Rozdział 3 część 7
Było już późne popołudnie. Adrian siedział z Alice na tarasie. Pili ciepłą czekoladę i rozmawiali. Mieli sobie tyle do powiedzenia. Rozmawiali tak już od obiadu. Ron był wciąż zbyt słaby by wstać i ciotka została przy nim, by tych dwoje mogło spokojnie pogadać. Adrian postanowił być zupełnie szczerym wobec córki i bez zbędnych dylematów uświadomił jej, że jeśli Ronald nie wróci w przeciągu kilku dni do świata shinigami, to będzie z nim coraz gorzej. Teraz jego stan był w marę dobry, ale nie poprawiał się wcale i to bardzo martwiło Adriana. Wiedział jednak jak jego córka zareaguje na te niemiłe wieści. Faktycznie Alice posmutniała, choć zrozumiała, że nie ma innego sposobu by Ron poczuł się lepiej i wyszedł z tego obronna ręką. Przeprosiła ojca i poszła na górę, do niego, by spędzić z nim resztę czasu jaka im jeszcze została. Adrian nie miał do niej żalu. Przypomniał sobie jak bardzo kochał jej matkę i jak bardzo chciał wciąż z nią być. Wspomnienie widma z cmentarza w NY znów jak żywe stanęło mu przed oczami. Tak bardzo tęsknił za Agnes, iż czuł niemal fizyczny ból. Miał też mimo wszystko przeogromne wyrzuty sumienia, że tak bezmyślnie zaatakował Rona. Poczuł jak robi mu się zimno. Rozejrzał się uważnie. Shinigami nie czuli chłodu tak fizycznie. Wiedział już. Anioł odnalazł go nawet tutaj.
- Witaj znowu Adrianie Crevan. Czy nie mówiłem, że jeszcze się spotkamy. Rozważyłeś już moją propozycje?
Adrian był zły. Czego Ten- shi od niego znów chce? Jednak spokojnie powtórzył.
- Moja odpowiedź zawsze pozostanie taka sama.
Anioł ujawnił się wreszcie stając przed nim w całej okazałości. Rozpostarte skrzydła świeciły dziwną poświatą, jak cała jego postać. Adrian widział piękną twarz anioła, jej idealne rysy i długie, jasne włosy. O zjawie z przed kilku dni usilnie starał się nie myśleć. Wiedział, że dusza Agnes wciąż jest bezpieczna w bibliotece. I tylko to pozwalało mu trzeźwo oceniać sytuację.
- Doprawdy, myślałem, że masz więcej rozumu – Ten-shi trzymał w rękach oba cinematic record.
- Jeśli myślisz, że się przestraszę i ulegnę, to bardzo się mylisz. Zresztą cała społeczność shinigami wie już o twej obecności wśród śmiertelnych. Czego tak na prawdę chcesz ode mnie?
- Tylko ty Żniwiarzu możesz mnie wprowadzić do waszej siedziby. Tam znajdują się wszystkie księgi życia, nieprawdaż? Pragnę tylko oczyszczenia ludzkich dusz z wszelkiego zła i nieprawości. Ponad to wiem, że posiadasz odpowiednie atrybuty, by mi w tym pomóc.
- O czym ty mówisz Ten-shi?
- Dobrze wiesz, Adrianie. O twej zakładce śmierci i o piórze. To one pozwolą mi zmienić zapisy we wszystkich księgach, nawet waszych shinigami.
Adrian roześmiał się dziwnie. Jego przypuszczenia potwierdziły się.
- Nie dasz rady zmienić wszystkich zapisów, to zajmie wieki. Zresztą nie mam ze sobą tego o czym mówisz. Zarówno zakładka jak i pióro bezpiecznie spoczywają w gabinecie Willa.
- Dlatego też potrzebuje twej pomocy. Tylko shinigami tak silny, tak szanowany i podziwiany jak ty może mnie tam wprowadzić. Tylko ty masz na tyle siły by sprzeciwić się Williamowi T. Spearsowi i całemu zarządowi waszego społeczeństwa. A potem wystarczy tylko zmienić zapisy w księgach shinigami, byście stali mi się posłusznymi i sami zrobicie to, co mnie zajęło by jak twierdzisz wieki. Wystarczy, że się zgodzisz.
- Nie będę się powtarzał, bo to jest nudne. Nie zamierzam pomagać ci w twych niegodziwych planach. Nie zamierzam też występować przeciwko swym towarzyszom. I nie ma sposobu bym zmienił zadnie. Nic tu nie wskórasz.
Adrian wiedział, że anioł nie zrezygnuje tak po prostu. Nagle w drzwiach domu stanęła Alice z szklanką soku w ręce. Usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Odwrócił się gwałtownie.
- Alice, kochanie wracaj do domu, natychmiast.
- Tato, co to jest? Kto...?
Dziewczyna jak zaczarowana wpatrywała się w świetlistą istotę, kiedy anioł przemówił do niej.
- Witaj śmiertelniczko. Podejdź do mnie dziecko.
Alice nadal jak zahipnotyzowana wpatrywała się w anioła, kiedy ten otwarł jej księgę.
- Alice, skarbie – powiedział Adrian bardziej stanowczo – nie słuchaj i wracaj do środka, no już!
- Ale ona jest taka piękna, taka dobra , taka...
Dziewczyna nie mogła wiedzieć, że jest pod wpływem anioła, jego świetlista aura przyciągała jej duszę, niczym świeca wabiąca ćmy. Anioł już niemal miał ją w swych sidłach.
- Nie bój się, kochanie – wabił ją swym głosem – zaraz będzie po wszystkim. Twoje wspomnienia zostaną oczyszczone, twoja dusza zostanie oczyszczona, podejdź do mnie. Nie bój się – powtórzył.
- Nie, Alice – krzyknął Adrian – nie słuchaj go. Posłuchaj mnie! Wracaj do domu, wracaj do Rona, ale już – i zasłonił całym sobą dziewczynę, by ją ochronić. I to pomogło, bo poświata anioł nagle przygasła, dziewczyna cofnęła się o krok.
- Nie boje się, bo w mych żyłach płynie krew najlepszego shinigami jaki istnieje od wieków - powiedziała stanowczym głosem - Nie dam ci się zwieść, kimkolwiek nie jesteś.
- Moja dziewczynka – Adrian uśmiechnął się mimo powagi sytuacji i zagrożenia jakie stwarzała świetlista istota. Mało brakowało, ale Alice była silna, nie przypuszczał, że aż tak silna. Gdyby była zwykłą śmiertelniczką uległa by namowom anioła. Po raz pierwszy był z niej naprawdę dumny.
- Widzisz Ten- shi, nic tu po tobie, odejdź! Chyba że chcesz przekonać się jak ostra jest kosa żniwiarza – i wyciągnął swą broń. Alice z przerażeniem schowała się w domu i podbiegła na górę do Rona. Jakby sama jej obecność przy nim mogła ochronić jego i ją. Tymczasem Adrian stał i mierzył wzrokiem swego przeciwnika. Wiedział, że sam nie pokona Ten-shi. Jednak wiedział też, że nie ma innego wyjścia jak walczyć. Anioł najwyraźniej nie zamierzał odejść, ani zrezygnować ze swych szalonych pomysłów, tylko roześmiał się dziwnym, dzwoniącym śmiechem.
- Już ci mówiłem shinigami, kosa żniwiarza nie jest w stanie zrobić mi krzywdy.
Nagle doleciał ich głos.
- A dwie kosy?
- Może nawet i trzy!
Grell Sutcliff i William T.Spears wyszli z cienia. Obaj trzymali w rękach swe kosy, a piła Grella lśniła w zachodzącym powoli słońcu.
- Dalej Adrianie, na co jeszcze czekasz. Trzeba przegonić stąd tego pierzastego intruza, by wiedział gdzie jego miejsce – Grellu świetnie się bawił, wprawiając w ruch swą piłę – chętnie zobaczę, czy jego krew też jest czerwona.
Will cmoknął z niezadowoleniem. Wolał by uniknąć walki. Wiedział, że we trzech mieli szanse, lecz nie chciał tak tego rozwiązywać. Nie był by sobą, gdyby nie spróbował po dobroci i ze spokojem rozwiązać problemu i uniknąć rozlewania krwi. Poprawił ostrzem swej kosy spadające okulary i zwrócił się do anioła.
- Oddasz mi te księgi życia Ten-shi, to może pozwolimy ci odejść.
Anioł rozpostarł skrzydła i spojrzał na niego.
- Nie myśl shinigami, że zlęknę się waszych kos, mimo, że jest was trzech.
Poruszył skrzydłami, a powietrze przeszył świst i w ich stronę posypał się tysiące ostrych jak brzytwy piór. Ledwo zdążyli się osłonić. Kilka z nich wbiło się aż po sam czubek w ramiona Adriana. Nie czuł bólu. Grellu też oberwał, chyba najmocniej, bo z jego policzka i szyi ściekała krew, ale podobnie jak Adrian nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Pociągnął za rączkę swej kosy, a ta zawarczała groźnie. Natarli obaj jednocześnie. Nie na dramo Adriana zwano legendą shinigami, był najlepszy i w walce nie miał sobie równych. Raz jeszcze świsnęło powietrze i teraz białe skrzydła anioła splamiły się krwią. Grellu uderzył z drugiej strony, a William rzucił swą kosą niczym włócznią. Anioł upadł, ale powoli podnosił się. Kosa Willa leżała kilka kroków od niego, Grellu stał trzymając swą wysoko nad głową. Nagle z gardła anioła wydarł się krzyk. Tak potwornie przeraźliwy, że wszyscy shinigami upadli. Adrianowi zdawało się , że głowa zaraz mu eksploduje pod naporem tego dźwięku. Spojrzał na swych towarzyszy. Grell puściwszy swą piłę, zatykał uszy dłońmi, a z nosa i uszu Williama powoli sączyły się stróżki krwi. Nic nie dało się zrobić, ogłuszający , przedziwny dźwięk powalił ich na kolana. Anioł stał nad nimi i z patrząc z pogardą, rozpostarł na powrót swe skrzydła. Nagle od drzwi domu usłyszeli głos Rona.
- Daj mi swą kosę, Adrianie!
To wystarczyło, bo choć Adrian nie zdążyłby rzucić kosy Ronaldowi, jego krzyk odwrócił na moment uwagę anioła. Ten jednak wysłał w stronę Rona swe ostre pióra, po czym kosa Adriana dopadł go, odcinając głowę. To było makabryczne posunięcie, ale chyba najbardziej skuteczne. Ciało Ten- shi pozbawione głowy, upadło. Krew była wszędzie. William podniósł się z trudem. Grellu wciąż leżał na ziemi splamiony własną krwią.
- Grellu - zawołał Adrian – wszystko w porządku?
Rudzielec jakby zdziwiony tym, że krwawi, usiadł i nagle roześmiał się na cały głos.
- Ja krwawię! Ale fajowo! Rany, moja krew też jest czerwona? A myślałem, że arystokraci mają błękitna krew! – i zaniósł się śmiechem, wciąż siedząc na ziemi.
Adrian podszedł do niego i podał mu rękę.
- Grellu Sutcliffie, ty wariacie. Wiedziałem, że jesteś postrzelony, ale że aż tak? Dasz radę wstać?
- Spokojnie, wstanę! – i rudzielec wspierając się na dłoni Adrian, wstał – ale była krwawa jatka, załatwiłeś go na dobre, jednym ciosem. Jednak gdyby nie Ron, byłoby kiepsko – i ze wstrętem spojrzał na zakrwawione ciało anioła. Po czym przetarł twarz dłonią. Czarna rękawiczka nasiąknęła krwią.
- Ron! – krzyknął Adrian i pobiegł czym prędzej do drzwi. Alice już była przy nim. Ronald leżał na progu, a liczne pióra anioła powbijane były w jego ciało. Rana na ramieniu znów krwawiła. Chłopak stracił przytomność. Alice płakała.
- Tato! Zrób coś. Proszę!
Adrian podniósł nieprzytomnego Rona. William już szedł w ich kierunku. Grellu stał na ciałem bez głowy, podnosząc swą piłę.
- Ble! Ohyda! A może by tak odciąć mu te piórka, co?
- Zostaw go Sutcliff, on nam już nic nie zrobi. Chodź lepiej tutaj i pomóż.
- Dobra, dobra! Zresztą moja piła za bardzo ucierpiała, kilka zębów się wyszczerbiło i chyba przez sto lat jej nie doczyszczę z tej brudnej krwi Ten–shi i nie wymagaj tego ode mnie po tym wszystkim Williamie.
Will pomógł Adrianowi wnieść Rona do salonu. Alice wciąż płakała, nie odstępując go na krok. Barbara pełna przerażenia, ale nad wyraz spokojna, bez słowa wyszła po czym wróciła z apteczką. Wszyscy obecni w jej domu shinigami byli wszak ranni. Potem przyjdzie czas na tłumaczenia i wyjaśnienie jej co tak właściwie się stało. Grellu wszedł ostatni, wlokąc swą piłę po podłodze, ślady krwi ciągnęły się za nim od progu. Barbara spojrzała ze zgrozą.
- Czy mógłbyś zostawić to coś na zewnątrz? – po czym nie patrząc już na niego, podeszła do Adriana, który wyjmował pióra anioła z poranionego chłopca. Jego ruchy były szybkie i zdecydowane, gdyby robił to powoli, rany byłby jeszcze większe, a Ron i tak już sporo wycierpiał. Całe szczęście w nieszczęściu, iż nieprzytomny i tak nie czuł bólu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top