Teraz twoja kolej, siadaj i nie marudź! Alice pomóż mi – po czym bez uprzedzenia zdjęła płaszcz z jego ramion. Skrzywił się z bólu, ale nawet nie drgnął. Większość piór wyrwanych wraz z płaszczem spadła na podłogę, otwierając liczne, drobne rany. Sporo ich jednak zostało. Alice chciała już je wyjmować, ale ojciec powstrzymał ją.
- Lepiej niech Barbara to zrobi, tylko szybko i zdecydowanie, dobrze?
Cioteczka stanęła za jego plecami. Najpierw zdjęła mu koszulę, plecy Adriana były mocno naznaczone śladami ostrych piór anioła i sporo ich wciąż jeszcze w nich tkwiło. Mocnymi szarpnięciami, jedno po drugim wyjmowała je z jego ciała. Adrian ze stoickim spokojem przyjmował kolejny ból. Barbara każdą ranę dokładnie oczyściła i odkaziła. Nie było sensu zakładać opatrunków, tak liczne one były. Kazał tylko posmarować je swoją maścią po czym wstał.
- Dziękuję ci Barbaro i wybacz nam to całe zamieszanie. To było jedyne wyjście by nas wszystkich ocalić. Jestem też ogromnie wdzięczny za twoją pomoc.
..........................................................................
Barbie nawet się nie uśmiechnęła, bo nie była zachwycona obecnością tylu bogów śmierci, zwłaszcza Grellu budził w niej grozę. Nic jednak nie rzekła. Wyszła tylko na chwilę do kuchni, po czym wróciła niosąc ze sobą kilka szklanek i butelkę Burbona. To powinno ich wzmocnić. Grellu uważnie przyjrzał się podanemu trunkowi. Po czym wypił i zapytał.
- Co zrobimy z ciałem Ten- shi? Mogę się tym zająć, skoro moja kosa i tak już jest ubrudzona jego krwią, kilka ruchów i będzie po sprawie, potem spalimy wszystkie kawałki lub zakopiemy. Co ty na to Willu?
William spojrzał na niego karcąco, po czym wstał i odstawił pustą szklankę na stół. Usilnie starał się nie patrzeć na Barbarę.
- Mam inny pomysł, zostań tu Grellu i uspokój się, to moje polecenie. Zaraz wracam – po czym wyszedł na zewnątrz. Sutcliff zdziwiony spojrzał na Crevana, ale on tylko wzruszył ramionami, bo nie wiedział o czym Will mówi. Williama nie było dość długo. Adrian zaniepokojony wstał i już miał wyjść, kiedy drzwi otworzyły się. Najpierw wszedł Will, a za nim ktoś jeszcze. Adrian od razu ją poznał i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Alice która wciąż siedziała przy Ronie i trzymała go za rękę, krzyknęła.
- To nie możliwe.
Jednocześnie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Barbara która właśnie chciała odnieść szklanki do kuchni upuściła je i nie wierząc własnym oczom, wyjąkała.
- Agnes!
To była ona, we własnej osobie. Tak młoda i piękna jak w dniu kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Jak to możliwe?
- Adrianie – uśmiechnęła się do niego. Bez zastanowienia znalazł się przy niej, a już po chwili tulił ją w swych ramionach.
- Wiedziałem, że ciało anioła na coś się przyda! – stwierdził zadowolony William – a i moje stanowisko pozwała mi na pewne samodzielne działania. Pomyślałem więc, że to będzie najlepszy sposób by ci się odwdzięczyć drogi Adrianie. Ocaliłeś nas wszystkich i gdyby nie ty, nie wiem co by się stało! Postanowiłem powołać jej duszę do życia, a ciało anioła wspaniale się do tego nadawało. To takie małe ustępstwo ze strony zarządu i z mojej strony. Nie można wciąż twardo trzymać się tych wszystkich przepisów, nie? Zwłaszcza w tak wyjątkowej sytuacji. Zapewniam cię, że tym razem to naprawdę Agnes! Ta sama którą pożegnałeś wtedy w szpitalu, jej dusza zachowała wszystkie wspomnienia i uczucia. Nic się nie zmieniło.
I William T.Spears po raz pierwszy uśmiechnął się z zadowoleniem. Adrian nie mógł uwierzyć swemu szczęściu, Grellu z ogromnym zdziwieniem ale i z podziwem spojrzał na swego przełożonego. Alice wstała niepewnie, po czym podbiegła do swych rodziców. Agnes odsunęła się od Adriana i przytuliła swoją dorosła już córkę z całej siły. Dziewczyna zanosiła się płaczem. Matka z czułością głaskał jej włosy.
- Kochanie, nie płacz już, jestem tu, naprawdę i już nigdy cię nie zostawię. Was nie zostawię – poprawiła się, kiedy Adrian objął swymi ramionami je obie.
- Mamo, mamusiu – łkała Alice – to naprawdę ty? To chyba cud!
William nadal z uśmiechem na twarzy przyglądał się tej uroczej scenie, podobnie jak pozostali obecni w pokoju, po za nieprzytomnym Ronem rzecz jasna. Barbara była chyba najbardziej zdumiona, wiedziała bowiem, że Agnes umarła dawno temu, a jej ciało, a raczej to co z niego zostało spoczywało na cmentarzu w NY. To nieprawdopodobne. Alice bardzo trafnie to określiła, to musiał być cud.
- Jak to zrobiłeś? – zapytała Williama. Po raz pierwszy tego wieczoru zwróciła się bezpośrednio do niego. On wciąż się uśmiechając, powiedział tylko.
- Ma się te możliwości. Zawsze marudzicie, że wolałem siedzieć na za biurkiem, niż być w czynnej służbie. Moje stanowisko pozwala mi jednak w naprawdę wyjątkowych sytuacjach na podejmowanie decyzji bez konsultacji z zarządem.
- Jak to? – zdziwił się Grellu – co masz na myśli?
- Grellu Sutcliffie, nie mam żadnego obowiązku tłumaczenia się z tego co zrobiłem, jestem najwyższy rangą w zarządzie shinigami, a to daje mi wolną rękę jeśli chodzi o zarządzanie zasobami dusz. Nie mówiłem wam o tym, ale niedługo pewnie przyjdzie mi zastąpić Ojca, na jego stanowisku, bo jako jedyny zostałem do tego wytypowany. Taki mały awansik, ale niech coś z tego będzie pożytecznego prawda? Pozwoliłem sobie więc przywołać duszę Agnes i użyczyłem jej ciała anioła, które jest idealne i doskonałe, reszta sama się dokonała.
- Ale przecież dusza, która powraca do świata śmiertelnych musi zawsze zasiedlać nowonarodzone ciało – dziwił się nadal Grell.
- Dlatego mówię o wyjątku, o jedynym takim przypadku. Raz na całą wieczność można troszkę nagiąć zasady, po to tyle lat siedziałem w bibliotece, kiedy wy dzielnie walczyliście o dusze ludzi. Teraz zbieram z tego profity. A ty myślałeś, że nic nie robię tylko przerzucam papierki i wami dyryguję? Działam wtedy kiedy to jest naprawdę konieczne. Myślę, że Adrian i Alice nie mają nic przeciwko, prawda?
- Trzeba ci przyznać Williamie, że masz tę klasę! Jestem pełen podziwu i chylę czoła – Grellu chyba po raz pierwszy pochwalił swego przełożonego.
Adrian nic nie mówił, bo brakło mu słów. Barbara wciąż w szoku, nie mogła się nadziwić temu co właśnie się wydarzyło i też milczała. Agnes zaś głaskał włosy swej córki, wciąż tuląc ją ze wszystkich sił. Lecz Alice wysunęła się z objęć matki i podeszła do kanapy, na której leżał Ron.
- Williamie - zapytała nieśmiało, bo dziwnie było jej zwracać się do niego tak bezpośrednio – możesz pomóc Ronowi, prawda? Skoro potrafiłeś przywołać moja mamę z powrotem do świata żywych?
- Nie jestem wszak wszechmogący, ale Ronald sam sobie może pomóc, musi tylko wrócić do świata shinigami, by tam móc w spokoju dojść do zdrowia. Dlaczego to cię smuci? – zapytał widząc jak jej twarz zmienia się.
Adrian postanowił wyjaśnić mu kilka spraw, nim będzie za późno.
- Willu, musimy pogadać poważnie w cztery oczy. Możesz ze mną wyjść na chwilę?
- Ale o co chodzi? – dopominał się nic nie rozumiejący Sutcliff.
William jednak zrozumiał, otworzył drzwi i obaj z Adrianem wyszli na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top