29 lipca; głębokie popołudnie - Wadowice i Witanowice

Po opuszczeniu pokładu pociągu rozlokowaliśmy się na trawie przy torach w oczekiwaniu na dalszy plan wydarzeń. Siedzimy więc, albo stoimy. Rozmawiamy. Ktoś bawi się freezbee. Zbierają się chmury. Przez moment kropi.

Przyznam, że na pierwszy rzut oka to miasto wydało mi się podobne do wielu miast położonych w okolicach gór. Z dworca widać było góry i piękne, zielone lasy, które je porastały. Miejscowość sama w sobie wydawała się dość skromna, ale co można stwierdzić o mieście przyglądając się mu jedynie z jednego punktu i to w dodatku dworca kolejowego? Moja opinie na temat tego miasta wyrobię sobie w ciągu najbliższych dni i chętnie się z nimi podzielę.

Ktoś zaczął szemrać i puścił plotkę, że możliwe jest, że nie będziemy spać u rodzin, tylko pod gołym niebem. Ale nie wiem ile z tego mogłoby nawet wydawać się prawdą.

Podchodzi do nas wolontariusz i uprzejmie informuje, że nasz transport z Wadowic do Witanowic, gdzie śpimy, niebawem po nas przybędzie.

Very nice!

Tak więc czekamy na busa...

Trzy razy ktoś prawie nie pokiereszował mnie latającym talerzem.

Ktoś wpada na pomysł, żeby trochę pośpiewać dla zabicia czasu. Chętni stają w mniej więcej czymś w rodzaju kółka. Na początku jakieś chrześcijańskie przeboje, potem już jakąś Adele.

-Znacie Newsboys? - pytam towarzystwo.

-O ja znam!- odpowiada znajomy. -Ostatnio nawet słuchałem. Na przykład Go Glow?

-Znam!- odpowiadam i razem z nim nucimy refren.

-A znasz Restart?- kontynuuje.

-Jasne!- odpowiada znajomy.

-You, You, You hit the RESTART! - śpiewam z nim.

Śmiejemy się.

Nasze śpiewy zakończyły się utworem Adele Someone Like You.

W pewnym momencie podchodzi do mnie przyjaciółka i pyta:

-Wiesz, trochę mi głupio, bo nie wiem co ludzie pomyślą, ale chciałabym zrobić zdjęcie tym toi toi...

A ja wiem, że ona ma na tym punkcie bzika, ogólnie to ma całą galerię zdjęć toi toi.

-Zrobić ci?- pytam i wyciągam rękę po telefon.

-Jak możesz?

-Spoko!- mrugam do niej jednym okiem, biorę od niej jej telefon, podchodzę bliżej niebieskich budek, ustawiam się tyłem, podnoszę aparat do góry i ze szczerym uśmiechem trzaskam sobie selfie!

Po chwili podchodzi do mnie lider Białorusinów.

-Selfie z toi toi?

W odpowiedzi kiwam głową.

-Jak chcesz żeby ładne wyszło stań bardziej tutaj- przestawia mnie bardziej w lewo- i tak trzymaj telefon.- mówi i ustawia się ze mną.

Wołam przyjaciółkę. Ona podchodzi i robimy sobie kolejne selfie.

-Dzięki!- mówię do księdza z Białorusi.

Większość grupy przygląda się temu z zainteresowaniem i oczywiście śmieją się z nas.

-Proszę!- oddaje przyjaciółce telefon.

Wyczekiwany bus przyjeżdża, a w sumie to nawet dwa. Zabierają część z nas, bo są to niewielkie busy i nie wszystkim udaje się wsiąść. Między innymi zostaję ja.

Wcale się nie nudzę, bo mam ze sobą mój FLAŻOLET!

Przygrywam na nim moim koleżankom.

Wkrótce przyjeżdża trzeci bus, do którego pakuje się cała reszta naszych pielgrzymów.

Jedziemy przez miasto, a potem jakieś górskie dróżki. Busikiem trochę telepie, ale na szczęście są pasy.

Po 10 minutach podjeżdżamy pod kościół w Witanowicach!

Wychodzę z busa, biorę bagaż i luzem wrzucam flażolet do plecaka, a dokładnie: górnej klapy z zepsutym zamkiem.

Witanowice to piękna, spokojna, górska wioseczka. Dużo pól i domów opartych na zielonych stokach. Powietrze wydaje się być świeższe niż w Wadowicach.

Mamy polecenie zjeść szybko obiad i potem udać się do kościoła, gdzie jak się okazuje: będziemy Porozdzielani po rodzinach.

Nie jestem specjalnie głodna, zmęczenie podróży w moim przypadku przerabiam na energię.

Mimo to jem, tu nigdy nie wiadomo kiedy następny posiłek.

Podchodzę do namiotów przy kościele, plecak odstawiam na bok.

Nasz posiłek to potrawka z kurczaka na ostro, coś typu gulasz, do tego ziemniaki, miseczka zupy i pudełeczko surówki. Do picia jest sok w kartoniku. Dodatkowo można sobie wziąć butelkę soku, wody mineralnej, lub gazwanej. Ledwo co zjadłam, bo było tego naprawdę dużo.

Kończę jeść, łapie plecak i idę w kierunku drzwi kościoła. W środku dostaje plecak z pakietem pielgrzyma i wraz z siedmioma towarzyszkami przydzielają nas do jednej z góralskich rodzin. Całkiem sympatyczne małżeństwo może ok. 50 muszę przyznać.

Wychodzimy z kościoła na parking i wsiadamy do ich samochodów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top