Rozdział 2 część 4
Alice obudziła się dość późno. Słońce stało już wysoko na bezchmurnym niebie, a Ronald spał jak zabity. Delikatnie, by go nie obudzić zdjęła jego rękę ze swego ramienia. Całą resztę tej dziwnej nocy tak spali? Nie do wiary. Uświadomiła sobie właśnie, że pierwszy raz spędziła noc w jednym łóżku z chłopakiem. Co z tego, że jemu nawet by do głowy nie przyszła żadna głupia myśl? Dla Alice i tak było to dziwne, ale przecież sama go poprosiła by przy niej został. Jak to dobrze, że to ona obudziła się pierwsza, bo sytuacja była nieco dla niej krępująca. Poszła pod prysznic i postanowiła dowiedzieć się czy można tu zamówić coś do jedzenia, a Ron niech się wyśpi. Na pewno nie było mu wygodnie na tych fotelach i to dlatego z chęcią przyjął jej propozycję, by zostać w łóżku, obok niej. Kiedy już wygrzała się pod strumieniami gorącej wody, zeszła na dół. Zamiast starszego pana w recepcji zastała pewną panią, która mogła być żoną owego nocnego portiera, bo też nie była już młoda. Za to o wiele milsza. Obiecała Alice śniadanie do pokoju. I rzeczywiście, kiedy tylko dziewczyna wróciła na górę, już po chwili owa pani osobiście przyniosła na ogromnej tacy jedzenie. Spojrzała podejrzliwie na śpiącego wciąż Rona, pokiwała głową jakby ze zgorszeniem i zostawiła bez słowa tacę na stoliku przy drzwiach. Alice postanowiła obudzić śpiocha, muszą coś zjeść, no i w końcu pogadać o tym co dalej mają robić. Podeszła do łóżka. Jak on mocno śpi. Ciekawe czy shinigami też miewają sny? I o czym? Zagapiła się na niego. Koszulę miał rozpiętą, jedną rękę założył pod jasną czuprynę, druga spoczywała mu na piersi. Miał fajny, zadarty nosek i delikatne usta. Jak na faceta chyba za bardzo delikatne. Tak samo jak dłonie. Nie uważała się za znawczynię męskiej urody, ale jak dla niej był naprawdę przystojny. I taki dziecinnie bezbronny kiedy spał. Cóż za doskonały kamuflaż dla boga śmierci. Czuła jednak, że Ron nie korzystał jeszcze z tego rodzaju chwytów, by zdobyć dusze ludzkie. Sam jej przecież powiedział, że jest świeżo upieczonym adeptem shinigami. I jak na razie nie miał na swoim koncie żadnych wykonanych zleceń. Nie licząc egzaminu, rzecz jasna. Postanowiła wypytać go dokładnie o jego świat i innych mu podobnych, bo może te wiadomości na coś jej się przydadzą i pozwolą lepiej zrozumieć postępowanie jej ojca. Teraz jednak czas go obudzić.
- Ron? Wstawaj już! Śniadanie na stole.
Wyciągnęła rękę by nim potrząsnąć, kiedy nagle złapał jej nadgarstek dość mocno, nie otwierając wcale oczu. Nawet się nie spostrzegła jak leżała w pościeli, a on przycisnął ją całym sobą do materaca. Szarpnęła się. Nie ustąpił.
- Co jest? – wkurzyła się i przestraszyła – puszczaj!
Ron dopiero teraz oprzytomniał. Zdawało mu się, że jest w internacie w instytucie i jeden z kolegów próbuje go obudzić, robiąc mu przykry kawał. A tak dobrze mu się spało.
- To ty? – zapytał zdziwiony, ale nadal nie podniósł się, aby uwolnić dziewczynę ze swego ciężaru.
- Nie, królowa angielska, złaź ze mnie, no! No już ! – zażądała. Jak dobrze, że była już ubrana, bo nagła bliskość jego ciała wywołała u niej dziwne uczucie. Zrobiło jej się gorąco, bynajmniej nie z oburzenia. Podniósł się natychmiast i usiadł, całkiem już rozbudzony. Alice też usiadła, masując sobie nadgarstek. Sporo ważył jak na takiego szczupłego chłopaczka. Pod gniewnym spojrzeniem ukryła wszystkie te emocje jakich dostarczyła jej ta dziwna sytuacja.
- Odbiło ci - zbeształa go - co to niby miało być?
-Przepraszam cię, coś mi się zdawało. Gdzie moje okulary?
Alice podała mu jego okulary. By to zrobić musiała oprzeć się o jego kolana, bo leżały na nocnym stoliku z jego strony łóżka. Znów poczuła to dziwne ciepło, kiedy zbliżyła się do niego.
- Marne wytłumaczenie, wiesz? – oburzenie miało ukryć emocje w jej głosie. Lecz nie wyszło to za dobrze. Założył okulary i spojrzał na nią skruszony. Była cała w rumieńcach i było jej z tym do twarzy. Ponad to świeżo umyte popielate kosmyki zwijały się w loki tuż nad jej czołem. Pachniała miło szamponem i delikatnym mydłem. Urocze. Zagapił się na nią przez chwilę, po czym odgarnął opadające jej na czoło włosy. Ale widząc jej minę, zaraz cofnął dłoń.
-Naprawdę przepraszam, kumple w internacie zawsze mi robili takie głupie żarty, przez chwilę byłem pewien, że nadal się tam znajduję. Ale musiałem przyspać, co?
Alice zerwała się z łóżka, by znaleźć się w możliwie bezpiecznej odległości. Kilka głębokich wdechów i będzie dobrze.
- Ok, masz mieć, nie gniewam się. Wstań już dobrze? Zamówiłam śniadanie.
- Ekstra, jemy i spadamy, nie?
- Musimy jeszcze wymyśleć gdzie mamy spadać, bo jakoś nie mam weny.
Zadowolona, że zręcznie ominął niedawny incydent, nie chciała poruszać już tego tematu. On chyba też nie. Wstał, przeciągnął się i podszedł do stolika na którym stała taca ze śniadaniem.
- Rogaliki i dżem, fajnie. Zaraz wracam, ale ty jedz, nie czekaj na mnie.
I poszedł do łazienki.
.........................................................................................................
Jedli w milczeniu, a właściwie to Ron jadł, bo Alice jakoś straciła apetyt. Jakby ten poranny incydent coś popsuł miedzy nimi. Dziewczyna skubała bez entuzjazmu suchy rogalik, popijając zimnym mlekiem. On raczył się pyszną kawa zbożową. Faceci, myślała. Chyba wszyscy są tacy sami, zamieszają ci w głowie, a potem jak gdyby nigdy nic jedzą spokojnie śniadanie. Alice nie miała zbytniego doświadczenia w tej materii, pamiętała jednak jednego takiego kolegę ze szkolnej ławki w którym bujała się kiedyś. Myślała, że on też odwzajemni jej uczucia, ale chłopak okazał się tępym gburem i właśnie wtedy obiecała sobie, że więcej już się nie zakocha. Zabawne, że teraz nie pamiętała nawet jego imienia. Ani jak wyglądał. A tyle łez przez niego wylała. Uśmiechnęła się na tę myśl. Jakie to dziwne, że coś, co kiedyś wydawało się jej centrum wszechświata, teraz zupełnie straciło znaczenie. Ron jednak był zupełnie inny. Przede wszystkim nie był takim sobie pierwszym lepszym chłopakiem. Był shinigami. Pierwszym jakiego napotkała w swym życiu, po za jej ojcem. Ale nie to spowodowało, że tak mu zaufała bez najmniejszych wątpliwości. Czuła, że na nim można było polegać i że jej nie zawiedzie. Był mądry, odważny, zaradny i bóg wie co jeszcze miał w tej swojej głowie okrytej blond czupryną. Zielone oczy bardzo mu pasowały i nawet te dziwne, czarne okulary. On wyczuł, że mu się przygląda od dłuższego czasu, przerwał jedzenie i uśmiechnął się do niej przez dzielący ich stół.
- Co jest? Nie wiele jesz.
-Jakoś nie mam ochoty. A ty masz dżem na policzku - bo faktycznie miał. Wytarł go wierzchem dłoni , ale to jeszcze pogorszyło sprawę. Alice wstała i wzięła jedną z serwetek które leżały na tacy. Podeszła do niego i jedną dłonią przytrzymując jego głowę, wytarła mu słodkie ślady z twarzy. Zamarł bez ruchu jakby zamiast serwetki miała w rękach coś, czym mogła by mu zrobić krzywdę. Zamrugał tylko zniecierpliwiony. Wolał by go nie dotykała w ten sposób, bo dziwnie się czuł z tą jej nagłą troską i bliskością. Zupełnie zapominając, że jeszcze kilka chwil temu to on niemal nie zmiażdżył jej delikatnego ciała swym wyskokiem. Westchnął.
-Już?
- No, już – i bez problemu usiadła z powrotem naprzeciw niego. A potem z nagłym apetytem zabrała się do jedzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top