29 lipca; 5:25 - poranek; godzina wyjazdu

Budzi mnie warkot silnika samochodowego.

Kurcze, która godzina?

Po tym jak otworzyłam oczy, sięgam ręką po telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina. Nie działa, musiał się rozładować. Kładąc się spać sprawdzałam ile ma procent baterii, było jakieś 25%. No nic.

Rozpinam śpiwór, wstaje i otwieram namiot. Wychodzę i widzę stojących przy busie ludzi. Coś jest nie tak...

-Która godzina?-krzyczę do nich.

-5:25!- ktoś mi odpowiada.- Wyjeżdżamy!

-O, NIE!!!- Łapię się za głowę.

O 5:25 mieliśmy wszyscy stać przy busie, zapakowani i gotowi do wyjazdu.

Wpadam do namiotu i budzę moją współlokatorkę:

-Wstawaj! Zaspałyśmy! Musimy wyjeżdżać!

Miałam ją obudzić (przynajmniej) pół godziny temu. Miałam nastawione trzy alarmy: specjalnie wcześniej o 4:45; o 5:00; w ostateczności o 5:15.

Wszystko nazwaliło!

Ona z początku leniwie, jakby jeszcze w trakcie przetwarzania informacji, wstaje, potem nagle zrywa się i pospiesznie zaczyna szykować.

Ja w napadzie silnego wstrząsu i wzrostu adrenaliny, na wpół zaspana ubieram się.

-Jasss... gdzie moje skarpetki!?- mówię i zaczynam się trząść, w tym przypadku chyba z nerwów.

Przekopuje ładnie zapakowany plecak.

-Dobra, trudno.- mówię do siebie, poczym do połowy wsuwam bose stopy w buty.

Nie mogę się spóźnić! Nie na to! Nie dziś!

Wypadam jak dzikus z namiotu. Biegnę do łazienki. Tam oczywiście, porozrzucane na podłodze, znajduje moje skarpetki. No tak! Wczoraj wieczorem zdejmowałam je z suszarki i najwyraźniej musiały mi wypaść. Zbieram je i upycham po kieszeniach spodni. Łapię jeszcze pastę do zębów i jakąś szczoteczkę.

Wracam z łazienki, albo raczej rzucam się do drzwi i biegnę z powrotem do namiotu, zresztą prawie na oślep.

Upycham do podręcznego plecaczka co potrzebniejsze rzeczy. Zakładam plecak, a do ręki biorę bagaż podręczny i pędzę do busa.

Przy samochodzie jeszcze modlitwa przed odjazdem; dziękuję Bogu za ten wyjazd; proszę o bezpieczną podróż i dobry czas.

Ktoś wręcza mi jedzenie na podróż już prawie wsiadam do pojazdu...

ŚPIWÓR!!!

Zawracam do namiotu, biorę śpiwór i przerzucam przez ramię. Znowu gram do samochodu. Wszyscy już są w środku. Staram się z całym spokojem wpakować do auta. Jestem!

Dzięki ci Boże!

Odjeżdżamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top