Rozdział 2 część 2

William T.Spears był już bardzo zmęczony. Od kilku dni nie robił nic innego, tylko przeglądał cinematic record swych kolegów. I kiedy już mu się zdawało, że robi coś co zupełnie nie ma sensu w jego ręce wpadła księga Grella Sutcliffa. No oczywiście! Powinien był od razu zacząć od niego! Kto inny, jak nie Grellu był zawsze powodem wszystkich jego trosk i nerwów. Już nie musiał szukać dalej. Otworzył księgę tuż przy końcu. Wszystko było jasne. Tyle tylko, że z tego co przeczytał wynikało, że tym razem rudzielec naprawdę nie był niczemu winien. W każdym razie nie umyślnie. Po prostu przypadkiem dokonał tak ogromnych zniszczeń. W sumie to Will sam pośrednio też przyczynił się do incydentu, karząc wyczyścić Gellowi jego kosę. Sutcliff wybrał do tej roboty zupełnie nieodpowiednie miejsce. Will zamknął księgę, odłożył ją na dość pokaźny stos innych cinematic i zadumał się. Po chwili kazał zabrać te wszystkie księgi ze swego gabinetu i wezwać do siebie Grella Sutcliffa. Trzeba by ustalić co dalej teraz począć.

............................................................................................................

Siedzieli w Macu już dość długo. Ronowi dziwnie smakowały te jej hamburgery, ale dało się zjeść. Za to cola była super, wypił chyba ze trzy duże kubki. Zjadł też sporą ilość różnych sałatek. Za oknem była noc i do świtu nie zostało już wiele godzin. Alice dyskretnie ziewała, mimo, że spała w autobusie prawie całą drogę. To była właśnie taka godzina kiedy organizm domaga się mocnego snu w ciepłym, przytulnym, porządnym łóżku. Nie uszło to jego uwadze.

- Jesteś zmęczona. Powinnaś się położyć.

- Myy – dziewczyna ziewnęła, zakrywając usta dłonią - musimy znaleźć jakieś lokum. Może motel, czy co? Rano pomyślimy co dalej. Ty też pewnie jesteś już śpiący.

- Ani trochę. Mógłbym do rana tu z tobą siedzieć, ale masz rację. Poza tym wyglądasz tak jakbyś miała zaraz paść. Tylko gdzie by tu pójść?

Alice wstała i poszła zapytać obsługę gdzie tu jest najbliższy, w miarę tani motel. Uzyskawszy informację, pozbierali się i wyszli. Na zewnątrz była ciepła noc. Lato na północy było może troszkę chłodniejsze, niż w nękanym o tej porze upałami Nowym Jorku, ale i tak nie było na co narzekać. Mimo to dziewczyna zaczęła się trząść. Bardziej z niedospania i zmęczenia niż z zimna. Ronald zauważył to. Zdjął swoją marynarkę i okrył nią drżącą Alice.

- Dziękuję, ale nie trzeba. Teraz to tobie będzie zimno - i chciała oddać mu jego własność, ale powstrzymał ją.

- Zostaw, nie czuję zimna. A ty mi tu zaraz zaczniesz zębami szczerkać. No to gdzie ten motel?

- Z tego co mówiła ta kelnerka, to dwie przecznice stąd. Chodźmy.

I ruszyli oświetlonymi ulicami miasta, które mimo późnej pory tętniło życiem. Ron objął ją i przytulił do siebie. Na widok jej zdziwionej miny roześmiał się.

- Tak będzie ci cieplej - wyjaśnił z prostotą.

- Aha! - odpowiedziała i nic już więcej nie rzekła.

Szli w milczeniu jakiś czas, aż dotarli na miejsce. Motel o którym mówiła im dziewczyna w Macu był usytułowany w niedużym, starym budynku, wciśniętym między dwa potężne wieżowce. Weszli do skromnego lecz przytulnego wnętrza. Było tu cicho i spokojnie, a za kontuarem portierni siedział starszy jegomość i drzemał w najlepsze. Swym przybyciem obudzili go jednak, z czego nie był zadowolony. Wstał i spojrzał na nich wyczekująco. Alice zawahała się.

- O co chodzi? – zapytał Ron, widząc jej niezdecydowanie.

- Cholibka! Zupełnie zapomniałam. Aby wynająć pokój i się zameldować trzeba by paszportu, lub prawa jazdy, a ja nie mam jeszcze ani jednego ani drugiego. Osiemnastkę kończę dopiero w przyszłym tygodniu. I co teraz?

- Spokojnie, jestem przygotowany na wakacje w waszym świecie.

I nic więcej nie tłumacząc, podszedł do starszego pana.

- Dobry wieczór, chciałbym wynająć dwa pokoje na dzisiejszą noc, a raczej jej koniec - tu błysnął zabójczym uśmiechem.

- A masz jakiś dowód tożsamości młodzieńcze? Bo wyglądasz na bardzo młodego, twoja dziewczyna również.

- To nie moja dziewczyna. Jesteśmy w podróży i marzymy by odpocząć. Proszę to moje dokumenty, da nam pan te pokoje?

Starszy pan dość długo przyglądał się papierom Rona, ale chyba wszystko było w porządku, bo oddał mu je po chwili i oznajmił.

- Mam wolną tylko jedną dwójkę, to wszystko co mogę wam zaproponować. Jeśli chcecie.

Ronald spojrzał na Alice, której oczy same się już zamykały ze zmęczenia.

- Bierzemy - zadecydował - płacę z góry - i wyciągnął pokaźny plik banknotów. Na ten widok portier uśmiechnął się. Już go nie interesowało co to za podejrzana dwójka młodzieży w środku nocy wynajmuje pokój w motelu. Grunt, że zapłacą. Podał Ronowi klucz i wskazał drogę.

- Drugie pięto, pokój dwadzieścia sześć. Miłego pobytu życzę - i wrócił na swoje miejsce za kontuarem, nie interesując się już nimi wcale. Ronald podszedł do dziewczyny, która już prawie zasypiała na stojąco.

- Chodź, mamy pokój.

Alice dała się poprowadzić chłopakowi jak małe dziecko za rączkę, po schodach aż pod same drzwi. On otworzył je otrzymanym kluczem i zdębiał jak tylko weszli do środka. W pokoju było tylko jedno łóżko, co z tego, że podwójne? Tego Ronald zupełnie się nie spodziewał. Alice też jakby na moment oprzytomniała. Zdziwiona wpatrywała się w mebel jakby pierwszy raz w życiu takowy widziała.

- I co teraz? – zapytała zmęczonym głosem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top