Rozdział 3 część 6
Adrian i Barbara siedzieli w kuchni. Był środek nocy, a burza za oknem nieco się uspokoiła. Byli tylko we dwoje, bo Alice wciąż siedziała przy nieprzytomnym Ronie. Rozmawiali od kilku godzin. Barbie opowiedziała zdumionemu Adrianowi o tym, co wydarzyło się ostatnio i co o sobie opowiedziała jej Alice, odkąd uciekła z rodziny zastępczej. Pominęła jednak pewne sprawy, zwłaszcza te dotyczące Alice i Rona. Swym kobiecym instynktem wyczuła, że lepiej będzie żeby dziewczyna sama powiedziała o tym ojcu, kiedy zechce. Jeśli zechce, oczywiście. Chociaż po tym co się stało, może być z tym różnie. Adrian dopiero teraz zrozumiał jak ogromny błąd popełnił. To co na pierwszy rzut oka wydawało mu się zagrożeniem dla jego córki, okazało się czymś wręcz przeciwnym. Najwyraźniej Alice darzyła tego młodego boga śmierci uczuciem i to nie była błaha sprawa. Nic nie mówił, bo Barbara od razu mu przypomniała Agnes. Ból związany z tymi wspomnieniami spowodował, iż Adrian pojął jak bardzo musiała cierpieć teraz jego córka. Musi ją przeprosić i wytłumaczyć się jej.
- Naprawdę mi przykro, Barbaro. Gdybym wiedział, nie skończyłoby się to tak jak teraz. Jak myślisz, wybaczy mi to? Chyba bardzo jej zależy na tym chłopaku?
- To nie taki zwykły chłopak. Jest jednym z was. A Alice bardzo go kocha, Adrianie. Tak samo jak Agnes kochała ciebie. Jednak bardzo pragnęła cię odnaleźć. Myślę, że musicie porozmawiać sam na sam, szczerze. Pójdę teraz po nią, posiedzę przy Ronie, byście mogli spokojnie pogadać.
- Będę ci ogromnie wdzięczny.
Wstała od stołu i jeszcze kiedy stała w drzwiach, dodał.
- Barbaro, jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem.
Ona spojrzała na niego dziwnie, po czym wyszła. Długo Adrian siedział sam, widać Barbie rozmawiała teraz z jego córką, pewnie Alice nawet nie miała ochoty z nim gadać i kiedy myślał, że ona już nie przyjdzie, dziewczyna nieśmiało weszła do kuchni. Usiadał w milczeniu naprzeciw niego. Oczy miała zapłakane, a twarz wciąż bladą. Nie wiedział jak zacząć i co powiedzieć. On, wielki, legendarny Adrian Crevan, bóg śmierci nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Przyglądał się więc jej w milczeniu. Była, mimo jej obecnego stanu, prześliczna, podobnie jak jej matka, choć kolor włosów i oczu najwyraźniej odziedziczyła po nim. Uczucia które teraz władały Alice były skrajnie różne. Tak długo czekała, by wreszcie go spotkać, tak wiele chciała mu powiedzieć. I tak ogromny był jej żal. Ronald niczemu nie zawinił, jak więc ojciec mógł tak po prostu go zaatakować? Wiedziała, jakie powody mogły nim kierować, jednak strach o Rona, szok po tym co się stało nie pozwoliły jej racjonalnie myśleć. Emocje brały górę nad rozsądkiem. Mimo to tęsknota za ojcem i miłość były tym co przeważyło nad wszystkim. Łzy popłynęły jej po policzkach. Adrian wstał i podszedł do niej niepewnie. A już po chwili ona tuliła się do niego płacząc. Objął ją mocno ramionami.
- Już dobrze, kochanie! Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
- Tatusiu, tak długo czekałam...
- Wiem maleńka, ale teraz już jestem przy tobie.
Kiedy już wypłakała się na tyle, by móc spokojnie rozmawiać, usiadł, a ona obok niego trzymając go z rękę.
- Jesteś taka śliczna, taka podobna do matki.
- Ron twierdzi, że bardziej do ciebie. Czy on z tego wyjdzie?
- Mam nadzieje kochanie. Wiem, że żadne przeprosiny nie zmienia tego co się stało, ale naprawdę bardzo mi przykro. Gdybym wiedział...
- To nie twoja wina, przepraszam cię tato, nie powinnam tak się unosić. Skąd mogłeś wiedzieć. Sama bym chyba tak postąpiła, w takich okolicznościach. Wyobrażam sobie jak to musiało wyglądać.
Alice spuściła głowę. Adrian uścisnął jej dłoń.
- Kochanie, nic mnie nie tłumaczy, poniosło mnie, a na to nie ma wytłumaczenia. Na dodatek biedny Ron teraz leży ranny, przeze mnie i chyba jedynym sposobem by go ocalić, jest jak najszybszy jego powrót do świata shinigami. Jeśli to tylko będzie możliwe. Jak on się czuje?
Alice wyraźnie posmutniała.
- Nadal nieprzytomny. Tato...
Adrian wiedział co teraz Alice zamierza mu powiedzieć. Ale dał jej czas by to ona mu się zwierzyła, nie chciał z niej nic wyciągać na siłę. Chciał by sama mu zaufała. Tak dobrze było usłyszeć jak zwraca się do niego „tato".
- Tatusiu, wiesz ja kocham Rona, bardzo. Bardziej niż mógłbyś przypuszczać. Nie wiem, czy mogłabym dalej bez niego żyć. Co ja mam teraz zrobić? Co teraz z nami będzie?
Adrian uśmiechał się w duchu, choć sytuacja była naprawdę poważna, bo też Ronald był poważnie ranny. Jednak cieszyło go, że i Alice pokochała jednego z nich. Nie mogła lepiej wybrać, bo wiedział, że Ron, jeśli ją również kocha, a wszystko na to wskazywało, nigdy jej nie skrzywdzi. Poza tym w jej żyłach płynęła krew shinigami, jego krew. W kim innym mogła ulokować swe uczucia, jeśli nie w jednym z nich? Żałował teraz swego wyskoku. Nie należało być tak impulsywnym, ale co się stało to się nie odstanie. Żadne żale tu nie pomogą, trzeba powiadomić Willa i zabrać młodego shinigami do biblioteki. Wiedział jednak, że nie tego chciała jego córka, choć wolałaby widzieć swego chłopaka w lepszym stanie.
- Choć, pójdziemy do niego. Dobrze? – i podał jej dłoń.
............................................................................................................
Ronald ocknął się dopiero o świcie. Wszystko go bolało i był bardzo słaby. Stracił wiele krwi, choć Adrian zrobił co tylko mógł, by mu pomóc. Z trudem podniósł głowę. Zobaczył Alice, która siedziała na podłodze obok łóżka i spała z głową opartą o jego poduszkę. Chciał dotknąć jej twarzy, ale ogromny ból przeszył mu ramię, kiedy próbował wyciągnąć rękę w jej stronę. Mimo woli jęknął. Kosa Adriana zadała mu potężny cios, a rana była bardzo poważna i bolesna. Alice podniosła głowę.
- Ron! – prawie natychmiast pocałowała jego usta. Jęknął znów, naprawdę bolało. Zdawał sobie sprawę, że ledwie uszedł z życiem spod najlepszej kosy żniwiarza, jak istniała w świecie bogów śmierci. Miał wiele szczęścia. Dręczyła go jeszcze jedna myśl, dawno już powinien być w bibliotece i stawić się u Williama T. Spearsa.
- Jak się czujesz? – zapytała z troską Alice. Musiała długo płakać, bo jej oczy wciąż jeszcze były zaczerwienione i pełne łez. Nie chciał jej martwić, więc uśmiechnął się z trudem.
- Nawet nie tak najgorzej, zważywszy, że kosa twojego ojca jest niezrównana i niepokonana, podobnie jak on sam. Ale nie winię go, też bym tak zareagował!
- I bardzo mnie to cieszy, młodzieńcze – Adrian, który nagle stanął w drzwiach pokoju, odetchnął z ulgą słysząc te słowa – niemniej jednak jesteś jak widzę, bardzo wyrozumiały – podszedł do łóżka na którym leżał Ron i uścisnął mu dłoń. A potem popatrzył z troską na jego lewe ramię. Bandaż cały przesiąknął krwią, jednak była ona już zeschnięta, a to znaczyło, że rana zasklepiła się. Opatrunek należało czym prędzej zmienić.
- Alice, idź na dół i poproś Barbarę o czyste środki opatrunkowe, miskę z ciepła wodą i ręcznik, dobrze? I niech zrobi śniadanie dla Rona – tak naprawdę chciał porozmawiać z Ronem, sam na sam. Dziewczyna pobiegła czym prędzej, jakby od tego miało zależeć życie chłopaka. Adrian wiedział, że troszkę czasu upłynie nim wróci i od razu przeszedł do sedna.
- Zdajesz sobie sprawę, Ronaldzie, że najlepiej dla ciebie będzie jeśli wrócisz do biblioteki. Prawda?
Ron syknął, bo Crevan odwijał bandaż z rany, która niemiłosiernie bolała. Trzymał się jednak dzielnie, bo nie wypadało przy legendarnym shinigami okazywać słabość. Podziwiał przecież Adriana i chciał być taki jak on. A to znaczyło przyjmować wszystko ze spokojem i godnością.
- Wiem. Właściwie to musiałbym dziś wrócić, bo skończył się mój urlop. Wiem też, że tam pod okiem Williama T.Spearsa doszedł bym szybciej do zdrowia, ale nie chcę jeszcze wracać. Jeszcze nie teraz.
- Rozumiem i znam też powody twego wahania, ale nie chcesz chyba martwić Alice bardziej niż to konieczne? Ja nie umiem ci więcej pomóc. Jest mi podwójnie przykro, bo sam przyczyniłem się do twego obecnego stanu. W naszym świecie szybciej dojdziesz do zdrowia. Wiesz o tym dobrze.
Adrian nadal odwijał bandaż z jego ramienia, dziwiąc się, że Ron tak spokojnie to przyjmuje. Musiał mieć silny charakter i być bardzo wytrzymały.
- Crevan-senpai, jak pan nas znalazł?
Adrian uśmiechnął się. Ci młodzi shinigami, nawet w tak ekstremalnych warunkach nie zapominają o szacunku do starszych kolegów, jaki wpajano im przez lata nauki.
- Mów mi po prostu po imieniu. Nikt tak do mnie się nie zwraca. Jak was znalazłem? Pomogło mi cinematic record Barbary. Z niego dowiedziałem się gdzie jest Alice i że ty tu jesteś. Nie wiedziałem jednak po co i dlaczego. Nie sądziłem też, że moja córka obdarzy cię tak wielkim uczuciem, bo opowiedziała mi o wszystkim – i mimo wszystko uśmiechnął się. Ronald odwzajemnił uśmiech. Dobrze, że Adrian Crevan cieszy się z ich miłości, bo gdyby było inaczej to pewnie nie leżałby tu z raną na ramieniu, tylko skończyłoby się o wiele gorzej.
- Byłbym tu wcześniej, ale czekaliśmy z Williamem na Grella Sutcliffa. Musiałem omówić z nimi kilka ważnych spraw.
- Chodziło o anioła, prawda?
Adrian zdumiał się. Skąd ten młody bóg śmierci wiedział o obecności Ten-shi? Czyżby jego zmysły shinigami tak młodym wieku były już tak wrażliwe na obecność innych istot im podobnych? Jeśli tak, to znalazł godnego siebie następcę. Ale nic na razie nie powiedział, tylko zapytał.
- Skąd wiesz o obecności anioła wśród śmiertelnych?
- Grellu nam powiedział. Przepraszam, pan Sutcliff, rzecz jasna. Ale nie musiał, bo wyczułem wcześniej coś dziwnie niepokojącego, nie mogłem sprecyzować co to. Dopiero kiedy Grell streścił nam całą rozmowę z tobą, skojarzyłem i wiedziałem skąd ten niepokój we mnie. Może bym wcześniej na to wpadł, ale ...
- Ale co? – uśmiechnął się Adrian, bo dobrze wiedział czemu wyczucie Ronalda było tak zachwiane, przyczyną była jego miłość do Alice. Jednak mimo to, musiał posiadać już ogromną wrażliwość jak na tak młody wiek. Zrobiło mu się nagle smutno, bo wiedział, że William nie odpuści takiego talentu u boga śmierci i nie zrezygnuje z Ronalda Knoxa w szeregach shinigami. A to oznaczało tylko jedno. Alice będzie miała złamane serce. Ron chyba jeszcze nie zdawał sobie sprawy jak wielkie wyzwanie go czeka i jaka poważna decyzja.
- Ale kocham Alice, Adrianie tak jak ty pokochałeś kiedyś jej matkę i dlatego ufam, że mnie zrozumiesz. Jednak nie wiem co dalej robić...
Zamilkł nagle bo do pokoju weszła Alice z tacą na której znajdowało się śniadanie dla Rona, a za nią ciotka z potrzebnymi opatrunkami. Adrian podziękował i od razu zabrał się za zmianę opatrunku Ronowi, podczas gdy Alice podała mu śniadanie. Ron był jeszcze bardzo słaby, ale zjadł z apetytem. Gdy Adrian skończył, a na tacy zostały już tylko puste naczynia, na powrót zasnął. Barbara i Adrian opuścili po cichu pokój w którym została tylko Alice. Dziewczyna chciała jeszcze trochę zostać z Ronem, kiedy jednak okazało się, że ten spokojnie śpi, zeszła do kuchni za nimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top