*+。 CHAPTER 8。+*

- Gdzie ona jest? Jakim cudem jej nie widziałaś?! – wołała załamana Itzel.

- Ja? To ty miałaś wymyślać plan wyjścia, nie ja! – odkrzyknęła jej Candela. – A teraz zniknęła!

- Ta, razem z tym typem... - pokręciła głową.

- Ty się martwisz, czy jesteś po prostu zazdrosna? – spytała Castro przyglądając się towarzyszce uważnie.

- Musimy ją znaleźć. – przerwała jej czarnoskóra po czym wpadła na jednego z oddalających się gości, którzy dopiero w porannych godzinach, opuszczali lokal. – Perdón, señor... - wyminęła wysokiego blondyna, który tylko skinął głową i przyjrzał się jej uważnie, lecz ta pobiegła dalej by szukać przyjaciółki.

W międzyczasie.

- ¡Tú, mujer loca! ¡Has perdido la cabeza con el resto!(Ty walnięta kobieto! Oszalałaś już do reszty!) - Mauricio klął na przyjaciółkę.

- ¡Callarse la boca!( Zamknij się!) Skacz do cholery i złap się! – wołała w chwili, gdy wyskoczyła przez okno i pociągnęła za sobą Serrano.

Kobieta wyskakując przez okno, złapała się krat jednego ze starych balkonów i się na nim zawiesiła, a w chwili, gdy Mauricio wypadł zaraz za nią, ich ciężar się podwoił więc mulatka nie wiedziała jak długo ich tak utrzyma.

- Huśtaj się i złap się! – krzyknęła do niego.

- Huśtaj równo! – odkrzyknął na co ona przeklęła pod nosem.

Brunet huśtnął się na łańcuchu, którym byli skuci i po chwili to on złapał się sąsiedniego balkonu, a potem Narin puściła się poręczy i zwisała nad przepaścią. Musieli razem przeskakiwać z jednego miejsca na drugie, utrzymując siebie nawzajem, na łańcuchu z kajdankami, którym wciąż byli skuci. Cała akcja wyglądała tak, jakby huśtali się na lianach. A wszystko dlatego by wydostać się z wysokiego, starego budynku i by nie zostać spalonym żywcem.

– Niewiarygodne! – krzyczał klnąc pod nosem i spoglądając jak Vazquez łapie się kolejnej poręczy.

- Skacz! – zawołała więc mężczyzna puścił się poręczy po czym z krzykiem przeleciał na drugą stronę i złapał się kolejnej poręczy. – Ah, cholera! ¡Me cago en todo lo que se menea! (k**wa.) – wciąż klął pod nosem. – Barierka zaraz pęknie!

W chwili, gdy zdążył to powiedzieć, barierka pękła, a oni z krzykiem zaczęli spadać w dół. W ostatniej chwili, zawiesili się łańcuchem na starym drucie powieszonym, by wieszać na nim pranie. Zjechali do połowy wysokości, a wtedy drut się urwał, a oni spadli na sam dół, akurat w chwili, gdy budynek eksplodował.

Przeturlali się po piachu, unikając odłamków po eksplozji, która wystąpiła dwukrotnie. Mauricio zakrył Narin swoim ciałem by nic jej nie zraniło.

Gdy wybuchy ustały, młodzi spojrzeli na zniszczony budynek, a potem wymienili zszokowane spojrzenia, wciąż przy tym leżąc obok siebie na piasku. Poza tym, że się poobijali i sporo pobrudzili, nic im nie było.

- Niewiarygodne. – powtórzyła zabójczyni.

- Wciąż żyjemy? – dziwił się handlarz.

Wymienili spojrzenia, a gdy wszystko już do nich dotarło, zaczęli się głośno śmiać. Mauricio opadł na plecy wciąż się przy tym śmiejąc, a Narin ukryła twarz w dłoniach i podobnie jak jej przyjaciel, nie potrafiła powstrzymać śmiechu.

Po dłuższym czasie, gdy już się uspokoili, zgodnie stwierdzili, że nie mogą tak tego zostawić. Tak więc prędko odnaleźli osobę, która im to zrobiła i postanowili się zemścić.

- Ten handlarz wraz z tą swoją chicą dostali za swoje. – śmiał się szef w czerwieni. – Wreszcie będę mógł... - urwał, gdy kątem oka spostrzegł jak jego ochroniarze opadają martwi na ziemię. – Niemożliwe... - zszokowany upuścił cygaro, gdy przed nim stanęli Narin i Mauricio we własnej osobie.

- Zniszczyliście mi sukienkę. – prychnęła Vazquez zakładając przy tym ręce na piersi, w chwili, gdy Serrano stał przed szefem i celował do niego z pistoletu.

- Ostrzegła, że za to zginiecie. – brunet wzruszył ramionami i uśmiechnął się. – Wiesz co teraz zrobię, hm? – spytał tym samym tonem, co szef pytał wcześniej jego. – Wpakuję ci kurwa kulkę w łep. – odparł.

- N-no co ty... Mauricio... - zaczął przerażony starszy lecz nie zdołał dokończyć, bo Serrano pociągnął za spust i szef leżał już martwy.

- Co powiesz na drinka? – spojrzał na przyjaciółkę jak gdyby nigdy nic.

- Mi pasuje. – odparła i poszła za nim, pozostawiając trupy, samym sobie.

Wychodząc z lokalu, w którym znajdywał się ich wróg, handlarz po drodze zgarnął jeszcze pełną butelkę wina i wziął łyk po czym podał trunek mulatce, która poszła w jego ślady. Szli dalej przed siebie, a ich ręce wciąż były skute.

Po godzinie czasu przysiedli razem na dachu pobliskiego baru, spoglądali na przechadzających się po ziemi ludzi i płynące po niebie chmury, popijając przy tym skradziony trunek.

- To był ubaw. – brunet zaśmiał się cicho po czym wziął łyk wina i podał je Narin.

- Ta... - westchnęła lecz nie ukrywała uśmiechu. – Dawno się tak nie bawiłam. – skinęła głową i popiła alkohol.

Przez chwilę panowała między nimi cisza. Obydwoje pogrążyli się w swoich myślach, spoglądając na rozciągający się przed nimi krajobraz.

- Czasem potrafi być tu też spokojnie, co? – Vazquez odezwała się po dłuższej chwili, przyglądając się ludziom, żyjącym ich zwykłym życiem. – Kto by przypuszczał...

Mauricio skinął głową lecz jeszcze nic nie powiedział.

- Życie jest totalnie pojebane, a jednocześnie zagadkowe. – mówiła dalej kobieta. – Lecz dalej nie rozumiem jaki jest w nim sens. – wzięła łyk wina i podała je brunetowi.

- Co do naszej wcześniejszej rozmowy... - przypomniał handlarz i zerknął na nią z troską.

- Zapomnij. – przerwała i oparła dłonie na krawędziach dachu, na którym siedzieli.

- Dlaczego? – spytał łagodnie. – Po prostu mi opowiedz... Tak jak zawsze. – spoglądał na nią łagodnie.

Zabójczyni przez dłuższą chwilę milczała po czym westchnęła.

- Nie znoszę tego życia... - zaczęła po chwili. – Przeszliśmy tyle pojebanych akcji, a żyjemy do tej pory... - mówiła w głębokim zamyśleniu, a Mauricio uważnie słuchał jej słów. – Równie dobrze mogłabym skończyć to tu i teraz... Po prostu skoczyć. – spojrzała w dół.

- Nie pozwoliłbym ci skoczyć. – wtrącił od razu lecz na jego twarz i tak wkradł się uśmiech. Lecz nie był to przebiegły uśmiech, lecz ciepły, pocieszający. – Ewentualnie, skoczyłbym razem z tobą. – wyszczerzył do niej ząbki.

- Dlaczego? – zerknęła na towarzysza.

- Nudno by tu było bez ciebie. – napił się wina i podał je do mulatki.

- Szczerze mówiąc, wolałabym umrzeć... - powiedziała czym ponownie przykuła jego uwagę. – Lecz wiem, że nie mogę, bo wtedy jego śmierć poszłaby na marne.

- Arcenio? – domyślił się brunet.

- Mm... - przytaknęła. – Arcenio... - powtórzyła, czując jakby w chwili, gdy wypowiadała te imię, przez jej gardło przechodziło coś ciężkiego. – Co by się nie działo, w końcu myślami zawsze powracam do niego...

Mauricio uśmiechnął się blado.

- To normalne... - powiedział ciepłym głosem. – W końcu był to dla ciebie ktoś ważny. – ponownie na nią spojrzał.

- I przeze mnie zginął. – zrobiła z ust prostą linię po czym wzięła łyk alkoholu. – Cały czas zastanawia mnie dlaczego im wtedy pomogłam. Dlaczego pomogłam dziewczynom? – mówiła. – Lecz im bardziej o tym myślę, w mojej głowie zjawia się jedna odpowiedź... Arcenio. – westchnęła. – Przez jego dobroć, nauki i pomoc... Po prostu nie potrafiłam przejść obok nich obojętnie.

- Żałujesz tego? – pytał uważnie analizując każde jej słowo.

- Czasami. – przyznała szczerze. – Ale głównie nie wiem co mam myśleć. – spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutnie. – Jak się miewa señora Ximena?

Handlarz słysząc te słowa odwrócił wzrok po czym sam przez chwilę milczał, a to nieco zdziwiło jego towarzyszkę.

- Coś się stało? – spytała uważnie się mu przyglądając.

- Ona... - zaczął niepewnie po czym westchnął. – Ona nie żyje. – dodał co zaskoczyło Narin. – Zamordowali ją... - spuścił głowę ze smutkiem. – Dlatego zniknąłem na tyle czasu. – spojrzał na przyjaciółkę. – Szukałem jakiegoś tropu jej zabójców.

- Znalazłeś coś?

- Mam pewien trop... I zacząłem już wcześniej realizować swój plan awaryjny. Ah, okazuje się, że dobrze przewidziałem przebieg niektórych wydarzeń i teraz jestem gotowy na to, co się może później stać... - przyznał. – Zapłacą za to, co zrobili. – dodał twardo.

- Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?

Serrano wzruszył ramionami.

Señora Ximena Aguado była ciotką handlarza i jednocześnie przyrodnią siostrą jego ojca. Dziadek Mauricio zdradził kiedyś swoją żonę. Z kobietą, z którą miał romans, posiadał nieślubne dziecko, Ximenę, która po śmierci matki, trafiła pod opiekę dziadka Mauricio. Ojciec handlarza, Sebastian, nie przepadał za nową krewną, zawsze patrzył na nią z wielką pogardą, tak samo jak i jego rodzice. Dla pozostałych członków rodziny, Ximena była obcą, zupełnie nie wartą jakiejkolwiek uwagi osobą. Po śmierci dziadków Mauricio, relacja rodzeństwa nieco się polepszyła, za sprawą starszej kobiety, która chciała jak najbardziej zbliżyć się do przyrodniego brata. Nie podobał jej się sposób w jaki traktował swojego syna, Mauricio, dlatego to zawsze ona była dla niego największym wsparciem. Najlepszym rodzicem, na którym zawsze mógł polegać. Po nagłej śmierci jego ojca, to właśnie ona wychowywała Serrano. Była dla niego bardzo droga, jak matka, której nigdy nie miał.

- Nie chciałem cię w to mieszać. – odparł po dłuższej chwili. – Mam pewne podejrzenia i jeśli okażą się one słuszne... - pokręcił głową. – Moje przypuszczenia mnie trochę przerażają, ale jeśli coś takiego się potwierdzi... - spojrzał jej w oczy. – Będę mógł liczyć na twoją pomoc?

Mulatkę zastanawiał jego zagadkowy ton. Widziała, że nie mówił wszystkiego lecz postanowiła nie naciskać i poczekać aż sam jej powie.

- Oczywiście, że możesz. – powiedziała po czym spojrzała na zachodzące słońce.

Jej słowa ucieszyły handlarza. Jeszcze nigdy się na niej nie zawiódł, tak samo jak i ona nigdy nie zawiodła się na nim.

- Całkiem ładnie, co nie? – wtrącił Mauricio widząc, jak kobieta spogląda z fascynacją na zachód. – Życie jednak czasami potrafi być też piękne. – dodał w zamyśleniu na co Narin przytaknęła po czym powoli oparła głowę na ramieniu przyjaciela, co wywołało jego ciepły uśmiech.

Kobieta po chwili ziewnęła, co nie umknęło uwadze Serrano.

- Śpiąca? Może zostaniesz u mnie na noc? W końcu mieszkam za rogiem. – skinął głową. – Odpoczniesz. – ponownie spojrzał na opierającą się o niego mulatkę.

- Chyba skorzystam z tej propozycji. – przyznała, czując jak zmęczenie bierze górę.

Po dotarciu na miejsce, Narin rzuciła się na łóżko Mauricio i zamknęła oczu, czując jakby miała od razu zasnąć. Nie miała siły by się wykąpać, wolała zająć się tym i opatrunkiem swoich drobnych zadrapań, później. A jeszcze chwilę wcześniej udało im się pozbyć kajdanek i łańcucha, którym byli razem skuci.

Mauricio zaśmiał się cicho na widok zasypiającej przyjaciółki. Sam w międzyczasie zdążył się umyć i przebrać.

- Wygodnie? – chichotał spoglądając na nią.

- Mm... - mruknęła zaspanym głosem. – U ciebie przynajmniej nie ma tamtego dzieciaka... - pokręciła głową.

- Aah, no tak... Billy, prawda? – usiadł obok leżącej na brzuchu kobiety.

- Chyba tak. – odparła po czym przekręciła się na drugi bok by móc spojrzeć na bruneta. – Nie musisz wychodzić, twoje łóżko jest na tyle duże by pomieścić nas oboje. – powiedziała ponownie przymykając przy tym oczy. – A właśnie! – podniosła się prędko do siadu i spojrzała na zdezorientowanego towarzysza. – Mogę skorzystać z twojego telefonu? Muszę dać znać Berni'emu, że nic mi nie jest.

Handlarz skinął głową i podał jej wspomniany przedmiot po czym sam położył się na łóżku, i co chwilę zerkał na rozmawiającą mulatkę.

- Nie martw się, Berni, nic mi nie jest. – powiedziała od razu, gdy jej opiekun odebrał telefon.

- Wiesz jak się o ciebie martwiłem?! Gdy Itzel powiedziała, że tak nagle zniknęłaś...

- Nic mi nie jest. –przerwała mu.

- Gdzie jesteś? Podjadę po ciebie. – mówił już spokojniejszym tonem.

- Jestem... - zerknęła ukradkiem na Mauricio. – Bezpieczna. – dodała po chwili. – Porozmawiamy później, dobranoc, jefe.

Rozłączyła się po czym odłożyła telefon na szafkę nocną i położyła się na łóżku obok uśmiechającego się do niej mężczyzny.

- Nic nie mów. – powiedziała widząc, że handlarz chce coś powiedzieć. – Jestem strasznie zmęczona. – zamknęła oczy i wtuliła się w poduszkę.

- W porządku. – odparł z uśmiechem. – Dobranoc, chinita. – spojrzał na przysypiającą mulatkę.

Po chwili jego telefon zawibrował więc Mauricio prędką wziął go do ręki by nie budzić ponowne przyjaciółki. Gdy zobaczył znajomy numer, od razu rozłączył połączenie i położył się obok Narin.

- Coś się stało? – pytała pół przytomna.

- Nie, to nic ważnego. – odparł, kładąc się na boku i spoglądając na czarnowłosą, śpiącą naprzeciwko niego. Prawdą było to, że to jeden z policjantów dzwonił do handlarza, lecz ten nie miał ochoty teraz z nimi rozmawiać.

Chłopak nic już nie mówił, tylko przez chwilę spoglądał z uśmiechem na spokojnie drzemiącą przyjaciółkę. Wyglądała tak uroczo i niewinnie.

Po krótkiej chwili sam również zasnął.

Rano Mauricio obudził się wcześnie jako pierwszy. Mężczyzna przebrał się i przyszykował w kuchni śniadanie oraz kawę dla jeszcze śpiącej Narin. Po chwili zajrzał do sypialni i spojrzał czule na drzemiącą mulatkę. Sam ten widok ponownie wywołał uśmiech na jego twarzy.

Brunet po cichu podszedł do niej po czym ukucnął obok i położył jej na poduszce małe, ozdobne pudełeczko.

- Co to? – spytała budząc się.

- Prezent. – odparł czym przykuł jej uwagę. Kobieta jeszcze była nieco zaspana i wciąż leżała na jego łóżku. – Wszystkiego najlepszego, chinita. – dodał z ciepłym uśmiechem po czym nachylił się nad nią i czule pocałował ją w czoło.

Ten gest ją nieco zaskoczył, a sama zabójczyni zapomniała o fakcie, że ma dziś urodziny. Czarnowłosa spojrzała na niego z lekkim zdezorientowaniem po czym wzięła podarunek do ręki.

- Mam sprawę do załatwienia więc muszę znikać. – powiedział Serrano zanim kobieta zdążyła odpakować prezent. – Śniadanie czeka na ciebie w kuchni. – odwrócił się by ponownie na nią spojrzeć. – Que tengas un buen día, señorita. (Miłego dnia.) – ukłonił się po czym wyszedł z pokoju, a zaraz potem opuścił dom i ruszył w swoją stronę.

W tym samym czasie Narin odpakowała prezent i mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok. W środku znajdował się srebrny naszyjnik z bursztynowym krzyżem. Spód naszyjnika był wykonany ze srebra, tak samo jak i środek krzyża, który był przedzielony dwoma, zdobnymi pasmami w formę małego, eleganckiego iksa. Cała reszta była bursztynem. Mauricio doskonale wiedział o tym, że mimo wszystkiego co Vazquez robiła, bądź mówiła, była osobą wierzącą. Wiara była dla niej niezwykle ważna nie tylko dlatego, że ktoś cenny wskazał jej tę drogę lecz dzięki temu, potrafiła odnaleźć spokój ducha, a cała reszta spraw zdawała się być lżejszą.

- Muchas gracias, Mauricio... (Dziękuję bardzo.) - szepnęła po czym wstała z łóżka i poszła zjeść przyszykowane przez przyjaciela śniadanie.

-----------------------------------------------------------------------------

*chica – dziewczyna

*jefe – lider

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top